Выбрать главу

– Tak, jakąś godzinę wcześniej.

Więcej informacji Kalle nie potrafił udzielić, ale przecież i tak sporo powiedział.

Rikard przekazał szoferowi smutną nowinę o tym, że musi udać się do szpitala w Halden oraz że ludzie ze służb sanitarnych przybędą zdezynfekować mieszkanie i jego ukochany samochód. Kalle najtrudniej chyba przełknął wieść o losach ciężarówki.

Rikard był właściwie zadowolony. Sprawa powoli zaczynała nabierać jasności. Ten Matteus spędził w Norwegii zaledwie kilka godzin i większość osób, które się z nim zetknęły, została już odizolowana. Teraz pozostawało odnalezienie rodziny, która podwiozła go z okolic Svinesund do Sarpsborg.

Rikard jeszcze raz zadzwonił do centrali, poprosił o połączenie z kapitanatem portu i podczas gdy młody policjant wracał do Halden, motorówka władz portowych mknęła ku statkom cumującym przy Bratteya.

Niedługo później na maszt frachtowca „Fanny” wciągnięto żółtą flagę, oznaczającą kwarantannę.

Krąg zamknął się wokół jednej grupy, składającej się z dwunastu osób załogi statku.

ROZDZIAŁ IV

Rikard szedł właśnie przez spowity w zimową szatę rynek, gdy zorientował się, że w jego stronę zmierza jakiś mężczyzna. Młody policjant zatrzymał się, mężczyzna bowiem zdecydowanie kierował się ku niemu.

– Czy to nie pan był dzisiaj na pokładzie „Elektry”?

„Elektra” to jeden z wielkich statków, cumujących w miejskim porcie. Rikard potwierdził, że istotnie był tam wcześniej tego dnia.

– Należę do załogi, właśnie dowiedziałem się o tym człowieku w łodzi. Myślę, że mógłbym podać informację…

– Słucham pana.

– Wczoraj wieczorem stałem na dziobie naszego statku. Zobaczyłem wtedy, jak jakaś kobieta pomaga mężczyźnie wsiąść do łodzi. Sądziłem, że ten człowiek jest pijany, lecz równie dobrze mógł być ciężko chory.

– Co takiego? To bardzo ważne!

Rikard skierował wzrok ku wielkiemu statkowi, stojącemu przy nabrzeżu.

– Musiał pan stać na tyle blisko, by wyraźnie widzieć. Proszę mi ich opisać.

– Mężczyzna stał długo przechylony przez balustradę w tym miejscu, skąd odpływają łodzie na wyspę. Mógł mieć jakieś trzydzieści-czterdzieści lat, trudno to określić. Nie miał płaszcza, był z gołą głową, w zwykłym garniturze.

– To on, bez wątpienia!

– Potem truchcikiem nadbiegła jakaś kobiecina, zawołał ją, ale ona nie od razu się zatrzymała…

– Proszę poczekać! Jak ona wyglądała?

Marynarz zawahał się.

– Podstarzała… Nieduża, miała taki staropanieński wygląd, jeśli pan rozumie, o co mi chodzi. Działalność misyjna, te sprawy. Szary kapelusz i szary płaszcz.

– Proszę mówić, co było dalej.

– No, pomogła mu wejść do łodzi. Chociaż nie, wtedy przyszła jeszcze jedna.

– Jaka jeszcze jedna?

– Jeszcze jedna kobieta.

Rikard jęknął.

– Czy ona także mu pomagała?

– Owszem, choć tak bardzo się nie zbliżała, raz czy dwa ujęła go pod ramię.

– To i tak może okazać się tragiczne.

– Nie słyszałem, o czym rozmawiali, bo motory wszystko zagłuszały, ale czy to prawda, że ten człowiek miał ospę?

– Tak.

– Mogę się założyć, że mała kobietka się zaraziła. Prawie go niosła!

Jeszcze dwie! pomyślał Rikard zrozpaczony. A sądziliśmy już, że mamy wszystkich. Jeśli nie zdołamy w porę powstrzymać zarazy, będzie się rozchodzić jak kręgi po wodzie…

Nie śmiał myśleć, co jeszcze może się stać.

– Czy potrafi pan opisać tę drugą kobietę?

– Była dość młoda, dlatego uważniej się jej przyjrzałem, pan wie, miło zerknąć na dziewczynę. Ale tu nie było na co patrzeć!

– Nie pytałem o jej atrakcyjność, prosiłem tylko, by ją pan opisał.

– Ona także ubrana była na szaro. Przyszła, prowadząc na smyczy psa.

– Psa! To może być istotny szczegół. Jakiej rasy?

– Skąd mogę wiedzieć? Ale takie jak tamten nazywają się chyba pudle.

