Выбрать главу

Dla samego Pruncka śmierć była może najlepszym rozwiązaniem. I tak czekała go nieunikniona kara więzienia. Zrujnowane życie.

Chociaż… kto to wie? Prunck należał do ludzi, którzy zawsze spadają na cztery łapy. Z pewnością po kilku latach w jakimś innym miejscu zacząłby wszystko od nowa. Może nie tak samo jak wcześniej, ale pewnie wplątałby się w jakieś ciemne sprawki. Czas jego jednak dobiegł już końca i tylko on sam wiedział, czy po śmierci znalazł się w raju, czy też w tym drugim miejscu. A może w ogóle nigdzie, a w takim razie i tak niczego nie wiedział.

Zagrożenie epidemią czarnej ospy powoli już mijało. Teraz czekano już tylko, jak potoczą się losy mężczyzn, którzy przewieźli Agnes z wysepki do Halden.

Oni byli ostatni oprócz personelu szpitali, który w trzech miastach przez cały czas pielęgnował zarażonych. Grupę ryzyka stanowili także ludzie ze służb sanitarnych, którzy zajmowali się dezynfekcją. Na razie jakoś się im udało…

Cała Norwegia wstrzymała oddech i ściskała kciuki.

Vinnie i Rikard rozmawiali codziennie, dziewczyna za nic nie chciała się wyrzec chwil spędzanych pod oknem młodego policjanta, chociaż pogoda robiła co mogła, by ją od tego odwieść. Kiedy zimno stawało się naprawdę nie do wytrzymania, Rikard zapędzał ją do środka, ale Vinnie wiedziała już, że nie robi tego, by się jej pozbyć. On po prostu chciał jej dobra. Jak cudownie mieć taką świadomość!

Rozmowy dodawały jej sił. Oczywiście nie o wszystkim mogli mówić przez otwarte okno w zimowym Halden, ale Vinnie przez całe swoje życie nie nagadała się tyle co teraz.

Była szczęśliwsza niż kiedykolwiek przedtem.

Ciała zmarłych zostały poddane kremacji, by zmniejszyć ryzyko rozprzestrzeniania się choroby. Vinnie nie mogła iść na pogrzeb ciotki Kammy, nadal musiała pozostawać w izolacji. Kiedy ciotkę już pochowano, Vinnie miała wrażenie, że z serca spadł jej wielki kamień. Nic nie mogła na to poradzić.

Oddział zaczął pustoszeć. Agnes w szpitalu nabrała trochę ciała i pozwolono jej wrócić do domu. Zabrała Doffena i rozpoczęła nowe, samotne życie na ulicy Fortecznej. Ale i ona w skrytości ducha cieszyła się trochę wolnością.

Zaprzyjaźniły się z Vinnie. Dziewczyna obiecała, że odwiedzi Agnes, kiedy, i ją wypuszczą ze szpitala, i starsza pani już zaczęła planować, jak ją ugości. Jakie to podniecające! Vinnie Dahlen mieszkała wszak w Bakkegarden!

I nagle całkiem niespodziewanie nastąpił dzień, kiedy dyrektor szpitala przyszedł do Vinnie i oznajmił, że nie musi pozostawać tu już dłużej. Doskonale się spisała, ale teraz nie jest już im potrzebna.

Vinnie poczuła się, jakby wylano na nią kubeł zimnej wody. Nie mogła też skontaktować się z Rikardem, choć długo czekała pod jego oknem w nadziei, że ją dostrzeże.

Zdruzgotana powlokła się drogą prowadzącą ze szpitala. Powrót do samotności, do bezczynnego życia. Skąd będzie teraz czerpać siły, by dalej borykać się z losem? By szukać pracy, by wyjść do ludzi?

To przecież Rikard był źródłem tej siły.

Nie miała odwagi ponownie szukać z nim kontaktu. A on…? Zapomni o nudnej Vinnie Dahlen, kiedy tylko wróci do pracy.

Słońce Vinnie przesłoniły chmury.

Uważała, że nie ma już po co żyć, bo przez moment podniosła się zasłona i dziewczyna zobaczyła inną stronę świata.

Teraz zasłona z powrotem opadła.

ROZDZIAŁ XII

W Lipowej Alei w napięciu śledzono przebieg epidemii ospy, która nawiedziła Halden.

Rikard nie pisał ani nie dzwonił, nie chciał niepokoić rodziny. Wszyscy jednak czytali gazety i zobaczyli jego nazwisko, sami zatelefonowali więc na posterunek. Wówczas to Andre, ojciec Rikarda, dowiedział się, że syn zrobił wielką robotę, spisał się na medal, ale teraz przebywa w szpitalnej izolatce. Należało sprawdzić, czy rzeczywiście jest wolny od zarazków. Nie, niczego nie wykryto, ale często kontaktował się z ludźmi podejrzanymi o nosicielstwo, szczególnie ostatnio.

