Выбрать главу

Boże, jak Ty właściwie rządzisz tym światem? Dlaczego tak często zapominasz o tych, którzy nie uczynili nic złego? O tych, którzy być może przez całe życie modlili się do Ciebie, wierzyli w Ciebie, u Ciebie szukali pociechy, kiedy już życie stało się zbyt trudne do zniesienia?

Wielką zagadką było, jak ci, którzy doznali tyle zła, mogli dalej wierzyć w tego Boga, który nie pozwalał, by choć jeden wróbel padł na ziemię bez jego wiedzy!

Kiedy mijali przystań promową w okolicy Svinesund, zmarznięci, przewiani do szpiku kości, Agnes wystraszona otworzyła oczy. Rozejrzała się dokoła, niczego nie rozumiejąc.

Rikard pochylił się nad nią i powiedział, starając się nadać swemu głosowi możliwie jak najbardziej przyjazny ton:

– Już niedługo będzie pani w bezpiecznym, ciepłym miejscu, panno Johansen. Znaleźliśmy panią na wyspie, pojedziemy do szpitala w Halden…

Bardzo po kobiecemu szepnęła właściwie tylko do siebie:

– Ach, nie zmieniłam bielizny!

– W szpitalu na pewno to zrozumieją. Proszę napić się trochę wody, o, tak!

Oprzytomniała trochę.

– Doffen? – spytała ze strachem i próbowała się podnieść, ale nie starczyło jej sił.

– Doffen miewa się dobrze. Dostał wody i podniósł nogę przy łodzi na brzegu, a w tej chwili leży na kolanach u policjanta i zajada czekoladę.

Agnes zamknęła oczy.

– O, to dobrze! Teraz wszystko będzie dobrze. Byle tylko Olava się nie gniewała…

Znów straciła przytomność. Rikard patrzył na nią zakłopotany. Olavy przecież już nie było. Czy dla tej słabej, chorej kobiety będzie to tragedia czy też ulga?

Prawdopodobnie i to, i to.

Późnym wieczorem, kiedy łódź wreszcie zawinęła do portu w Halden, Rikard pomyślał: Oto wiadomość dla wszystkich, którzy tak się jej bali. Już ją mamy. Jest po prostu samotną, nieszczęśliwą kobietą i w miejscu, w którym przebywała, nie dokonała zniszczeń. Możecie odetchnąć z ulgą i wypełznąć z nor, w których się ukryliście. Śmierć nie krąży już po waszym mieście.

Chociaż co on o tym wiedział? Upłynęło dwanaście dni od czasu, gdy w zamarzniętej łodzi znaleziono chorego na ospę Willy'ego Matteusa. Kończył się okres wylęgania choroby, trwający od jedenastu do siedemnastu dni. Teraz dopiero się okaże, ilu naprawdę jest zarażonych. Nikt nie wiedział, czy zdołali odnaleźć wszystkich, z którymi zetknął się Willy Matteus po przybyciu do Norwegii. Owszem, dość dokładnie prześledzili drogę, jaką przebył, ale nie wszystko było jasne. Co się z nim, na przykład, działo od chwili, gdy zszedł na ląd w Svinesund, do spotkania z Sommerami? Mógł z kimś rozmawiać, choć to raczej mało prawdopodobne. A między rozstaniem z Sommerami do rozmowy z Ingrid? Albo po tym, jak Kalle wysadził go niedaleko portu w Halden, do przyjścia Agnes i Vinnie, które pomogły mu wsiąść do łodzi? Przez parę chwil był sam. Co się wówczas wydarzyło?

Pozostawało tylko mieć nadzieję, że nie wydarzyło się nic.

W szpitalu z powodu tak ogromnego zagęszczenia zapanowała niemal panika. W końcu trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że dłużej tak nie da rady. Nie było możliwości, by zająć się sześćdziesięcioma trzema nowymi osobami podejrzanymi o zarażenie ospą, zarówno ze względu na brak miejsca, jak i wytrzymałość personelu. Większość więc uczniów pastora Pruncka przeniesiono do Sarpsborg i Fredrikstad. Zostało jedynie dziewięć osób, wśród nich sam pastor, a ponadto siedmioro wcześniejszych pacjentów: Sommetowie, Ingrid, Kalle, Vinnie i Kamma. I jeszcze Agnes umieszczona w separatce, przekształconej w salę intensywnej opieki.

Doffena czekała kwarantanna, stał w klatce i szczekał na Blancheflora, zajmującego sąsiednią „celę”. Oba psy w ten sposób skutecznie stymulowały u siebie nawzajem produkcję adrenaliny i przypływ sił życiowych.

