Kammę przeniesiono do ściślejszej izolatki. Kiedy wieści o jej chorobie rozeszły się po oddziale, wśród owieczek pastora Pruncka wybuchła panika. Większość z nich nie była przecież szczepiona, jako że pochodzili ze związanych z różnymi grupami wyznaniowymi rodzin, w których szczepienia uważano za bluźnierstwo. Matki modliły się za dzieci, które także spędziły jakiś czas w grocie, inni próbowali wydostać się ze szpitala, uciec jak najdalej.
W małej grupce, która od samego początku przebywała w szpitalu, atmosfera była ciężka, ale ci już dawno temu pogodzili się ze swym losem.
Wszyscy oprócz Herberta Sommera. I, jak na ironię losu, on właśnie zachorował. Ciężko.
W następstwie faktu, że płynęli łodzią, która przywiozła Agnes, zamknięci w szpitalu zostali także Rikard Brink, młody aspirant i doktor Post – tym razem nie wymówił się prywatną izolacją w domu – a także wszyscy pozostali mężczyźni. Mieli oni bezpośredni kontakt z Agnes, która akurat znajdowała się w zakaźnym stadium choroby.
Szpital w Halden pękał w szwach. Niektórych mężczyzn przeniesiono do Fredrikstad, ale Rikardowi pozwolono zostać.
Nie wszystko jednak było samym smutkiem. Orzeczono, że Ingrid i Kalle są już zdrowi. I tych dwoje rzeczywiście odnalazło się podczas trudnych dni, spędzonych w szpitalu. Dwoje dojrzałych ludzi, znających już życie. On miał czterdzieści lat, ona trzydzieści dwa. Szczęśliwi opuścili szpital odprowadzani przez innych życzeniami wszystkiego dobrego.
Uznano, że Wenche Sommer jest zdrowa. Gun także. Gun żegnała szpital z mieszanymi uczuciami. Miała szczerze dość swojego Herberta i na poważnie zastanawiała się nad rozwodem. On jednak teraz był chory, w stanie określanym jako krytyczny, zaczęły pojawiać się ze strachem oczekiwane pęcherze. Gun ogarnęły wyrzuty sumienia z powodu myśli o rozstaniu się z mężem. Podejrzewała, że to właśnie dlatego Herbert został tak ciężko ukarany. Z płaczem schodziła w dół zbocza, opuszczając szpital. Za rękę prowadziła córkę.
Ale cztery bardzo potrzebne łóżka nareszcie się zwolniły. Zmniejszyła się ciasnota.
Vinnie bardzo się bała.
Została teraz sama. Ingrid i Kalle odeszli, pani Sommer także. I Rikard przestał przychodzić. Nie wiedziała, dlaczego, i bała się pytać.
Co prawda fakt, że nie miała już towarzystwa, był bez większego znaczenia, gdyż w tej fazie choroby nie pozwolono im się ze sobą widywać, nawet gdy dzieliła ich odległość pokoju. Ale tamtych wypuszczono – a ją nie.
Orientowała się, z jakiego powodu. Miała podwyższoną temperaturę, wyższą, niż można by sobie tego życzyć. Siostry nic nie mówiły, ale wiele razy dziennie przychodziły zapytać, jak Vinnie się czuje. I lekarz, główny lekarz dowodzący walką z epidemią, często przychodził ją zbadać. Nigdy nie miała mu nic do powiedzenia.
Dopiero pewnej nocy obudził ją ból głowy iście nie z tego świata. Kark miała zesztywniały i kiedy się poruszyła, odniosła wrażenie, że w plecy wbijają jej się noże.
Boże, pomyślała. Boże!
Ukradkiem przyjrzała się nadgarstkom i klatce piersiowej. Nic. Skronie? Pomacała. I tam żadnego znaku.
Nic nie powiem, pomyślała. Będę udawać, że nic się nie zdarzyło.
Ale oczywiście natychmiast zadzwoniła po nocną pielęgniarkę.
Siostra zaraz stanęła w drzwiach.
W ustach Vinnie miała całkiem sucho. Trudno jej było wydobyć słowa.
– Bardzo chciałabym porozmawiać z Rikardem Brinkiem. Z policji.
– To niemożliwe, on jest izolowany.
– Co takiego?
– Jest w tym samym budynku, tyle że na innym oddziale.
– Rikard? Zaraził się?
– Tego nie wiemy. Ale płynął łodzią razem z Agnes Johansen do Halden. Wszyscy, którzy byli w łodzi, zostali zamknięci.
Och, Rikard? To dlatego nie przychodził. Wiadomość przyniosła jej ulgę. Ale jeśli zachoruje…
Nie, to nie może się zdarzyć, nie on!
Spokojnie opadła na poduszkę i przymknęła oczy.
– Siostro, zauważyłam objawy choroby.
Pielęgniarka tylko pokiwała głową.
– Spodziewaliśmy się tego. Zaraz sprowadzę doktora.
Vinnie została sama.
