Выбрать главу

– To prawda, ale przekazałam mu pod opiekę całe swoje oszczędności.

Wszyscy przerwali pracę.

– Ja także – wyznał ktoś głośno i zaraz szum potwierdzenia z ust niemal wszystkich zebranych wzniósł się pod sklepienie groty.

Mężczyzna już doskoczył do drzwi i zaczął je szarpać.

– Wychodź, Prunck!

– Nie wyjdę, dopóki stąd nie odejdziecie. Bjorg i ja rozpoczniemy nowe życie w nowym królestwie, poradzimy sobie bez was, szczurów, opuszczających kapitana okrętu.

– Bjorg stoi przy drzwiach gotowa do wyjścia. Najwyraźniej bardzo jej się spieszy, by opuścić ten przybytek. My też pójdziemy, ale najpierw chcemy z powrotem nasze pieniądze!

W składziku przez chwilę panowało milczenie.

– Jakie pieniądze?

– Te, które przekazaliśmy panu, pastorze.

– Ja nie przyjmowałem żadnych pieniędzy. Dostaną je tylko ci, którzy mają na to pokwitowanie.

Ludzie patrzyli na siebie zdumieni.

– Ty nędzny oszuście! – zawołała jedna z kobiet. – Powiedział, że w nowym królestwie nie będą potrzebne żadne papiery!

Rozgniewani ludzie krzyczeli. Wszyscy rzucili się do drzwi kryjówki pastora.

– Odejdź ode mnie, pomiocie szatana! – zagrzmiał Prunck, natura bowiem obdarzyła go donośnym głosem. – Słuchajcie odgłosów burzy! Teraz! Słyszę teraz dźwięki trąb archanielskich! Rozpoczęła się zagłada świata!

Zatrzymali się, bo dusze mieli proste, inaczej zresztą pastor nie zdołałby nigdy manipulować nimi w taki sposób.

Kiedy Prunck wyczuł ich niepewność, stanął w drzwiach. Odzyskał z powrotem swoją godność.

– Pan wysyła mi przesłanie. Oto wszystko obraca się w ruinę. Nie słyszycie huku dobiegającego z oddali?

Stojąc całkiem nieruchomo, próbowali nasłuchiwać, a kiedy nic do nich nie docierało, w pokorze uznali, że nie są godni, by słyszeć cuda, jakich dokonuje Pan. Prunck zorientował się, że znów ma ich w garści.

– Wystawiłem was po prostu na próbę, nędznicy. Myśleliście jedynie o zyskach, tak maluczkie są wasze dusze. Ale wybaczam wam, moje dzieci, wybiła godzina, pamiętajcie, że nie na całej ziemi jest ta sama pora, i oczywiście w niebie także jest inna. Liczyliśmy według czasu norweskiego, a to okazało się błędne. Czy chcecie, bym wyszedł stąd jako pierwszy i jako pierwszy ujrzał obraz zniszczonego świata? Jestem gotów się poświęcić, bo ufam, że Pan uchroni swoje owieczki.

Wpatrywali się w niego bez słowa, nie wiedząc, co powinni myśleć czy powiedzieć. Jeśli nawet wydał im się nieco grubszy niż zwykle (wszystkie kieszenie miał wypchane pieniędzmi i papierami wartościowymi), to nie zdążyli się nad tym zastanowić, bo Prunck stanowczym krokiem podszedł do bram swojej świątyni.

– Dajcie mi klucz – zażądał tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Narażam własne życie, by zbadać, jak potoczyły się losy ludzkości…

Nim ktokolwiek zdołał coś powiedzieć, otworzył drzwi i wyszedł.

Odwrócił się już, by od zewnątrz zamknąć wszystkich swych kłopotliwych uczniów, gdy nagle czyjaś ciężka ręka spoczęła na jego ramieniu. Ze strachu zaczął bełkotać.

Ciemne sylwetki zamajaczyły w mroku, snop światła kieszonkowej latarki uderzył go prosto w oczy.

– Policja. Proszę nam oddać klucz, przewieziemy was wszystkich do szpitala, dwa autobusy już czekają.

Taki był koniec Królestwa Dziesięciu Tysiącleci pastora Pruncka.

W rzeczywistości trwało ono nad wyraz króciutko.

ROZDZIAŁ X

Na wyspie panowała cisza.

Już po paru pierwszych dniach Agnes wciągnęła na podwórzowy maszt stary czerwony obrus bożonarodzeniowy jako sygnał wzywający pomocy. Na dach nie mogła się wspiąć i niewielka była szansa, że ktoś dostrzeże serwetę od strony fiordu, ale nie udało jej się też przestawić masztu na front domu, podstawa była zbyt ciężka.

