Выбрать главу

Z czasem sam przyzwyczaił się do myśli, że Bóg komunikuje się z nim w szczególny sposób, i w następstwie stałego poddawania się autosugestii uwierzył, że dzień zagłady jest bliski.

Ale… zawsze pamiętał, by nie palić za sobą wszystkich mostów. Gdyby wbrew wszelkim oczekiwaniom świat miał jednak ocaleć, zawsze mógł twierdzić, że to jego wstawiennictwo u Boga uratowało cały ludzki ród. Plan odwrotu miał też dokładnie opracowany. Gdy tylko uspokoi swoich wyznawców, zabierze wszystkie ich dobra – bez nich poradzą sobie o wiele lepiej – i zniknie im sprzed oczu, wyruszy w nieznane.

A może nawet zabierze ze sobą jedną z wiernych? Śliczną, pulchną Bjorg?

Pastor Prunck żywił także awersję do lekarzy. Gdy członkom sekty cokolwiek dolega, powinni przychodzić do niego. Dumny był ze swych uzdrowicielskich zdolności i zwrócenie się o pomoc do zwykłego lekarza przyjmował za przejaw zwątpienia w moc wybrańca Pana. Twierdził, że wiara jest najważniejsza, a wymysły lekarzy nie mają żadnego znaczenia.

W rzeczywistości osiągnięcia Pruncka jako cudotwórcy były nader skromne. Owszem, miało miejsce kilka trudnych do udowodnienia cudów – na przykład mężczyzna, któremu w ekstazie zdawało się, że odzyskał słuch. Niestety, po powrocie do domu znów przestał słyszeć. Ustąpiły też typowe objawy neurozy u paru kobiet, którym pastor przyłożył swą lepką dłoń w rozmaite miejsca…

Te drobne „cuda” jednak wystarczyły, by pastora otoczyła aura niezwykłości i sława mistycznego cudotwórcy.

Podstawowym warunkiem przystąpienia do sekty była obietnica, że nigdy więcej nie skorzysta się z pomocy lekarza. Członkowie nie mogli być także szczepieni, uważane to bowiem było za skalanie się piętnem szatana. Znaleźli się jednak tacy, i to wcale liczni, którzy oszukiwali i przy użyciu rozmaitych smarowideł usiłowali kamuflować blizny świadczące o nierozważnym postępku rodziców przed wieloma laty. Kamma, na przykład, nie została zaszczepiona, nie była jednak pewna, jak jest z Vinnie. Dlatego też nie pytana solennie zapewniła pastora, że dziewczyna nigdy nie została poddana takiemu bezeceństwu.

Kammie nie było teraz wcale lekko na duchu. Niepokoiła się o Hansa-Magnusa, przebywającego poza grotą, z myśli nie schodził jej testament ukryty w szyfonierze, pieniądze i wspaniały dom, które mogą przypaść Vinnie… No i pastor jakby przestał się nią interesować. Przedtem, kiedy nikt inny ich nie widział, zdarzała się, że obdarzał ją ukradkową pieszczotą, dając do zrozumienia, że chętnie zostałby z nią sam na sam na dłużej, tylko nigdy nie miał na to czasu. Teraz zbyt dużo rozmawiał z Vinnie, a to przecież nie miało sensu, bo dzięki Kammie dziewczyna znalazła się już w świętej grocie.

Wszystko nagle okazało się takie skomplikowane!

Pastor Prunck miał wrażenie, że sam zastawił na siebie pułapkę. Podbijanie serc samotnych kobiet pięknymi słówkami i obietnicami nie było rzeczą trudną, kiedy stykał się z każdą z osobna. Nagle jednak musiał stawić czoło wszystkim jednocześnie. Nie przypuszczał, że kiedy zamieszkają razem w stosunkowo niewielkim pomieszczeniu, atmosfera będzie do tego stopnia intymna! Przecież te niewiasty nie spuszczają z niego oka!

No cóż, i tak nie potrwa to długo.

Musiał przyznać, że z ulgą przyjął fakt znalezienia się poza zasięgiem wierzycieli. A gdy wreszcie nastąpi Dzień Sądu, nie będzie musiał już nikogo się obawiać. Królestwo będzie jego.

Kierował się właśnie do swej maleńkiej dziupli, kiedy jakaś drobna kobieta ujęła go za ramię. Prunck oparł się pokusie, by wyrwać się jej z dreszczem niechęci.

– Przekazałam wszystko, co należy do mnie i do Johana, na konto naszej Świątyni – szepnęła kobieta poufnie.

Na konto naszej Świątyni, czyli na konto pastora Pruncka!

– Doskonale, doskonale – odparł szczerze uradowany. – Dostanie pani za to jeszcze jedną gwiazdkę w niebie, pani Strandberg. Ale co na to Johan? On przecież nie należy do naszej gromadki.

