Выбрать главу

Nie wywierało to wcale dobrego wpływu na biedną Vinnie.

Tak jak przedwczoraj wieczorem, kiedy wróciła do domu za spaceru z Blancheflorem…

„Dlaczego wracasz tak późno? Gdzieś ty była? Zobacz, jak wygląda twoje ubranie, zdejmij je, ja to wyczyszczę! Gdzie byłaś, pytałam!”

Vinnie jąkając się usiłowała opowiedzieć ciotce o człowieku na przystani. „Musiałam pomóc pewnej pani pomóc mężczyźnie wsiąść do łodzi…” „Pomóc pewnej pani pomóc mężczyźnie? Wielkie nieba, czy nie mażesz wyrażać się porządniej? Dlaczego zadawałaś się z obcymi ludźmi?” „On był chory, podtrzymałam go, żeby mu pomóc. Tamta pani była mała i słaba, nie miała dość sił” „Chory? Na co chory?” „Nie wiem. Chyba miał gorączkę i kiedy dotknęłam jego nadgarstków, zobaczyłam, że ma na nich coś okropnego”. „Nadgarstki? Co to wszystka ma znaczyć?”

Akurat w tej chwili przerwał im telefon pastora Pruncka. Zapanował chaos, musiały jak najprędzej się spakować, żeby dotrzeć na czas do groty.

Vinnie zacisnęła powieki, by nie wybuchnąć płaczem, choć wiedziała, że nie potrafi już płakać, była jakby odrętwiała. Nie mogła pojąć, dlaczego ma dalej żyć, dlaczego właśnie ona? Jeśli cały świat ulegnie zagładzie, ona może zginąć wraz z nim. Po cóż miała żyć? Ciotce Kammie wyrwało się kiedyś, że Vinnie ma pełnić rolę zastępcy Hansa-Magnusa. Ta znaczy chyba, że ona sama, Vinnie, nic nie jest warta?

Tak, tak chyba jest w istocie, wiedziała przecież o tym od dawna.

Po cóż więc dłużej oddychać?

Oddychanie – to jej główne zajęcie na tym świecie.

Gdyby tylko… Gdyby tylko…

Nie, nie potrafiła wyrazić, czego pragnie. Nie umiała tego nazwać słowami. W głębi duszy jednak wiedziała, jak bardzo jest to proste: gdyby tylko miała przyjaciela, kogoś, komu mogłaby zaufać, kto by ją lubił i kogo jej wolno by było polubić! Wówczas miałaby po co żyć.

Vinnie jednak brakowało wiary w siebie, nawet nie ośmielała się przypuszczać, że kiedykolwiek będzie to możliwe. Dlatego też myśl ta kołatała się tylko gdzieś w głębi jej podświadomości.

Z zewnątrz, ze świata, który wydał jej się niezwykle daleki, dobiegł ledwie słyszalny odgłos fabrycznej syreny.

Budził się dzień. Oni jednak, zamknięci we wnętrzu czarnej góry, o niczym nie wiedzieli. Jedyne, dość upiorne, podobne do księżycowego blasku światło dawała piętnastowatowa żarówka na suficie. Pastor nie należał do osób gotowych płacić za silniejsze oświetlenie.

W jakiejś innej przegrodzie obudziło się dziecko i najprawdopodobniej przerażone obcym, nieznanym miejscem zaczęło przeraźliwie krzyczeć, budząc wszystkich zebranych w grocie. Rozległy się gniewne komentarze, nakazy, by uciszyć malucha. Ktoś cisnął nawet butem w cienką płytę ze sklejki.

Tolerancja i wyrozumiałość nie były najwyraźniej cechami wyróżniającymi gromadkę pastora spośród innych ludzi.

Najmłodsza i najładniejsza wśród wybrańców pastora Pruncka, Bjorg, była jego ulubienicą. On co prawda określał to inaczej, twierdził, że jest wybranką Pana. Ach, jak pięknie wyglądać będzie wśród anielskich zastępów. Usiądzie po lewicy Boga Ojca… Nie, nie, Chrystus siedzi po prawicy, lewa strona pozostaje wolna. Bjarg nie była o tym przekonana, słyszała, że miejsce po lewej ręce Boga było już zajęte, przez Marię Pannę, a może przez Ducha Świętego? No, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by usiadła u stóp Pana.

Bjorg nie była znów tak wiele młodsza od Vinnie, lecz pastor interesował się Vinnie tylko i wyłącznie ze względów materialnych, z wyglądu uważał ją za niegodną siebie.

