To on powinien być teraz w radiowym studio, tak, właśnie on! Z drugiej jednak strony nie chciał, by ludzie masowo ocalili swe nędzne istnienia, wszak tylko ci, którzy wierzyli w niego, Pruncka, mieli dostąpić łaski.
Pastor w pośpiechu nie zauważył, że traktuje samego siebie jako wcielenie Chrystusa, zbyt zajęty był roztrząsaniem dylematu: czy odebrać całemu światu możliwość skorzystania z łaski, czy też zakosztować sławy jednego z wielkich proroków?
Wśród jego uczniów pojawiło się wielu wątpiących, zorientował się już wcześniej. Ludzie bardziej bali się wybuchu epidemii ospy, który podobno był możliwy tylko wśród nich, niż katastrofy, która niszczy cały świat. To prawdziwe przekleństwo, że te dwie diabelskie kobiety Dahlen sprowadziły na nich zarazę! To wstrętne, bezwstydne, przeklęte!
Ale… o czym to on myśli? On przecież, wszyscy w jego grupie, są nietykalni, znajdują się pod jego, Pastora Pruncka, ochroną, nic złego nie może im się stać. On należy do wybranych, cóż znaczy kilka małych żałosnych bakterii?
Prunck nie odróżniał bakterii od wirusów, ale on przecież był ponad takie przyziemne sprawy.
Podeszła do niego jakaś kobieta z dzieckiem na ręku.
– Mała ma gorączkę, pastorze. Może powinnam pójść z nią do lekarza?
Patrzył na nią surowo, z góry.
– Zachwiałaś się w swej wierze? Wiesz przecież, że zostałem wyznaczony, by doprowadzić was wszystkich do raju!
– Och, ale przecież nie mamy jeszcze umierać?
– Oczywiście, że nie. Najpierw ziemia będzie należała do nas, a potem udamy się na niebieskie pastwiska.
– Sporo myślałam o swoich rodzicach… Oni nie powinni zginąć, czy nie ma dla nich żadnego ratunku?
– Okazali mi wzgardę, spotka ich za to kara.
Kobieta załkała i wróciła na swoje miejsce. Prunck w pośpiechu zapomniał położyć dłoń na główce dziewczynki i powiedzieć: „Bądź zdrowa!” Ale miał na to jeszcze czas, niedługo już tylko oni zostaną na ziemi.
Zaniepokojony spojrzał na zegarek. Jeszcze trzy godziny do północy.
Uczyń coś wreszcie, Boże! Uderz, zadaj ten najdotkliwszy cios! Jesteśmy przygotowani na huk, który oznajmi nam, że wszystko na zewnątrz obraca się w ruinę!
Trzej policjanci wędrowali wzdłuż nabrzeża. Wielkie statki, które poprzednio tu cumowały, odpłynęły, a żaden nowy nie przybił. W tych strasznych dniach nikt nie chciał przybywać do Halden.
Mężczyźni dotarli do miejsca przeprawy na Sauoya. Schody prowadzące do wody starannie spłukano i zdezynfekowano, tak samo jak łódź Pettersena. Jak wszystkie łodzie znajdowała się teraz przy Sauoya. Nikt, kto nie był zmuszany najwyższą koniecznością, nie wyprawiał się do Halden. Wieczorne życie miasta przestało istnieć.
Kawały kry z chrzęstem obijały się o siebie i o kamienny pomost. Zimowy wieczór był nieprzyjemny, każdy marzył o domowym zaciszu.
– Jak człowiek może ot, tak, rozpłynąć się w powietrzu? – zastanawiał się funkcjonariusz. – Musiała przecież czytać albo słyszeć o epidemii ospy. Czy ona też jest jedną z tych, co to chowają głowę w piasek? Próbuje zapomnieć, że była tutaj i pomogła choremu? A może tak boi się władz, że nie śmie dać się rozpoznać?
– Niemożliwe, by taka drobna starsza kobieta do tego stopnia bała się ludzi, skoro okazała miłosierdzie i pomogła dorosłemu mężczyźnie wsiąść do łodzi – stwierdził Rikard. – To naprawdę niepojęta historia!
– Może była w Halden tylko z wizytą? – podsunął najmłodszy.
Rikard skierował wzrok na niego.
– Chyba czyta gazety i słucha radia bez względu na to, gdzie jest?
Zmarszczył czoło i w zdumieniu przyglądał się młodemu policjantowi.
– Co się stało? – spytał chłopiec ze zdziwieniem. – Dlaczego tak na mnie patrzysz?
– Czyżby pamięć aż tak mnie zawodziła? Gotów bym przysiąc, że miałeś na szyi czerwony szalik!
