Выбрать главу

– Oczywiście, oczywiście – odparł popychając się ku stołowi. Za wszelką cenę nie chciał myśleć o zbliżającej się wielkimi krokami klęsce, nie chciał pamiętać, że do północy pozostała zaledwie godzina. – Oczywiście jestem poważny, ale teraz, kiedy świat ma zginąć, musimy wykorzystać tę chwilę szczęścia, jaka jest nam dana…

– Ale my przecież przeżyjemy – zauważyła Bjorg odrobinę rozsuwając nogi, by ułatwić dostęp dłoni pastora. Ułożył dziewczynę na stole, a ona chętnie na to przystała.

– Nic nam o tym nie wiadomo, Bjorg, nic nam o tym nie wiadomo – mamrotał. Pocąc się ściągał z niej solidne majtadały. – Nikt nie zna dróg Pana, a jeśli to jest nasza ostatnia chwila, musimy uczcić jego dzieło… Aaach!

– Oooach! – szeptała Bjorg. – O, pastorze!

Bjorg nie była dziewicą, chętnie pozwalała, by chłopcy w ciemne i chłodne wieczory dostawali to, czego chcieli, po bramach i mrocznych zaułkach między domami Halden. Pastor nie bardzo miał jej czym zaimponować, ale podniecająca była sama myśl, że oto bierze ją autorytet, mężczyzna poważany i szanowany. Było to bardzo szczególne, ekscytujące uczucie.

Pastor nie mógł prawie uwierzyć w swoje szczęście, że śliczna, cudowna Bjorg tak prędko uległa jego zalotom. Zorientował się, że moment ekstazy jest już blisko, napierał stękając, przed oczami zawirowały mu czerwone plamy, pot płynął strumieniem, stół trzeszczał, aż w pewnej chwili runął z okropnym, ogłuszającym hałasem. Bjorg zawyła i oboje zwalili się ciężko na podłogę w plątaninie rąk, nóg i połamanego drewna.

– Dzień Sądu! – zawołał ktoś w sali i drzwi do składziku zostały otwarte.

Oniemiali członkowie sekty wpatrywali się w kłębowisko na podłodze.

Sytuacji nie dawało się zrozumieć opacznie, była nad wyraz oczywista. Nogi Bjorg sterczały w górze, a między nimi tkwił Prunck. W oczy rzucał się jego jasnoróżowy tyłek, spodnie plątały się wokół łydek, pod kolanami obnażyły się mało romantyczne podwiązki, a szelki wiły się po podłodze niczym węże. Pastor na sekundę odwrócił głowę ku wyjściu, po czym z jękiem ukrył twarz.

Ktoś okazał się na tyle miłosierny, by zamknąć drzwi.

Nieduży atrybut pastora utracił swą prężność, przypominał teraz rozgotowaną kluskę. Oboje błyskawicznie poderwali się z ziemi i nie patrząc na siebie doprowadzili do ładu ubrania. Bjorg wybiegła i starając się nie dostrzegać szyderczych spojrzeń współwyznawców, schowała się w swojej przegrodzie. Pastor został w składziku, próbując dojść do siebie. Ominęło go spełnienie, ale nie to było najgorsze. Jak teraz będzie mógł występować z godnością wobec swoich uczniów?

O rozpaczy, cóż to za dzień!

Jedyne, co mogło go jeszcze uratować, ta zagłada zewnętrznego świata.

Czas jednak płynął, a nic się nie działo.

Ukradkiem jak najciszej nastawił radio.

– Bądź miłosierny, spraw, aby Dzień Sądu już się rozpoczął – mamrotał, osobliwie rozumiejąc pojęcie miłosierdzia.

Usłyszał jednak tylko słowa pożegnania na dobranoc i powtórzenie komunikatu. Poszukiwano Agnes Johansen, ostatnio widzianej z biało-brązowym szorstkowłosym terierem.

Nic mu to nie mówiło.

Rikard pospieszył do szpitala, zanim nastała późna noc, ale Vinnie nie położyła się jeszcze, czekała, mimo że inni dawno poszli już spać.

Bardzo go to wzruszyło.

Nocna pielęgniarka już wcześniej otrzymała wiadomość i wpuściła go bez sprzeciwów.

– Wyglądasz o wiele lepiej, Vinnie – powiedział zaskoczony. – Co zrobiłaś?

A to takie proste. Rozpuściła okropne grajcarki przy uszach i luźno związała włosy wstążką. Vinnie, słysząc pochwałę, zarumieniła się z zadowolenia i nie powiedziała, że pielęgniarka pomogła jej oczyścić niezdrową od przesiadywania w zamknięciu cerę i ożywić ją odrobiną pudru i różu. Trochę koloru na powiekach – bardzo dyskretnie – i równie dyskretne muśnięcie szminką po wargach zmieniły bardzo zwyczajną młodą kobietę w żywą, pociągającą dziewczynę. Przede wszystkim jednak odmiany dokonał nowy blask w jej oczach. Gdyby Rikard zdawał sobie sprawę, co go wydało, być może by się zafrasował. A może… może nie?