Natomiast Bjorg…

Podczas nakładania rąk zatrzymywał się przy niej zawsze szczególnie długo, wdychając jej kobiecy zapach. Dziewczyna też dziwnie często wzywana była do najświętszego miejsca, składziku z zapasami. Pastor nakazywał jej tam, by wyznała swoje grzechy, i kiedy Bjorg spełniała jego polecenie, stawał blisko i połykał ją głodnymi oczami. Spoconymi dłońmi gładził jej ciało, ściskał, cały drżąc. Dziewczyna, choć nieszczególnie rozgarnięta, ale obdarzona swoją porcją chłopskiego rozumu, zorientowała się wkrótce, że im bardziej intymne i dramatyczne stają się jej wyznania, tym większe podniecenie ogarnia pastora. A że uważała go za przystojnego, pociągającego mężczyznę, każdego dnia dodawała coś nowego. Wiedziała, że pastor szczególnie lubi słuchać o grzesznych myślach, jakie nawiedzają ją tu, w świątyni, zmyślała więc marzenia o pewnym mężczyźnie, z którym, choć przemilczała jego nazwisko, Prunck natychmiast się utożsamił. Właśnie zdyszani, zasapani spletli się w uściskach przerywanych okrzykami: „Ależ, pastorze!” i: „Oczywiście, nie będę…”, kiedy sielankę zakłócił im grobowy głos płynący z radia.

Prunck uniósł błyszczącą od potu twarz znad półnagich piersi panny Bjarg. Rozpalonymi wargami z trudem chwytał powietrze.

– Cicho! Co oni mówią?

Wychylając się, by podkręcić głośnik, puścił dziewczynę. Bjorg osunęła się na podłogę, przepełniona słodką ekstazą, nie mogła bowiem ustać na nogach o własnych siłach. Podtrzymywana ramionami pastora, pospiesznie zaczęła wygładzać suknię.

– O czym oni mówią? O epidemii ospy? Alleluja, a więc nadszedł już Dzień Sądu!

Pospiesznie sprawdził, czy aby spodnie zbytnio nie wydymają mu się z przodu, i pobiegł do wielkiej sali, gdzie wierni siedzieli właśnie przy śniadaniu.

– Słyszeliście już? Czy słyszeliście? Słuchajcie głosu Pana!

Pan, który tym razem przemawiał bardzo zwyczajnym głosem spikera radiowego, powtórzył informację a zagrożeniu epidemią ospy, jakie pojawiło się w rejonie Halden i Sarpsborg, a następnie nadano komunikat, którego wybrańcy Pruncka do tej pory nie mieli okazji usłyszeć:

– Władze Halden poszukują dwóch kobiet, które w niedzielę wieczorem pomogły choremu mężczyźnie wsiąść do łodzi w miejscu przeprawy na Sauoya. Obie proszone są o natychmiastowe zgłoszenie się na policję lub do lekarza, gdyż mogły zarazić się od chorego. Podajemy ich rysopisy: Niska, szczupła kobieta, wiek około sześćdziesięciu lat, ubrana w szary płaszcz i szary kapelusz. Druga, młodsza, również ubrana na szaro, była z szarym średniej wielkości pudlem. Jeśli ktoś rozpozna poszukiwane osoby, proszony jest o natychmiastowe powiadomienie policji.

Spiker zaczął mówić o czymś innym, Prunck wyłączył odbiornik.

Na moment w grocie zaległa cisza.

– Wybiła godzina triumfu dla nas, wierzących – oświadczył z przejęciem pastor. – Gniew Boży obrócił się ku niewiernym. Módlmy się!

Wszyscy padli na kolana.

Pastor złożył dłonie.

– Panie, Twój sługa dziękuje Ci za to, że zechciałeś uczynić go swym wybrańcem, by jak Noe w arce poprowadził dalej nowy ród, podczas gdy niewinni przeżywać będą najstraszniejsze męki przed bramami tej świątyni. Zgotowałeś im śmierć, na jaką sobie zasłużyli. Panie, będą ginąć powoli, w cierpieniach, w oparach zarazy, tak jak mówi Twoja Księga. Będą…

– Lavinia! – zakrzyknęła Kamma falsetem.

Modlitwa ucichła.

Kamma wstała i skierowała oskarżycielski palec na bratanicę męża. Ręka drżała jej z oburzenia i ze strachu.

– Lavinio! Pudel… To Biancheflor! To ty pomogłaś temu mężczyźnie wsiąść do łodzi! To ty jesteś tą młodą kobietą…

Vinnie poczuła na sobie wzrok wszystkich zebranych, jęknęła przerażona.

– Ale ja byłam szczepiona…

– To nieprawda – zaprotestował Prunck. – Twoja ciotka zapewniała, że nie byłaś.

– To kłamstwo – łkała Vinnie. – Ja nigdy nie twierdziłam, że nie zostałam zaszczepiona. Proszę tylko spojrzeć na moje ramię…