A więc moje życie dobiega końca, pomyślała i nie mogła powstrzymać łez płynących po policzkach. Nie było to życie, którym można by się przechwalać, ale widziałam promyki nadziei. Jakiś człowiek o mnie myślał. Wydaje mi się nawet, że za bardzo polubiłam Rikarda Brinka.
Może więc tak będzie najlepiej, bo przecież i tak nigdy bym go nie dostała. Nie ja, Vinnie, takie zero!
A jednak… pewnie jestem głupia, ale, Boże, nie chcę umierać!
ROZDZIAŁ XI
Także i pastor Prunck nie chciał przyznać się do swego stanu. Lekki ból w krzyżu? Phi, a co w tym dziwnego, skoro szpitalne materace są takie niewygodne! I oczywiście było mu gorąco, jakby miał podwyższoną temperaturę, ale przecież na oddziale jest tak ciepło i duszno, że nie ma czym oddychać?
Przecież Pan nad nim czuwa, niemożliwe więc, by zachorował. Wszyscy inni mogli umrzeć, ale nie on, który w każdej chwili mógł rozmawiać z Bogiem i otrzymywać odeń odpowiedź. (I to taką, jakiej najbardziej sobie życzył.) Och, przestań już mówić mi o ospie, myślał sobie, Nigdy nie byłem szczepiony, albowiem wierzę. Bóg zadaje cios tylko niewiernym, głupcom, którzy odwracają się od niego i idą po poradę do lekarza. Nie moją winą jest, Panie, że leżę teraz w szpitalu, Ty o tym wiesz. Ja jestem bez skazy, zostałem wybrany przez Ciebie, od zawsze o tym wiedziałem. Oceniłeś, które z Twoich stworzeń jest najbardziej Ciebie godne, i wybrałeś mnie, dlaczego więc oni wyobrażają sobie, że mogę zachorować na ospę? To śmieszne!
Bóle krzyża przybrały na sile. Stały się nie do wytrzymania, wprost piekielne. Doprawdy, strasznie marne mają tu łóżka. Ależ nie, siostro, nie mam gorączki! Powiedziałem już, że nie mam gorączki, proszę więc zabrać ten głupi termometr! O, nie, proszę nie sprowadzać doktora, czy pani naprawdę nie widzi, że jestem zdrowy? Mówiłem już, że ktoś taki jak ja nigdy nie zachoruje! Dlaczego? Nie, tego pani nie powiem. I tak by pani tego nie zrozumiała, to zbyt trudne, by zwykły człowiek mógł to pojąć. Proszę pamiętać, kim jestem, siostro! Nie, powtarzam, nie chcę tego termometru, to narzędzie szatana! Proszę mnie zostawić, nie zgadzam się, protestuję, nie wolno sobie na tyle pozwalać! Wyjdźcie stąd, wszyscy. Wszyscy! Pomocy!
Ku ogólnemu zdumieniu i uldze Vinnie bardzo prędko doszła do siebie. Jedynymi symptomami, jakie u niej wystąpiły, była gorączka oraz silny ból głowy i krzyża. Już po paru dniach odzyskała dobrą formę.
Bez wątpienia choroba jej nie ominęła, ale w istocie miała bardzo lekki przebieg.
– Tak, panno Dahlen – orzekł lekarz, który ze zmęczenia przypominał swój własny cień. – W zasadzie może się pani uważać za całkiem odporną na wirus ospy, nie jest też pani nosicielem zarazków. Za parę dni będzie pani mogła już wrócić do domu, potrzebne nam pani łóżko, jak pani zapewne wie – dodał niemal przepraszając.
W podświadomości Vinnie kołatała się niejasna myśl o cierpiącym Rikardzie.
– Ja… słyszałam, że… brakuje wam pielęgniarek i innego personelu tu, na oddziale izolacyjnym – wyjąkała zawstydzona. – Pomyślałam więc… Może mogłabym trochę pomóc? W najprostszych sprawach? Na przykład sprzątać. Chodzić na posyłki. I tak dalej – zakłopotana zakończyła niejasno.
Lekarz popatrzył na nią uważnie, oceniając jako człowieka. Zrozumiał jej zagubienie.
– Pani prośba spada nam jak manna z nieba, panno Dahlen. Niełatwo jest znaleźć kogoś do pomocy. Ludzie unikają tego miejsca, jakby było zadżumione. Porozmawiam z dyrektorem.
W ten oto sposób kilka dni później Vinnie dostała pierwszą w swym życiu pracę. Potraktowała to jako wyzwanie. Przydzielono jej proste prace pomocnicze, lecz należało przestrzegać surowych zasad. Nie wolno jej było opuszczać oddziału i musiała pamiętać, by za każdym razem, gdy stykała się z którymś z chorych, wrzucać biały kitel do prania. Dotykać czegokolwiek mogła jedynie w cienkich gumowych rękawiczkach, które po użyciu wędrowały do kosza. Musiała się myć, myć i jeszcze raz myć, aż dłonie zrobiły się białe i pomarszczone.