Andre natychmiast połączył się ze szpitalem i poprosił o rozmowę z synem. Rikard starał się uspokoić ojca, przecież niedawno był szczepiony, nie grozi mu więc niebezpieczeństwo! Andre nie do końca w to uwierzył i tego wieczoru wszyscy głęboko zatroskali się nad losami potomka Ludzi Lodu, który wybrał sobie dość niezwykły w ich rodzinie zawód.

– Uważam, że wykazał się ogromnym hartem ducha, nie zwracając się z prośbą o pomoc do naszych przodków lub do Imrego – stwierdziła babcia Rikarda, Benedikte.

– Rikard zawsze za punkt honoru poczytywał sobie samodzielne wykonywanie zadań – powiedział Henning, ojciec Benedikte. – Bez trudu mógłby wezwać Imrego, by odnaleźć tę kobietę, Agnes Johansen, i w ogóle wszystkich, którzy się zarazili, ale Rikardowi nigdy nie przyszłoby to do głowy. Bardzo go za to szanuję. I zdołał sam wytropić zarażonych i ograniczyć rozprzestrzenianie się epidemii. Chwała mu za to!

– Owszem – przytaknęła zamyślona Benedikte. – Ale powinien teraz być w domu.

– To prawda – zgodziła się z nią matka Rikarda, Mali. – Jak się Sander dzisiaj czuje, Benedikte?

Jej teściowa westchnęła.

– Żadnej poprawy, przeciwnie. Spodziewałam się tego już od wielu lat, dziękując za każdy dzień, kiedy wolno mi było go zachować, ale to już chyba nie potrwa długo. Christoffer mówi, że on nie doczeka do końca tygodnia.

Odwróciła się, chcąc ukryć poruszenie. Sander i Benedikte przeżyli razem wiele szczęśliwych lat, ale ostatnio starszemu panu nie dopisywało zdrowie i nie można było temu zaradzić. Benedikte raz wezwała nawet Imrego, prosząc go, by powstrzymał niepokojący rozwój choroby, tak bardzo chciała zatrzymać swego Sandera. Imre jednak powiedział tylko, że każdy człowiek ma swój wyznaczony czas, a jemu nie wolno się mieszać w losy zwykłego śmiertelnika. Gdyby chodziło o któregoś z potomków Ludzi Lodu, sytuacja przedstawiałaby się inaczej, ale Sander do nich nie należał i jedyne, co mógł zrobić Imre, to dodać mu więcej sił, niż ich zostało w jego schorowanym ciele.

Benedikte błagała, by to zrobił, i Imre został u Sandera. Przez cały wieczór trzymał chłodne, wychudzone dłonie Sandera, przekazując mu magnetyczne ciepło, potem jednak musiał odejść, nie mógł zbyt długo przebywać w Lipowej Alei. Jego istnienie należało utrzymywać w tajemnicy przed Tengelem Złym – straszliwy przodek nader często kierował swe myśli ku staremu dworowi, twierdzy jego niewiernych potomków.

Teraz piasek w klepsydrze Sandera już się przesypał, a jego ukochanego wnuka Rikarda nie było w domu i nie mógł się z nim pożegnać. Benedikte nie śmiała już prosić Imrego o kolejną próbę przedłużenia życia Sandera do czasu przyjazdu Rikarda. Była jedyną, która mogła wezwać Imrego…

Chyba że…?

Chyba że mógł tego dokonać maleńki synek Christy, Nataniel? Nic o tym nie wiedzieli, wiadomo było jedynie, że to on jest wybranym, nawet przez moment nie mieli co do tego wątpliwości. Ale wtedy, gdy Imre przybył, by pomóc Sanderowi, Nataniel był w domu u rodziców. Nie znali więc relacji między tym niezwykłym dzieckiem a Imrem, jego dalekim krewnym.

Imre, syn Marca.

Skąd przybywał? I gdzie jest Marco? O jedenaście lat młodszy od Henninga, czy żył jeszcze? Prawdopodobnie nie.

Jedynie Andre, który najwięcej czasu poświęcał badaniom i poszukiwaniom członków rodu, od czasu do czasu zamyślał się, kiedy rozmowa schodziła na Imrego. Inni dostrzegali w jego oczach coś, czego nie potrafili odczytać. Raz jeden wyrwało mu się: „Ciekawe, czy Imre wkrótce nie będzie miał dziedzica?”

Ot, i wszystko, niewiele im to wyjaśniło.

Henning wydawał się nieśmiertelny. Miał już osiemdziesiąt siedem lat, ale wyglądał na siedemdziesięciolatka, a sprawny był jak czterdziestolatek. Nic nie mogło go zmóc. Nie miało to nic wspólnego z dotkniętymi czy też wybranymi w rodzie, po prostu w ten sposób przejawiła się fantastyczna siła życiowa rodu, odziedziczona po Arem, poprzez Ulvhedina, Heikego i innych niebywale mocnych mężczyzn. I Henning także był niespożytych sił, młody duchem i nadzwyczajnie dobry. Wszyscy mieli nadzieję, że jeszcze przez wiele lat zostanie głową rodziny. No, ale przecież swego czasu dwaj czarni aniołowie dodali mu sił!