Wszystko to było bardzo męczące.
Zanim Rikard nareszcie późną nocą położył się do łóżka, dokonał podsumowania:
W izolatce było teraz pięć osób: Herbert, Gun i Wenche Sommer, Ingrid Karlsen i kierowca Kalle, Towarzyszył im zespół lekarzy, którzy mieli przebywać na oddziale we dnie i w nocy. Poza tym cała dwunastka załogi „Fanny” poddana została surowej kwarantannie. Doktor Post zamknął się w domu.
Rikard był przekonany, że odnalezieni zostali wszyscy ludzie mający kontakt ze zmarłym, z wyjątkiem dwu kobiet, które spotkały go na przystani. One też były najbardziej narażone na zachorowanie. Ale tego wieczoru nic nie mógł na to poradzić. Muszą się zgłosić same.
Rikard był zadowolony z wyników, jakie przyniósł dzień, i miał do tego pełne prawo. Działał szybko i zdołał dość szczegółowo prześledzić drogę Willy'ego Matteusa od chwili, gdy ten postawił stopę na norweskiej ziemi.
Nie przypuszczał, że najtrudniejsza część pracy ciągle jeszcze przed nim.
Nie wiedział, że jedna z kobiet zamknęła się w sekretnym miejscu wraz z sześćdziesięcioma trzema innymi osobami, wśród których znalazła się też kobieta, która oczyściła jej zakażone ubranie.
A druga…?
Zniknęła bez śladu.
Na szczęście o tym wszystkim Rikard jeszcze nie wiedział. Wykąpał się starannie, wrzucił cały mundur łącznie z butami do kosza z brudną bielizną i wsunął się do łóżka.
Zasnął w jednej chwili.
ROZDZIAŁ V
Agnes wpatrywała się w zimowy mrok. Nasłuchiwała głosów, przyjaznych głosów, które powiedziałyby: „Nie możesz tak siedzieć sama, Agnes, na bezludnej wysepce, mając za towarzysza jedynie pieska! Pojedziesz z nami na naszą wyspę, tam zostaniesz!”
Ale żaden taki głos się nie rozległ.
A gdyby nawet tak było… Przestraszyłaby się chyba jeszcze bardziej? Wiadomo, co za ludzie włóczą się wieczorami. Złodzieje, mordercy i gwałciciele, typy spod ciemnej gwiazdy.
Mocniej przytuliła teriera.
– Wszystko będzie dobrze, Doffen, mamy przecież siebie.
Ale Doffen nie był jej wielką pociechą. Wystraszony jak ona, wsłuchiwał się w odgłosy nocy, chwilami przekrzywiał głowę i wpatrywał się w drzwi warcząc albo poszczekując, jak gdyby słyszał coś niepokojącego.
– Tam nic nie ma, Doffen, przestań!
Szkoda, że zimą z okna domku nie dało się dostrzec lądu. Migoczące w oddali światełka pomogłyby przezwyciężyć uczucie samotności, ale jedyne co Agnes widziała – a raczej czego się domyślała – to morze i łańcuch maleńkich nie zamieszkanych wysepek.
Śmieszny czerwony kapelusz wisiał przy drzwiach. Zawsze go nie cierpiała. Odziedziczyła go po Olavie, której już się znudził.
Wreszcie wstała i zaczęła sprzątać ze stołu po samotnej kolacji.
Położyła się spać, zwabiła Doffena, by zwinął się w kłębek w nogach łóżka, i starała się zasnąć, niestety, bez powodzenia. W głowie wirowało jej zbyt wiele nieprzyjemnych myśli i wrażeń. Wyraźnie słyszała, że ktoś skrada się wokół domu.
Nie, to tylko złudzenie.
Kiedy jakaś fala z hukiem uderzyła o brzeg, poderwała się, krzycząc przeraźliwie. Doffen zaczął ujadać jak szalony.
Sporo czasu upłynęło, zanim oboje się uspokoili. Kość ogonowa dawała się jej we znaki, kręciła się w łóżku, nie mogąc znaleźć odpowiedniej pozycji.
Oby świt nadszedł jak najprędzej, moje serce dłużej tego nie zniesie!