Pastora Pruncka zatrzymano w Halden z wielu powodów. Po pierwsze podczas przyjmowania do szpitala urządzał straszliwe sceny, nie chciał zgodzić się na takie internowanie (wszak tutaj mogli go dopaść jego wierzyciele). Później nalegał na przeniesienie do Sarpsborg albo Fredrikstad, aby mógł przebywać w pobliżu swych uczniów. Potrzebowali go w tej tragicznej gadzinie, kiedy nierozumni ludzie siłą zamknęli ich w więzieniu! Byli wszak jego, Pruncka, uczniami, a ponieważ pastora, jako wybrańca Pana, nie mogła dotknąć żadna ziemska zaraza, oni również byli od niej bezpieczni.

Nagle jednak zmienił zdanie, za żadne skarby nie chciał dołączyć do stadka swych owieczek. Przypomniał sobie bowiem, że ma przy sobie wszystkie ich pieniądze i papiery wartościowe. A przypomniał sobie o tym dość prędko, bo głupcy z personelu szpitalnego nalegali, by wszystko, co ma, poddać dezynfekcji. Prunck odmówił oddania im czegokolwiek, nie chciał się rozebrać ani opróżnić kieszeni.

Wreszcie trzeba było siłą zdjąć z niego ubranie, a pokrętne, mrukliwe wyjaśnienia, że bogactwa zostały mu przekazane przez członków sekty pod opiekę, przyjęto z niedowierzaniem. Parę pytań zadanych kilkorgu uczniom przebywającym w szpitalu wystarczyło, by sytuacja stała się jasna. Pastor miał zamiar ulotnić się z pieniędzmi, a powstrzymała go od tego interwencja policji przy wyjściu ze „świątyni”.

Od tej chwili sprawa Pruncka stała się sprawą policji.

Pastor kilkakrotnie podejmował próby ucieczki, tak samo bowiem bał się swych wierzycieli, jak policji i członków sekty. Ale policjanci pozostali niewrażliwi na wszelkie argumenty pastora. Nie udało mu się wydostać ze szpitala, a już na samym początku pobytu otrzymał wiadomość, że ma się zgłosić do banku, gdy tylko uznany zostanie za zdrowego. A bank miał o co się upominać!

Prunck przeczuwał, że czeka go czarna przyszłość; świat jest głupi i niczego nie rozumie. Niebiosa także sprawiły mu zawód. Godzina zagłady dla ziemi wcale nie wybiła, choć powinna, a zachorowanie na ospę groziło przede wszystkim jego uczniom. Było odwrotnie, niż być powinno!

Szczytem wszystkiego była wiadomość od Bjorg, że nie chce go już więcej widzieć. Jeśli o nią chodzi, może sobie iść choćby na koniec świata.

Prunck czuł, że dotknęła go rażąca niesprawiedliwość. Oficjalnie, w radiu i gazetach, pozbawiono go tytułu pastora. Szczęśliwie nie czytał artykułów, w których drwiono z niego niemiłosiernie, ale i tak jego sytuacja była nie do pozazdroszczenia. Nikt zdawał się nie pojmować jego wielkości.

Czy należy więc się dziwić, że się burzył?

Badania wykazały, że Agnes jest zarażona. Była jednak szczepiona i żywiono nadzieję, że choroba będzie miała stosunkowo łagodny przebieg. Gdyby tylko nie była tak wycieńczona, bez odrobiny sił! Starano się przede wszystkim ją odżywić, dzień i noc czuwały przy niej ofiarne pielęgniarki.

Wszyscy gorąco pragnęli, by Agnes przeżyła.

Wśród pielęgniarek, które od samego początku odizolowane zostały wraz z pacjentami, dwie zachorowały, niezbyt ciężko. Musiały leżeć w izolatce, ale chroniły je wcześniejsze szczepienia, przypuszczano więc, że nie grozi im niebezpieczeństwo. Z „Fanny” padano informację, że nie wystąpiły żadne oznaki choroby. Marynarze także poddają się szczepieniom częściej niż zwykli ludzie, statek otrzymał więc pozwolenie na wypłynięcie, jeśli nic nowego nie zajdzie w ciągu nadchodzącego tygodnia. Wiadomość tę przyjęto z radością.

Dzień po przywiezieniu Agnes do szpitala jasne się stało, że Karen Matgrethe Dahlen ciężko zachorowała na ospę.

Sytuacja była naprawdę poważna, ponieważ Kamma nigdy nie była szczepiona.

Piękny obraz, który Rikardowi i jego współpracownikom udało się naszkicować, zaczynał się rozmazywać.