Wszyscy usiłują mówić jak Papież, podobne przybierać pozy, podobnie żartować. Są jego żałosnymi parodiami i karykaturami i – wiem, że to właśnie jest najśmieszniejsze i najstraszniejsze, ale to widać gołym okiem – oni, kurwa, wszyscy, łącznie z miejscowym szaleńcem, który ma już siedemdziesiątkę, a może nawet po, oni wszyscy marzą, że zostaną papieżami. Rozumiesz, oni wszyscy w cichości ducha wyobrażają sobie, że po pontyfikacie Wojtyły nastanie następny polski papież, a potem następny i jeszcze następny, że będzie cała seria polskich papieży, że odtąd wszyscy następni papieże będą Polakami i oni prędzej czy później się na tę watykańską posadę załapią. No nie wiem. W każdym razie kiedyś ksiądz Marek, najwyraźniej łyknąwszy większe małe co nieco niż zwykle, opowiedział nam dowcip o tym, co odpowiedział Pan Bóg, zapytany, kiedy będzie następny polski papież? Nie za mojego życia – odpowiedział Pan Bóg. Nie uwierzysz, ale on, ksiądz Marek, nie Pan Bóg – jak to opowiedział, rozbeczał się jakimś potwornym histerycznym dziecięcopijackim płaczem. Niby jakoś dawał do zrozumienia, że płacze z powodu, że już nigdy żaden nasz rodak nie zasiądzie na Stolicy Piętrowej, ale przecież wiedzieliśmy, w każdym razie ja wiedziałam, że płacze z tego powodu, że jemu się nie uda. No nic, pobeczał, pobeczał i łzy otarł. W końcu wszystko w rękach Najwyższego. Może zmieni zdanie. Na dziś przerywam, rano trzeba wcześnie wstać, o 6.00 jutrznia.
Tak to wygląda: 6.00 – jutrznia. 7.00 – śniadanie. 8. 00 – msza święta w kościele na dole we wsi odprawiana przez miejscowego szaleńca, potem do południa zajęcia w grupach polegające na czytaniu i omawianiu fragmentów Pisma Świętego oraz dyskusje na tematy takie, jak np. „Godność osoby", „Powołanie do czystości na każdym etapie życia" czy też „Po co Jezus powołał mnie do życia". Potem obiad, spotkanie z diakonem, który komentuje temat rozważań, druga część zajęć, modlitwa wieczorna, nocne czuwanie (za każdym razem w jakiejś intencji), sen. Rozumiesz, Patryku, bez przerwy jest się w grupie i bez przerwy coś się robi. Ani chwili czasu wolnego. Nicoll umiera, ja klnę. Moim zdaniem klnę wybitnie, twórczo i bardzo ohydnie. Czerpię z tego energię, by móc potem zaśpiewać kolejną oazową piosenkję w rodzaju „Jezus kocha cię". Cała twórczość tutejsza, modlitwy na każdą okazję, wyznania wiary, a zwłaszcza piosenki, to jest osobna Golgota i osobny Katyń. Ja oczywiście nie oczekiwałam, że będziemy tu nucić Ride the wild wind, ale ten pierdolony optymizm, ta jebana miłość bliźniego, te francowate trzy akordy – zabijają. Poza przeklinaniem siłę daje nam lektura. Nicoll czyta w koło „Hobbita", ja „Hotel New Hampshire". Scena seksu z niedźwiedziem pozwała odpowiednio ustawić optykę. Jeśli o te sprawy idzie, to oczywiście obyczaje są tu surowe. Obowiązuje ścisła segregacja płciowa, nie wolno chodzić w szortach, co więcej – na mszę dziewczyny muszą chodzić w spódnicach. Chodzę więc na mszę w spódnicy i czuję się za kogoś przebrana. W końcu gapisz się na mnie od lat, więc wiesz, że od początku szkoły spódnica to jest dla mnie strój nieistniejący. Tyle, Patryku. Mam nadzieję niedługo wyjść na wolność i mam nadzieję, że niedługo znów będziesz się na mnie gapił. Pozdrawiam. Es.