Ale był styczeń i wiele jeszcze czasu miało upłynąć, zanim nastąpi poranek.
Hans-Magnus wrócił do Bakkegarden w środku nocy i zastał dom pusty.
Na stole leżał tylko zaklejony list.
Kochany Hansie-Magnusie!
Nadszedł już czas, udajemy się więc da cudownej Świątyni pastora Pruncka i zabieramy ze sobą małego Blancheflora.
Twój upór ogromnie mnie boli, ale nasz drogi pastor obiecał, że zostaniesz oszczędzony, gdy nastąpi Dzień Sądu.
Czy mógłbyś pojechać automobilem do Saprsborg, do nowego domu Lavinii (adres zapiszę ci na dole kartki), i jak najszybciej odnaleźć szyfonierę? Mebel rozpada się z tyłu, wsuń rękę i wyciągnij kopertę, która tam leży. Zniszcz ją! Kiedy przeczytasz jej zawartość, zrozumiesz, dlaczego masz tak postąpić. Vinnie jeszcze tego nie widziała, a świadkowie nie stanowią niebezpieczeństwa, nic więcej nie mogą już zdziałać.
Pastor Prunck obiecał nam wszystkim miejsce w niebie, Hansie-Magnusie, ale by tam wejść, musimy coś ofiarować, to nie Lavinia zapłaci mu ten trybut!
Hans-Magnus zmarszczył Pięknie ukształtowane brwi. Nie był głupi, prędko zrozumiał, że chodzi o bardzo niewygodny testament.
– Ty też tego nie zrobisz, mamusiu – mruknął. – Ten obrzydliwy pastor nie położy łapy na moich pieniądzach, już ja do tego nie dopuszczę!
Nie miał czasu, by nazajutrz jechać do Sarpsborg, wzywała go służba wojskowa. Ale później wszystko załatwi…
Vannie obudziła się, kiedy na dworze nastał szary świt.
Wrażenie ze snu, że coś ściska ją w piersi, nie ustąpiło. Usiadła na posłaniu, plecami opierając się o drewnianą ściankę, oddzielającą jej przegrodę, i podciągnęła kolana, kuląc się przed światem.
Jakie tu wszystko nieprzyjemne!
Mimo że w pieczarze zainstalowano ogrzewanie, od skalnych ścian, choć były przesłonięte, ciągnęło chłodem i wilgocią. Zewsząd dobiegało posapywanie i chrapanie, ścianki działowe były cienkie. Ludzie wzdychali ciężko, wiercili się na posłaniach, pochrząkiwali przez sen. Przeszkadzali jej.
W powietrzu czuć też było ciężki, przenikliwy odór potu.
Pragnęła wrócić do domu. Ale babcia już odeszła, a ją samą przecież wypędzono. Zresztą tam wcale nie było miło, nigdy, uniemożliwiała to obecność Kammy.
Teraz ciotka spała tuż obok niej. Bliskość ciążyła im obu. Blancheflor też usnął.
Vinnie czuła się samotna i zagubiona. Tutaj także nikt jej nie lubił. Pojmowała, że była w tym wina Kammy. Człowiek stłamszony, unikający towarzystwa z obawy przed drwiną albo zastaje wyśmiany, albo też całkiem nie zwraca się nań uwagi. Tutaj nikt zdawał się Vinnie nie dostrzegać, jej obecność dla nikogo nie miała znaczenia. Gdy ktoś chciał porozmawiać, zwracał się do Kammy.
No, może tylko pastor Prunck… W ostatnich dniach zrobił się taki miły. Vinnie jednak trudno było uwierzyć w jego życzliwość, częściowo dla tego, że nigdy nie umiała docenić samej siebie, a poza tym od jego ciepłych uśmiechów wiało chłodem…
Dziwnie to brzmi, pomyślała, ale inaczej nie umiała tego określić. Vannie nigdy nie nauczyła się właściwie wyrażać swoich myśli. Ciotka zawsze w pół słowa ucinała jej nieśmiałe odpowiedzi ostrym: „Niczego nie pojmujesz!” Albo pytała: „Czyś ty spała na lekcjach norweskiego? Nie umiesz nawet porządnie mówić!”