– On o niczym nie wie, a zresztą chyba już wkrótce nie będzie musiał o niczym wiedzieć, prawda?

Żądna krwi niewiasta, pomyślał Prunck. Uśmiechnął się jednak do niej porozumiewawczo i posławszy jej pełne obietnic spojrzenie, uwolnił się od uścisku jej ręki i wszedł do środka.

To zaczyna być uciążliwe!

Zastanawiał się, czy nie powinien zarzucić sieci na Vinnie, by łatwiej móc wejść w posiadanie jej majątku. Co prawda zarzucał na nią sieci już od chwili, gdy dowiedział się o zmieniającym sytuację testamencie, ale może należałoby przystąpić do akcji w sposób bardziej bezpośredni? Ale nie, ciotka przez cały czas pilnuje dziewczyny. Przeklęta Kamma, miał jej już dość, czy to babsko nie może tego pojąć? A na dodatek w jej spojrzeniu pojawiła się rozpacz, raz nawet mamrotała coś i ośmieliła się pogłaskać go po udzie! Co ona sobie wyobraża? Wszak to on o wszystkim decyduje, a jeśli nawet zdarzyło się, niestety, że otarł się o jej obwisłe, puste piersi, całkiem przypadkowo, w przelocie, to nie oznacza wcale, że ona może sobie pozwolić na takie umizgi! Pieniądze przecież już do niej nie należą!

Ech, kobiety!

A poza tym Vinnie też go nie obchodziła, nie miał ochoty się z nią zadawać. Taka jest beznadziejna, nieśmiała, czerwieni się i spuszcza wzrok, gdy tylko on zawadzi a nią spojrzeniem. Łatwe podboje są takie nudne!

Tak, tak, Panie, ciężko jest twemu słudze. Pocieszyciel strapionych dusz ma trudne zadanie.

Ukazały się gazety, radio rozesłało pierwsze wieści na całą Norwegię.

Pilnie poszukiwano kilku osób: rodziny, która zabrała pod Halden obcego przybysza do samochodu i zawiozła go do Sarpsborg, a także dwóch ubranych na szaro kobiet, które pomogły mu wsiąść do łodzi na przystani w Halden – wiadomo było, że jedna z nich miała pudla. Poza tym proszono o kontakt wszystkich, którzy mogli udzielić jakichkolwiek informacji.

Komendant policji otrzymał raport dotyczący papierów znalezionych na statku, dostał także dane z laboratorium. Wszystko to przekazał zmęczonemu i głodnemu Rikardowi Brinkowi.

– Możemy już zidentyfikować tego człowieka. Nazywał się Villy Matteus, pracował w Bombaju, nie wiadomo, czym się zajmował, i wracał do domu via Port Sudan, Egipt i Rotterdam. Ponieważ okres inkubacji ospy wynosi dwa tygodnie, mógł nabawić się choroby w Indiach lub w Afryce, to zależy, jaką trasę przebył statek. Wysypka musiała się pojawić zaledwie wczoraj lub dzień przedtem.

– Biedaczysko.

– Tak, to smutna historia. Ale mamy relację jeszcze jednego świadka, dotyczącą ubranej na szaro kobiety.

– To wspaniale! Czy została zidentyfikowana?

– Niestety nie, a czas ucieka. Jakiś człowiek zmierzający do Halden spotkał ją wczoraj wieczorem w porcie. Bardzo jej się spieszyło, sprawiała wrażenie zdenerwowanej.

Rikardowi coś się przypomniało.

– Ja także spotkałem wczoraj wieczorem starszą, zdenerwowaną damę – powiedział w zamyśleniu. – Pomogłem jej nawet wstać po paskudnym upadku na ulicy… Dlaczego tak niedokładnie posypują chodniki? Ale ona miała na sobie brązowy płaszcz i płomiennie czerwony kapelusz.

Rozdzwonił się telefon. Komendant podniósł słuchawkę, przez chwilę słuchał, po czym dał znak Rikardowi, by podszedł do drugiego aparatu.

Rikard trafił akurat w pół zdania. Z końca linii dobiegał glos mężczyzny:

– …odpowiada dokładnie opisowi, jaki podawano w radio.

– Gdzie zetknęliście się z Matteusem?

– Pewien kierowca-szaleniec, który pędził z kierunku Halden w stronę Sarpsborg, zmusił mnie, żebym zjechał do rowu. Tamten samochód także wylądował w rowie, ale udało mu się wypchnąć go na drogę i zaraz zwiał. Matteus natomiast został, najwyraźniej tylko go podwozili. Podał nam nazwiska kierowcy, który omal się z nami nie zderzył.