– Wystrzyżony, z pomponikami na łapach i ogonie?

– No, ten to chyba wcale nie był ostrzyżony, ale myślę, że to pudel.

– Jakiej maści?

– Chyba brudnoszary. To znaczy nie był brudny, tylko…

– Wiem, wiem. Duży, mały czy średni?

– No nie, tego to już na pewno nie umiem powiedzieć. Chyba taki, że swobodnie można go podnieść.

– Ale nie miniatura?

– Nie, raczej nie.

– Średni szary pudel. Doskonale! Czy może mi pan powiedzieć coś więcej o tych kobietach?

– Młoda uwiązała pudla do latarni i poszła im pomóc. Nie wiem, ale…

– O czym pan myśli?

– Może to nie ma żadnego znaczenia, ale odniosłem wrażenie, że obie te panie… trudno mi to wyrazić…

– Proszę się nie spieszyć, to może okazać się ważne.

– Po pierwsze, najwyraźniej się nie znały, to widać było ze sposobu, w jaki odnosiły się do siebie. A po drugie… To może zabrzmi głupio, ale w pewien sposób były podobne.

– Z wyglądu?

– Nie, nie. Ale wydawały się obie takie… stłamszone. Jak słabe dusze, które znajdują się pod wpływem czyjejś o wiele silniejszej woli.

Rikard nie potrafił dopatrzyć się niczego istotnego w tej informacji, ale podziękował, mówiąc, że to być może cenne. Wydobywszy z marynarza dokładniejszy opis obu kobiet, zapytał na koniec:

– Co się stało potem?

– Stały razem na pomoście i patrzyły, jak łódka odpływa. Później się rozdzieliły i młodsza odwiązała psa, a ja schowałem się do środka, bo zmarzłem.

– A starsza kobieta, dokąd ona poszła?

– Stała na przystani, jak gdyby nie była pewna, dokąd ma iść. Później już jej nie widziałem.

Rikard westchnął. Czekała go kolejna wyprawa na Sauoya, by sprawdzić, czy kobieta niewielkiego wzrostu przypadkiem nie była stamtąd!

Podziękował marynarzowi za pomoc z niemiłym uczuciem, że niewysoka kobieta, która pomogła obcemu wsiąść do łodzi, najbliżej zetknęła się z zarazą.

Była tak przerażająco anonimowa. Jeśli okaże się, że nie ma jej na wyspie, trzeba będzie szukać jej przez radio. Runie mur dyskrecji i ludzie dowiedzą się o niebezpieczeństwie wybuchu epidemii.

Pastor Prunck już wcześniej zainstalował w „świątyni” radio. Ukradkiem wysłuchiwał wiadomości ze świata i gdy działo się coś naprawdę złego, nastawiał odbiornik na cały regulator, by wszyscy zebrani w pieczarze mogli się o tym dowiedzieć i, rzecz jasna, zrozumieć, że oto nadchodzi moment, kiedy spełnią się jego przepowiednie.

Trzęsienie ziemi w obszarze Morza Śródziemnego bardzo mu odpowiadało, mógł wygłosić długie kazanie o straszliwej karze, jaka czeka wszystkich grzeszników, znajdujących się poza ich przybytkiem.

– Pan czeka już na swą gromadkę wiernych, na nas, którzy obejmiemy we władanie ziemię, a później niebiosa – afektowanie plótł drżącym głosem. Zgromadzeni odpowiedzieli mu podnieconym szeptem, triumfując nad nędznikami, którzy pozostali na zewnątrz.

– Będą czołgać się w cuchnących kałużach błota i rozmyślać nad popełnionymi grzechami – wołał Prunck podniecony coraz głośniejszymi westchnieniami i pojękiwaniem zgromadzonych. – Będą się smażyć w ogniu piekielnym, straceńcy, i żałować za bluźnierstwa, rozpustę i cudzołóstwo.

Pastor Prunck poczuł lepką wilgoć na czubku najbardziej intymnej części swego ciała i zrozumiał, że musi nieco stłumić ogarniający go zapał.

– Tylko ta świątynia, niczym arka Noego, uniknie zguby, chroniona przez Pana przed gniewem żywiołów…

Prunck do niczego nie doszedł w życiu, gdyż nie potrafił zaakceptować pozycji podwładnego. Pragnął rządzić, władać życiem i duszami ludzi. Z takich jak on wyrastają kaznodzieje, grzmiący o zagładzie czekającej świat, a także sporo księży, demagogów i tyranów, choć o nich nie będziemy tu wspominać. Prunck był nikim, został więc prorokiem Dnia Sądu. Zawsze bowiem znajdą się ludzie dość naiwni, by uwierzyć w tego rodzaju przepowiednie.