Vinnie długo na niego czekała, bojąc się, że nic przyjdzie z żadną fotografią, jak zapowiadał. Raz po raz przeglądała się w lustrze, nie posiadając się ze zdumienia nad tym, co widzi. Pielęgniarka z nocnego dyżuru, bystra, miła i śliczna, zapewniała, że Vinnie wygląda teraz naprawdę ładnie, ale jej trudno było w to uwierzyć. Chociaż… podobała jej się ta nowa Vinnie, którą widziała w lustrze.

Rikard spojrzał na nią jeszcze raz, ale gdy nadal nie mogła wydusić z siebie słowa, położył po prostu zdjęcie rodziny Johansenów na stole – nie wolno mu było zbliżać się do dziewczyny – i poprosił, by uważnie się mu przyjrzała. Vinnie spełniła jego życzenie.

– Tak – kiwnęła głową. – Ta, która siedzi z lewej strony rodziców, kropka w kropkę przypomina kobiety na przystani, tyle że na zdjęciu jest znacznie młodsza. Musiało zostać zrobione wiele lat temu.

– Z pewnością. Wydaje się, że na początku lat dwudziestych.

– Wobec tego gotowa jestem przysiąc, że to ta sama osoba. Tych oczu, które jakby boją się wielkiego, paskudnego świata, nie można pomylić.

– A więc jesteśmy na właściwym tropie. Dziękuję ci, Vinnie… za pomoc…

Przeciągał chwilę pożegnania. Ku swemu zdziwieniu zorientował się, że nie ma ochoty odchodzić. Ale, niestety, załatwił już to, po co przyszedł.

– Ty… nie zauważyłaś jeszcze żadnych objawów choroby?

– Nie, ale ciotka Kamma narzekała dzisiaj na krzyż.

– Czy lekarze o tym wiedzą?

– Tak. Ciotka niczego nie trzyma w tajemnicy, uważa, twarde łóżko szpitalne wywołało bóle, i zażądała nowego.

– No, to prawdopodobnie nic jej nie dolega – stwierdził Rikard, uśmiechając się lekko. – Muszę już wracać, będziemy chyba pracować przez całą noc, żeby znaleźć tę Agnes Johansen. Trzymaj się, Vinnie!

– Ty też! Uważaj na siebie, sprawiasz wrażenie bardzo zmęczonego.

– Bo też i jestem. Dziękuję za troskę.

Odszedł.

Dziękuję za troskę, tak powiedział. Vinnie uśmiechnęła się do siebie. A więc jest ktoś, komu sprawił przyjemność jej niepokój o niego…

Czy można być bardziej szczęśliwym?

– Coś podobnego, jeszcze nie jesteś w łóżku, Lavinio? – rozległ się ostry głos Kammy. Stanęła w drzwiach. – I jak ty wyglądasz! Jak… jak ladacznica! Włosy zwisają w strąkach i jesteś uszminkowana! Jak zdobyłaś takie wstrętne przybory! Natychmiast, ale to natychmiast zmyj to z twarzy! Twoja biedna matka przewróciłaby się w grobie, gdyby to zobaczyła!

Sposób mówienia Kammy zawsze charakteryzował się mnogością wykrzykników, ale Vinnie ze zdumieniem stwierdziła, że słowa ciotki spływają po niej jak woda po gęsi. Wybuch Kammy nie mógł zakłócić jej szczęścia.

Ktoś się z nią liczył!

Rikard wrócił do domu sióstr Johansen, gdzie jego koledzy przeczesywali starannie kolejne pokoje w poszukiwaniu śladów, które mogłyby doprowadzić ich do Agnes. Musieli zachowywać ostrożność, wszystkiego dotykać w rękawiczkach, bo Agnes przecież była osobą, która miała najbliższy kontakt z chorym na ospę Willym Matteusem.

Wydawało się, że siostry nie miały bliższych krewnych, nie znaleziono także żadnych śladów wskazujących na to, że się z kimś przyjaźniły.

Nie było więc kogo się poradzić, zapytać.

Najbardziej prawdopodobnym rozwiązaniem zagadki było, że Agnes zabrała psa i wyjechała gdzieś daleko, ale przeprowadzona wcześniej tego dnia rozmowa z weterynarzem wykazała, że Agnes nie zgłosiła się po świadectwo zdrowia Doffena. Nie mogła więc wyjechać do Szwecji. A w Norwegii powinna była usłyszeć komunikat przez radio.