Czuła, że gotowa jest tańczyć po zamarzniętej żwirowanej ścieżce. Rozmawiała z nim, rozmawiała, radość rozpierała jej piersi.
Kiedy jednak wróciła na swój oddział, spotkała dwie pielęgniarki pchające zakryte prześcieradłem łóżko. Siostra przełożona z kamienną twarzą wydała jej surowe polecenie:
– Posprzątaj pokój pani Dahlen! Usuń stamtąd wszystkie przedmioty i zanieś je do spalarni! Później przyjdą zdezynfekować pokój.
Vinnie czuła, że twarz jej drętwieje. Ciało z trudem słuchało rozkazów mózgu. Wydawało jej się, że wieki upłynęły, zanim wreszcie stanęła przy drzwiach pokoju ciotki Kammy, otworzyła je powoli i…
Łóżko zniknęło.
Ciotka Kamma umarła.
Tego wieczoru po skończeniu swojej pracy Vinnie odbyła długą rozmowę z Rikardem. Stała na dziedzińcu pod oknem i z zimna szczękała zębami, choć z całej siły starała się to ukryć. Wyrzuciła z siebie wszystko, powiedziała mu o śmierci ciotki, o dręczących ją wyrzutach sumienia, że tak wielu ludziom przysporzyła strasznych cierpień.
Rikard, wysłuchawszy jej do końca, powiedział łagodnie:
– Najdroższa Vinnie, to nie twoja wina. Agnes i ty spełniłyście dobry uczynek, pomagając człowiekowi w potrzebie. Żałujesz tego? Wolałabyś przejść obok i zostawić go leżącego na schodach? Albo pozwolić, by starsza, słaba kobieta sama się nim zajmowała?
– Nie, ale…
– Czy chcesz powiedzieć, że gdybyś wiedziała o jego śmiertelnej chorobie, odeszłabyś?
– Nie – zgodziła się z nim. – Ale bardziej bym uważała, nie dotykała jego ręki.
– Vinnie, Willy Matteus sam nie wiedział, że ma ospę. Żadnej z was nie można obwiniać. To bardzo okrutne i głupie ze strony twojej ciotki składać winę na ciebie.
– Ciotka Kamma nie żyje.
– Wiem, ale i tak postąpiła głupio. Nie można wybaczać ludziom wszystkiego tylko dlatego, że już ich nie ma. Prunck oskarżając ciebie także niemądrze postąpił, ale po nim nie można się niczego innego spodziewać. Wszelkie winy przypisuje innym, uważa się za nieomylnego, co za łotr! A przy okazji, co się z nim dzieje?
– Ma wysypkę, coraz mocniejszą, rozszerza się na całe ciało. Wygląda strasznie.
– Jak rozumiem, Bóg go opuścił – powiedział Rikard nie bez goryczy. – Nie wolno dla własnych celów igrać z Dniem Sądu.
– Jest już skazany na śmierć, prawda? Teraz, kiedy ma wysypkę?
– Nie, niekoniecznie. Wiele osób miało pęcherze na całym ciele i wyzdrowiało. Ale ospa zostawia paskudne, wyraźne blizny. Skóra przypomina potem płytę kutej miedzi.
– Ooch – zadrżała Vinnie. – Cóż za okropna choroba!
– To prawda. Jak się miewają inni?
– Z Herbertem Sommerem jest nie najlepiej. Doktor sądzi, że on tego nie przetrzyma, zbyt wiele lat upłynęło od szczepienia. Natomiast ta mała dziewczynka z sekty będzie zdrowa, dzięki Ci, dobry Boże! I Agnes nabiera sił. Co prawda niełatwo zauważyć różnicę, nadal jest słaba jak sitowie na wietrze, ale można mieć nadzieję. A co z wami?
– Dowiemy się dopiero za tydzień. Ale wydaje mi się, że ja jestem całkowicie odporny, tyle czasu już przecież miałem do czynienia z tą paskudą.
– Ja też tak myślę – powiedziała Vinnie z nadzieją w głosie. – Czy wiesz, co słychać w Sarpsborg i we Fredrikstad?
– W Sarpsborg mieli jeden zgon, a we Fredrikstad dwa, wśród nie szczepionych uczniów pastora. Spodziewają się kolejnych zgonów, wiele osób ma przerażająco dużo pęcherzy.
– O, Rikardzie, to takie straszne!
– To prawda.
– I wszystko przeze mnie.
– Nie wolno ci tak mówić! Gdyby ci ludzie pozwolili się zaszczepić…
– To chyba wina rodziców.
– Z początku owszem. Ale nie ma wytłumaczenia, dlaczego nie zrobili tego później, kiedy już dorośli. Zresztą nie mogę zrozumieć takich rodziców, są przecież szczepionki także na inne choroby dziecięce, nie tylko na ospę. Niepojęte, jak mogą wystawiać życie własnych dzieci na takie ryzyko!
