Olava wbiła bezmyślne spojrzenie w swą siostrę Agnes. Olava królowała przy śniadaniu i wprost nieprzyzwoicie się opychała. Tłuste ramiona pożądliwie sięgały po parówki i jajka sadzone, podbródki drżały w podnieceniu.
– To nieodpowiedzialne z twojej strony wracać do domu tak późno jak wczoraj, Agnes. Wiesz dobrze, że nie mogę zasnąć, dopóki drzwi wejściowe nie są porządnie zamknięte na klucz i na sztabę.
– O, nie masz pojęcia, jaka przygoda mi się przytrafiła – powiedziała Agnes. Policzki miała zaczerwienione po porannym myciu. – Najpierw Doffen zerwał się ze smyczy, a kiedy za nim biegłam wśród kramów z rybami, poślizgnęłam się i upadłam. To było straszne, wszyscy ludzie się gapili, ale pomógł mi niezwykle przystojny policjant, na pewno jest tu nowy i bardzo dobrze wychowany. Okropnie się uderzyłam w kość ogonową, a potem biegłam i…
– Przestań! – osadziła ją Olava. – Twoje eskapady z prostymi policjantami ani trochę mnie nie interesują. Podaj mi cukier!
Agnes podjęła już z mniejszym entuzjazmem:
– Strasznie trudno mi było złapać Doffena. Zachował się naprawdę brzydko, nie chcę nawet o tym mówić, ale w końcu sam do mnie wrócił. Dlatego przyszłam tak późno.
– Dlatego, że Doffen sam wrócił? – lodowatym tonem skomentowała jej wypowiedź Olava. – Wiesz, Agnes, naprawdę musisz się nauczyć właściwie wyrażać. Ale teraz nie mamy czasu na rozmowy o głupstwach. Ci Brandtowie, którzy mieli ochotę kupić zagrodę ojca na Hvaler, przyjadą w tym tygodniu, żeby ją obejrzeć. Nie ma czasu do stracenia, dom stał pusty od lata, na pewno okropny tam bałagan. Zawiozę cię ze Sponvika łodzią ojca, posprzątasz tam. A ja zadzwonię do Brandtów i powiem, że mogą przyjechać na inspekcję i sprawdzać do woli.
– Teraz? – spytała oszołomiona Agnes. – Przecież jest tak zimno…
– Dom szybko się ogrzeje. Daję ci na to dwa dni, potem przyjadę z Brandtami i zabiorę cię stamtąd. Nie, nie protestuj, wiatr z godziny na godzinę cichnie, obiecywali, że do popołudnia będzie spokojnie. Przygotuj się, pojedziemy od razu. Autobus do Sponvika rusza za godzinę.
Olava zawsze musiała postawić na swoim. Z nich dwóch była silniejsza, a o jej sile decydowała bezwzględność. Stanowiła przeciwieństwo Agnes, która nieustannie troszczyła się o innych. Teraz z lękiem myślała o nocach, które przyjdzie jej spędzić w samotności na wyspie. Szczęśliwie będzie miała przy sobie Doffena, zawsze to jakaś pociecha, kiedy stary dom trzeszczy wśród przejmującego wycia wichru.
Motorówka kapitanatu przybiła do pomostu. Holowaną łódkę przyciągnęli także do jego skraju.
Doktor Post, masując sine z zimna palce, pochylił się nad zmarłym.
– Potrzebna obdukcja. Bez badań nie potrafię powiedzieć, co było przyczyną zgonu tego biedaka, choć zawsze można zgadywać, że zamarzł na śmierć. Kto to w ogóle jest? Nigdy wcześniej go nie widziałem.
– Ja też nie – stwierdził Rikard Brink. – Taki opalony w środku zimy! I ubranie ma cienkie.
Doktor w roztargnieniu przypatrywał się znakowi na skroni zmarłego. Nagle drgnął i pochylił się niżej. Wyjął szpatułkę i odsunął nią pokryte szronem włosy z czoła mężczyzny.
– Co to takiego? – zadał sobie pytanie złowróżbnym tonem. – Nie, nie zbliżajcie się! Podajcie mi gumowe rękawiczki, są w torbie! Dziękuję!
W napięciu sprawnymi palcami odsłaniał nadgarstki zmarłego, podciągając zlodowaciałe rękawy.
– Oooch! – jęknął Rikard.
Lekarz, zacisnąwszy zęby, rozpiął koszulę zmarłego i odsłonił jego pierś.
– Proszę mi podać szkło powiększające! Nie, nie zbliżajcie się ani do mnie, ani do łodzi! Połóżcie je tutaj.