Czerwony obrus łopotał więc daleko, w miejscu, z którego nikt nie mógł go zobaczyć, aż wreszcie wicher złamał maszt.

Ślady Agnes na śniegu zmieniły się nie do poznania, wyglądały teraz jak olbrzymie dziury. Małe łapki Doffena zostawiły trop przypominający trop małego słonia.

Upłynęło już zresztą wiele dni, od kiedy jakiekolwiek świeże ślady zostały zrobione wokół domu.

Agnes nie wstawała z łóżka. Oczy miała przymknięte, policzki płonęły od gorączki, oddychała słabo, ze świstem. Wycieńczony Doffen łaził po pokoju. Od czasu do czasu wydawał z siebie żałosny pisk. Przy drzwiach wejściowych stały małe kałuże, a miseczka na wodę była pusta.

Agnes nie zdawała sobie z tego sprawy. Z rzadka tylko pojmowała sens majaków wywołanych gorączką. Dręczyły ją koszmary nie mające żadnego związku z rzeczywistością.

Na dworze pośród budynków starej zagrody hulał wicher. Singlefjord, szary jak niebo, pokrywały kawały kry. Bliżej brzegu woda zamarzła na stałe, szczeliną w lodzie od dawna już nie pływały łodzie. Wyspa Agnes nie leżała na szlaku komunikacyjnym, oddzielało ją od niego kilka mniejszych wysepek, zasłaniających także widok ze szlaku na małą zagrodę.

Ta nie zamieszkana w zimie część archipelagu Hvaler była ponurą, skutą lodem krainą. Nikomu nie przyszło na myśl, że mogą tam być jacyś ludzie. Od wielu już lat zagroda zimą stała pusta.

Człowiekowi, który przywiózł tu Agnes, nawet się nie śniło, że jeszcze nie wróciła. Sam mieszkał w pobliżu szwedzkich wysp i nie słuchał norweskiego radia. Poza tym nawet gdyby słyszał komunikaty o poszukiwaniach Agnes, i tak nie skojarzyłby ich z jej osobą.

Na wyspie wiatr wył w zaroślach, przyginając je niemal płasko do ziemi.

Tylko on mącił ciszę na tym pustkowiu.

O ósmej rano Rikard skontaktował się z biurem ogłoszeń gazety „Aftenposten”.

Od tej chwili wszystko poszło jak po maśle.

Wykonywaniem jego polecenia zajęła się bardzo energiczna pani, która wkrótce odnalazła cztery odpowiednie ogłoszenia z danego dnia w styczniu.

Drobiazgiem pozostawało wyciągnięcie tego, które podpisane zostało Johansen, ul. Forteczna, Halden.

– Świetnie – oznajmił Rikard kolegom, gdy odłożył słuchawkę. – Do sprzedaży wystawiły zagrodę na Hvaler, nie wiadomo jednak, na której z wysp jest położona. W domu sióstr nie znaleźliście żadnego dokumentu, świadczącego o tym, że w ogóle posiadały taki dom?

– Niestety nie, ale nie wiemy przecież, gdzie trzymają swoje papiery wartościowe, mogą leżeć w jakiejś skrytce bankowej.

– Dowiemy się w biurze notariusza, oni przechowują wszystkie takie dokumenty.

Ale biuro notariusza otwierano dopiero o dziewiątej i nie zastali tam żadnego urzędnika.

– W każdym razie dzięki Bogu, że nie wypadła nam akurat niedziela – mruknął Rikard. – Ładnie byśmy wyglądali!

Wykorzystując czas oczekiwania na otwarcie biura, zadzwonił do szpitala porozmawiać z Vinnie.

Okazało się, że u niej wszystko w porządku, ale ciotka Kamma cierpiała silne bóle krzyża. Poza tym od tego ranka wprowadzono jeszcze ściślejszą izolację, wkraczali bowiem w krytyczną fazę okresu wylęgania choroby. Jeśli ktokolwiek z nich się zaraził, przyszedł już czas na pierwsze symptomy. Chorzy mogli stać się źródłem bezpośredniego zarażenia, nie tylko rozsiewając drobiny, które ewentualnie przejęli od Willy'ego Matteusa. Od teraz już sami mogli rozsiewać strach i zagrożenie dla innych.

Vinnie wydawała się uradowana, zaskoczona i bardzo wdzięczna za jego telefon. Ucieszona, że wybrał właśnie ją. Mógł przecież zadzwonić do Ingrid, Kallego albo do Sommerów, a nawet do ciotki Kammy. Ale chciał rozmawiać właśnie z nią!

Kiedy się rozłączył, Vinnie siedziała dalej, nie wypuszczając słuchawki i obracając ją w dłoniach. Zamknęła oczy, usiłując powstrzymać łzy szczęścia. Czasami zdarza się, że radość musi znaleźć ujście w postaci łez,