– Myślą raczej o duszy i jej zbawieniu.
– Nie rozumiem, co ospa ma wspólnego ze zbawieniem duszy – parsknął Rikard zniecierpliwiony. – Te sekty mieszają wszystko naraz w jednym garncu, a głównie są to wymysły jakiegoś przebiegłego, domorosłego proroka. Doprawdy, ogromnie mnie to gniewa!
Vinnie, sama zmuszona do przystąpienia do sekty, nie umiała mu odpowiedzieć. Stała rozmyślając, ledwie miała odwagę spytać:
– Czy wśród zmarłych były jakieś dzieci?
– Na razie nie. Umierali tylko starsi, słabowici ludzie.
– Biedacy! Nie zasłużyli na taki los.
– Oczywiście, że nie, choć triumfowali nad wszystkimi, których spotkać miała zagłada podczas końca świata pastora Pruncka. Ale tobie jest zimno, Vinnie.
– Nic nie szkodzi.
– Masz siną twarz, a poza tym nie powinnaś przebywać dłużej na mrozie, przecież całkiem niedawno byłaś chora. W dodatku moi współmieszkańcy narzekają na przeciąg.
– Ach, oczywiście! Przepraszam!
– Nie przepraszaj za wszystko, co tylko przyjdzie ci do głowy! Porozmawiamy jutro. Dobranoc, Vinnie!
Jeszcze przed chwilą tak gorąco pragnęła być blisko niego, poczuć uścisk jego ramion. Odnosiła wrażenie, że przy nim jest bezpieczna. Teraz jakby nagle została odepchnięta.
– Dobranoc – odpowiedziała cienkim głosem.
Z rozczarowaniem w sercu weszła do budynku. Ale Rikard miał rację. Cudownie było znaleźć się znowu w cieple, choć miejsce, do którego wróciła, trudno nazwać przytulnym.
Co się stało z moim dawnym życiem? pomyślała. Życiem w Bakkegarden, w którym nic się nie działo, w wiecznym strachu przed ciotką Kammą i w strasznym przekonaniu, że życie przecieka mi przez palce.
Teraz tak wiele dzieje się wokół mnie. Wszystko jest takie bolesne, trudne, pełne smutku i strachu. A jednocześnie najcudowniejsze na świecie. Noszę w sobie uczucie, o którym tylko czytałam i nie sądziłam, by kiedykolwiek dane mi było je przeżyć. Wszystko jedno, czy wyniknie z niego coś więcej, ale w każdym razie pozwolono mi go doznać, przekonać się, że mogę czuć tak samo mocno jak inni ludzie. Nie proszę już o nic więcej.
Czy okłamuję teraz samą siebie? Jeśli powiem, że to prawie wszystko jedno, czy to do czegoś doprowadzi czy nie, będę bliższa prawdy.
Od czasu do czasu chyba wolno pomarzyć?
Herbert Sommer zmarł dwa dni później. W lokalnej gazecie poświęcono mu króciutką notatkę z marną fotografią z dawnych lat, na której rozpromienionymi oczyma patrzył prosto w obiektyw, na głowie zaś miał kapelusz, włożony zawadiacko na bakier. Zdjęcie musiało zostać zrobione co najmniej dwadzieścia lat temu, kiedy jeszcze nikt go nie znał.
Wtedy też dla wszystkich w szpitalu stało się jasne, że pastor Prunck nie przeżyje.
Zmarł kolejny z jego uczniów. Z innych miast nadeszły meldunki o jeszcze trzech ofiarach. Spodziewano się, że to już ostatnie, wiadomo jednak było, że większość owieczek Pruncka zaatakowała choroba i w najlepszym razie zostaną potwornie oszpecone na całe życie. Wśród nich była także młoda Bjorg, która przeklinała Pruncka w żywy kamień za to, że zwabił ją do pieczary. Trwało to do czasu, gdy dowiedziała się o jego śmierci. Wówczas ogarnęła ją rozpacz, nie potrafiła bowiem określić swoich uczuć. Po zmarłych wszak należy nosić żałobę, prawda? Ale ten skandal, w który ją wplątał, kiedy na oczach wszystkich goła leżała na podłodze, fikając w powietrzu nogami, z tym tłuściochem na sobie. Jak to możliwe, by kiedykolwiek uważała go za przystojnego? Teraz na samą myśl o pastorze robiło jej się niedobrze. Och, przecież on już nie żyje, śmierć wymaga szacunku. Jakież to wszystko trudne! A w dodatku choroba tak ją oszpeciła! Teraz nie będzie już mogła wyjść bogato za mąż, może nawet nigdy nie znajdzie męża! Z oczu Bjorg znów trysnęły łzy.