Z zewnątrz świątynia w niczym nie przypominała raju. Wiodły do niej zardzewiałe żelazne drzwi w skalnej ścianie. Doprawdy, pozostawało duże pole do popisu dla wyobraźni.
Rikard zastukał mocno.
Żadnej odpowiedzi.
– Policja! Otwierać w imieniu prawa!
Nadal cisza. Czyżby wewnątrz nikogo nie było? Pchnął drzwi, ale okazały się zamknięte od środka.
Nic im się chyba nie stało? Straszne myśli o zatruciu tlenkiem węgla, zamarznięciu, braku tlenu, a nawet masowym samobójstwie zakłębiły mu się w głowie, zanim wreszcie ze środka dobiegł głos:
– Przepadnij, mocy policyjna! – wołał pastor. – Nie macie prawa, by wstąpić do naszej uświęconej siedziby. Oto nastał dziś Dzień Sądu, zagłada czeka wszystkich mieszkańców świata, my zaś jesteśmy przygotowani, by w świętych szatach przejąć po was ziemię. Nie przerażą nas wasze groźby. Będziemy się chronić tutaj, aż wybije nasza godzina.
– Proszę przestać pleść bzdury, otworzyć te drzwi i wpuścić mnie do środka. To bardzo poważna sprawa!
– Żaden niewierny nie przestąpi tego progu. Za późno, by czołgać się i błagać o łaskę. Bramy raju pozostaną dla was zamknięte na całą wieczność!
Rikard i jego koledzy popatrzyli na siebie zrezygnowani. Rikard kilkakrotnie odetchnął głęboko, by nie unieść się gniewem.
– Pastorze Prunck, sprawa jest naprawdę najwyższej wagi! Udało nam się powstrzymać atak ospy (nie było to do końca prawdą, wszak nadal nie odnaleziono zaginionej kobiety), ale tu, w tej pieczarze, być może roi się od wirusów, a większość z was nigdy nie była szczepiona! Czy tego nie rozumiecie? Zagłada grozi nie tym mieszkańcom Halden, którzy znajdują się poza bramami waszej świątyni, jak to nazywacie, lecz wam, którzy w niej jesteście!
Zapadła długa cisza.
– Wypuśćcie przynajmniej najmłodsze dzieci! – apelował Rikard.
Z głębi dobiegł histeryczny, niezrozumiały krzyk, przerwany przez głos pastora. Potem Prunck znów zwrócił się do policjantów:
– Czy nie rozumiecie, że nas chroni Pan? Na nas zwykła ziemska zaraza nie ma wpływu.
Policjanci się naradzali. Żelazne drzwi wyglądały na solidne, nie mieli odwagi ich wysadzić. Ktoś z ludzi znajdujących się w środku mógłby zostać przy tym ranny. Dopóki zresztą członkowie sekty przebywali w zamknięciu, nie stanowili zagrożenia dla innych.
Wreszcie Rikard zawołał jeszcze raz:
– Jesteś tam jeszcze, Prunck?
– Pastor Prunck jest tutaj – odpowiedziano z godnością i z naciskiem na słowo „pastor”.
– Proponuję kompromis, mam nadzieję, że pan go zaakceptuje. Twierdzi pan, że świat ulegnie zagładzie jeszcze dzisiaj. Doskonale! Daję więc wam czas do jutra rana. Jeśli my wszyscy przeżyjemy, wyjdziecie stąd i dobrowolnie pozwolicie się odizolować w szpitalu.
– Przystanę na to z radością – odparł pastor z triumfem w głosie. – Zobaczymy, kto ma rację!
Policjanci odeszli. Zza drzwi dobiegł ich śpiew. Zabrzmiało „Alleluja”.
– Niewiele czasu mu zostało – mruknął funkcjonariusz. – Zapadł już zmrok.
Rikard uśmiechnął się gorzko.
– Będzie się na pewno tłumaczył tak samo jak wszyscy jemu podobni, że to jego błagalne modły ocaliły świat. Oni bywają śliscy jak węgorze.
– Mam wyrzuty sumienia – wyznał młody aspirant – że tak ich zostawiamy samym sobie. Zwłaszcza dzieci.
– To zrozumiałe – odparł Rikard. – Nie mamy jednak możliwości, by wyciągnąć ich stamtąd, dopóki przewodzi im ten fanatyk. Możemy się tylko cieszyć, że ten ich dzień sądu nastał już dzisiaj. Gorzej by było, gdyby miał nadejść za dwa tygodnie, wtedy musielibyśmy wysadzić drzwi.
– Przejdziemy się nabrzeżem? – spytał najmłodszy z całej trójki. – Może przypadkiem natrafimy na jakiś ślad tej zaginionej kobiety?
– To mało prawdopodobne, ale nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy poszli tamtędy. A jak się miewa załoga „Fanny”?