Chłopak opuścił głowę.
– Ale przecież… co to, do licha…
Funkcjonariusz stwierdził w osłupieniu:
– Przecież ten szalik jest całkiem szary!
Rikard spojrzał w górę na latarnię.
– To żółte światło! Żółte światło, dlaczego nie wpadliśmy na to wcześniej? W jego blasku wszystkie kolory wydają się szare! Prawdopodobnie brązowy też wygląda jak szary, tak, popatrz na swoje rękawiczki, były brązowe, prawda?
– Tak – odparł chłopak. – A teraz są szare?
Przez chwilę stali w milczeniu.
– A więc to jednak była Agnes Johansen! – zawyrokował funkcjonariusz.
– Teraz najważniejsze, by ją odnaleźć. Ją i jej psa. Wydaje się, że zapadli się pod ziemię. Ale teraz wiemy przynajmniej, kogo szukamy!
ROZDZIAŁ IX
Tej nocy sen nie był pisany Rikardowi Brinkowi i jego kolegom.
Należało zmobilizować wszystkie siły, by ustalić, gdzie znajduje się Agnes Johansen.
Najpierw jednak Rikard postanowił wygospodarować trochę czasu i zatelefonować do szpitala. Wiedział, że osoby odizolowane podlegają surowym restrykcjom, wolno im było poruszać się tylko w obrębie oddziału i nie mogły korzystać z telefonu, wspólnego dla wszystkich. Wiedział też jednak, jak bardzo rozmowa z kimś potrzeba jest Vinnie. Szalonemu pastorowi naprawdę udało się ją zastraszyć. Tego dnia wszak świat miał przestać istnieć, a ona znalazła się poza bezpiecznymi bramami świątyni pastora.
Nie interesowało go, co myśli i czuje Karen Margrethe Dahlen, ona miała dość sił, by samodzielnie dać sobie z tym radę. Vinnie natomiast sił nie miała, pozbawiła ją ich Kamma.
Pielęgniarka pełniąca nocny dyżur z początku nie chciała pozwolić Vinnie na odebranie telefonu, zwłaszcza że dziewczyna popadła w niełaskę, ośmielając się zadzwonić do Rikarda po południu. On jednak jakoś zdołał przekonać siostrę, że rozmowa z nim ma istotne znaczenie dla stanu pacjentki, i Vinnie wreszcie podeszła do telefonu. Musiała tylko owinąć słuchawkę ręcznikiem, by jej przypadkiem nie zakazić.
– Jak się miewasz, Vinnie? – zapytał ciepło. – Słyszałem, że do mnie dzwoniłaś.
– Boję się – wyznała żałośnie; Rikard potrafił nawet wyobrazić sobie, jak drży jej dolna warga.
– Boisz się, że się zarazisz?
– Nie, że świat się kończy. Dzisiaj. A ja zostałam odrzucona. Ciotka Kamma i ja jesteśmy wyklęte.
– Co na to ciotka Kamma?
– Nie wiem. Zamknęła się w swoim pokoju. Próbowałam z nią rozmawiać, ale ona nie chciała. Powiedziała, żebym poszła do diabła.
– Kochana Vinnie… Posłuchaj mnie uważnie! – poprosił Rikard stanowczo. – Owszem, grozi ci niebezpieczeństwo, nie będę temu zaprzeczać. Ale to niebezpieczeństwo jest znacznie bardziej realne, niż bzdury wygadywane przez jakiegoś samozwańczego pastora! Jest już po dziesiątej, Vinnie, na to, by jego szaleńcze proroctwa się urzeczywistniły, nie zostało więcej niż dwie godziny. Zapomnij o tym, on tylko blefuje, od początku do końca!
– Ale on sam w to wierzy – zaszlochała. – Doznał objawienia.
– To nonsens! Prawdopodobnie coś mu się przyśniło, może jakiś anioł, który mu to obwieścił. Ale czy ty sama nie miałaś proroczych snów, które jednak się nie spełniły?
– Tak.
Głos dziewczyny zabrzmiał tak żałośnie, że Rikarda ogarnęła ochota, by przytulić ją mocno i trzymać w ramionach do chwili, aż przepowiadany dzień sądu upłynie. Tego jednak nie wolno mu było robić.
Ku swemu wielkiemu zdziwieniu wyraził głośno to, co właśnie pomyślał.
– Naprawdę chciałbyś to zrobić? – spytała zdumiona, jak gdyby stwierdziła, że słońce spadło na ziemię. – I zostałbyś przy mnie? Och, dziękuję, mój drogi, jesteś taki życzliwy. Nie wiedziałam, że istnieją tacy dobrzy ludzie.