Rikard ze zmarszczonymi brwiami obserwował ściągniętą twarz doktora. On i pracownik kapitanatu zgodnie z poleceniem lekarza nie schodzili z pomostu.
– Czy dotykaliście tego człowieka? – surowo zapytał doktor, prostując się.
– Nie, ja nie – odparł asystent.
– Ja też nie – mruknął Rikard.
– To dobrze, teraz bowiem czeka cię niezła robota, Brink. A działać trzeba szybko!
– O co chodzi?
Lekarz przymknął oczy, jak gdyby czuł nadciągające ogromne zmęczenie.
– Oczywiście niezbędne są dokładniejsze badania laboratoryjne, ale nie wolno nam czekać. Wszystko razem – postać wysypki, fakt, że ten mężczyzna jest obcy w mieście, opalenizna świadcząca o pobycie za granicą, prawdopodobnie w ciepłych krajach, nagła śmierć pomimo młodego wieku i niezłej formy fizycznej – wszystko wskazuje na jedno.
Rikard z trudem przełknął ślinę.
– Na co? – szepnął.
Doktor westchnął.
– To czarna ospa.
Rikard Brink starał się zrozumieć konsekwencje słów doktora, ale jego umysł nie chciał go słuchać. Doktor Post powtórzył:
– A więc nie dotykaliście tego człowieka? Świetnie. Ale pewnie inni mieli z nim kontakt. Muszą jak najprędzej znaleźć się w szpitalu! Dam znać, by przygotowano jeden oddział na ten cel. Zajmę się wszelkimi niezbędnymi w tym momencie formalnościami, powiadomię władze lekarskie i tak dalej. Porozmawiam także z szefem policji, teraz bowiem zaczną się kłopoty. Z jednej strony musimy ograniczyć rozprzestrzenianie się wiadomości, bo masowa histeria to najgorsze, co może się nam przytrafić. Z drugiej zaś strony musimy zidentyfikować tego człowieka, prześledzić drogę, jaką przebył od chwili, gdy postawił stopę na norweskiej ziemi – pewien jestem, że nie było to dawno – musimy też znaleźć absolutnie każdego, kto miał z nim jakikolwiek kontakt, z nim lub z jego rzeczami, mało tego, każdą rzecz, której dotykał, należy zdezynfekować. Wszystkich, z którymi miał kontakt, trzeba odizolować, bo z tego, co widzę po jego pęcherzach, właśnie pękają i ciekną, to choroba jest w najbardziej zakaźnym stadium. Każdy, kto dotykał jego lub jego odzieży, wszystko, czego on sam dotknął, może być źródłem zakażenia.
– I ci ludzie mogą kolejno zarażać innych – pokiwał głową Rikard. – Epidemia może przybrać niesłychane rozmiary!
– Owszem, ale Norwegia potrafi się bronić! Kraj można przyrównać do mrowiska albo do ula, w którym zmobilizowane zostają wszystkie siły do walki z intruzem, ośmielającym się zniszczyć mur pracowicie zbudowanej ochrony. Poruszone zostaną wszelkie możliwe instancje, i to jak najszybciej. Dużą pociechą mogą okazać się także masowe szczepienia. Czy ty zostałeś zaszczepiony? Niedawno?
– Dwa lata temu.
– To wystarczy.
– A pan, doktorze?
– Ostatnio szczepiłem się jakieś dziesięć-dwanaście lat temu, ale powinienem dać sobie radę. Najlepiej będzie, jeśli dalej ja będę zajmował się tą sprawą, skoro już zacząłem. Nie można co prawda nikogo bezpośrednio zarazić, dopóki nie wystąpi wysypka, ale jakieś cząsteczki z ciała zmarłego mogą się umiejscowić na przykład pod paznokciami, w ubraniu i tym samym przenosić na innych. Przez jakiś czas więc nie wolno mi kontaktować się z rodziną, a moi pacjenci muszą zmienić lekarza. Pokój z nimi, z przyjemnością odpocznę sobie od ich trosk. Wiem, że to mogło zabrzmieć cynicznie, ale nawet lekarzowi zdarzają się okresy przemęczenia.
– Dobrze to rozumiemy.
Z gorączkowego przemówienia doktora Rikard pojął także, że lekarz jest bardzo wzburzony. Nikt lepiej nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji.
Doktor Post zwrócił się do przedstawiciela kapitanatu:
– Łódź, rzecz jasna, trzeba zdezynfekować, to samo dotyczy wszystkiego na przystani. Zajmiecie się tym, prawda? Tylko proszę, nie wciągajcie w to zbędnych ludzi! Czy pan był szczepiony?
– Dawno – spokojnie odparł asystent.