– Burzą się, to oczywiste – odparł funkcjonariusz. – Głośno przeklinają całą historię, ale nigdzie ich to nie zaprowadzi.
– Można ich zrozumieć. Siedzenie przez wiele tygodni na małej szkucie niczym w więzieniu i w dodatku tracenie przez to pieniędzy nie jest szczególnie zabawne. Nie pojawiły się u nikogo objawy choroby?
– Na razie nie, a oni chyba powinni zachorować jako pierwsi, przecież Matteus przebywał na pokładzie długo, zanim dotarł tutaj.
– Zarażać zaczął dopiero w ciągu ostatnich dni. Ale… wracając do tej świątyni w grocie, postawimy chyba straże? Trzeba dopilnować, żeby nikt się stamtąd potajemnie nie wymknął i nie rozniósł zarazy. Nie sądzę wprawdzie, by groziło im jakieś szczególne niebezpieczeństwo, są narażeni, że tak powiem, z trzeciej ręki. Chodzi mi o to, że Vinnie Dahlen dotknęła Matteusa, Kamma Dahlen czyściła jej ubranie, a dopiero potem obie znalazły się w grocie. Nie ma więc chyba większego ryzyka, ale nie wolno nam przyjąć tego za pewnik.
– Postawimy kogoś na straży – zdecydował funkcjonariusz. – Zadbam o to jeszcze dziś wieczorem.
– Weź przynajmniej ze dwóch ludzi – powiedział Rikard. – Jeśli wszystkie sześćdziesiąt dwie osoby opuszczą schron jednocześnie, niełatwo będzie nad nimi zapanować.
Wędrowali ulicami Halden w stronę centrum. Zmrożone błocko chrzęściło pod nogami, nad twierdzą Fredriksten pokazał się księżyc. Mróz szczypał w uszy.
– A już sądziłem, że udało mi się ustalić nazwisko zaginionej kobiety – westchnął Rikard. – Wydawało się tak blisko! Agnes Johansen… A jednak to nie ona.
– To jakaś wielka tajemnica – orzekł funkcjonariusz. – Wiesz, Rikardzie, zapomniałem ci o czymś powiedzieć. Ta młoda kobieta, która jest w szpitalu, Vinnie Dahlen, telefonowała po południu i chciała z tobą rozmawiać.
– Naprawdę? – Zdziwiony Rikard przystanął. – Pewnie akurat wtedy, kiedy wyszedłem na chwilę. Nie wiesz, o czym chciała mówić?
– Płakała i mówiła, że się boi. Twierdziła, że nastał dzień sądu. Próbowałem uspokoić ją, mówiąc, że pastor to zwyczajny oszust i szalbierz, ale ona była ogromnie wzburzona. Najwidoczniej ma do ciebie wielkie zaufanie.
– Biedna dziewczyna – westchnął Rikard. – Dziś wieczorem pewnie już nie wpuszczą mnie na oddział, ale mogę do niej zadzwonić.
– Świetnie, wydaje mi się, że jest jej niezwykle ciężko.
– I to jak jeszcze!
Młody chłopiec, świeży nabytek policji, tak świeży, że nie otrzymał jeszcze munduru, idąc bawił się końcami płomiennie czerwonego szalika.
– ”Jesteśmy przygotowani, by w świętych szatach przejąć po was ziemię”. Mój Boże, to przecież czyste bluźnierstwo.
– I to najgorszego gatunku – zgodził się Rikard.
Skręcili w stronę nabrzeża i wkrótce ujrzeli ciemne szczeliny w błękitnym lodzie skuwającym wodę. Ponury zimowy obrazek, od którego ciało przenikał dreszcz.
Pastor rozgorzał podnieceniem.
A więc nastał dzień, w którym świat zachłyśnie się ze zdumienia, że dokładnie spełniają się jego proroctwa. jego sława rozniesie się po wszystkich…
Ach, prawda, po końcu świata nie pozostanie nikt, kto będzie świadkiem jego triumfu, tylko ta żałosna, nieliczna gromadka. Szkoda!
W jakiś sposób musi rozgłosić swe przesłanie o zbliżającej się zagładzie, zanim ona nastąpi.
Choć, prawdę powiedziawszy, pora na to była już dość późna.
Zgromadzeni byli dziwnie niespokojni, niemal ekstatycznie podnieceni. Należało zająć ich modlitwą, wznosić dodające otuchy okrzyki. Prunck uważał, że Bóg pozwala już nieco zbyt długo czekać na dźwięk trąb archanielskich. Kilka bakcyli, to zbyt skromnie. Pastor oczekiwał wyraźniejszych znaków. Radio nie podawało żadnych informacji o katastrofach i masowych zgonach, jak zwykle mówili tylko o rybołówstwie. Czy te zakute łby nie rozumieją, co się dzieje? Światu pozostało do końca ledwie kilka nędznych godzin, a oni wciąż swoje o połowach śledzi w rejonie Sklinna!