I to wyjaśnienie, niestety, ujęło mnie i przekonało. Wyobraziłem sobie, jak przerażona i zapłakana stoi w kącie podwórza i niezdarnie podpala gruby zeszyt, jak rozgląda się trwożnie, jak w końcu papier zaczyna się palić, jak topi się okładka z tworzywa, jak ze zdumieniem przyglądają się jej jacyś przypadkowi przechodnie. Pomyślałem, że może faktycznie spaliła za sobą mosty, spaliła zdrady, spaliła poprzednie życie i uwierzyłem jej, i wybaczyłem, i pogodziliśmy się. Nie na długo jednak. Tym razem również, aby dojść do prawdy, obyłem się bez moich zawodowych umiejętności i technik. Wystarczyła mi moja słynna, a w stanach napięcia nerwowego wręcz niezawodna, intuicja. Bo ona wprawdzie spaliła kalendarz, ale nie spaliła ani mostów za sobą, ani swego poprzedniego życia, ani swoich lekkomyślnych skłonności. Wszystko trwało i wszystko przez to – między nami – się skończyło. Nas już nie ma. A skoro naj nie ma, to i mnie pod wieloma względami nie ma.
– Ciebie chyba w ogóle nie ma – powiedziałem w chwili nagłej ciszy – ciebie nie ma. Ty jesteś jedynie widmem z moich koszmarów.
Była jeszcze pewna szansa – zdawał się niczego nie słyszeć – pojawiła się jeszcze pewna szansa, jak w końcu przełamałem się i sprawdziłem jego schludnie urządzone dwupokojowe mieszkanie na Bemowie. Tak. Musiałem to zrobić, musiałem to zobaczyć, musiałem wejść do mieszkania, w którym moja żona wypijała drinka, rozbierała się i oddawała ogarniętemu maniami religijnymi i skrajnym uwielbieniem dla papieża producentowi olejów samochodowych. W końcu zajrzeć do chaty pod nieobecność gospodarzy to jest dla nas banalna rutyna. U niego zresztą nie było żadnych operacyjnych przeszkód, dwa trywialne zamki, na których otwarcie, za pomocą mniejsza z tym czego, potrzebowałem trzydziestu sekund. W środku okazało się, że brak troski o ziemskie zabezpieczenia jest silnie uzasadniony. Jego i jego dobytku chyba wszyscy święci strzegli. Tak w każdym razie pomyślałem w pierwszej chwili. Dopiero jak przyjrzałem się bliżej, wyszło w niezbitym świetle mojej złodziejskiej latarki, że szczelnie wypełniająca ściany galeria świętych obrazów to są przeważnie zdjęcia papieża i rozmaite podobizny Archanioła Michała. Oprócz tego – w centralnym punkcie ołtarzyk ku czci Matki Boskiej Częstochowskiej. Taki jak trzeba: z portretem, wiecznie świecącą lampką, sztucznymi kwiatami i klęcznikiem. Moja żona w swoich zapiskach dotykała prawdy: faktycznie był tu pewien nadmiar świętych dekoracji… Gwoli sprawiedliwości muszę zaznaczyć, że pod ścianą stał też sięgający sufitu regał na książki. Całkowicie pusty. To znaczy nie całkiem całkowicie pusty. Na jednej półce leżało kilka numerów czasopisma „Świat Paliw", na sąsiedniej pierwszy tom „Harry Pottera". Wszystko. Meble tak pozbawione stylu, że prawie niewidzialne. Parkiet. Bemowo za oknem. Bemowo za oknem, jak ogromny kamieniołom tuż przed eksplozją. Przypomniałem sobie, że ona często używała słowa: Bemowo. Jak na przykład rozmawialiśmy, że trzeba by znaleźć nowe mieszkanie, uśmiechała się i mówiła: Byle nie na Bemowie. Często ta nazwa własna w naszych domowych dialogach padała. Za często. Jaja sobie ze mnie suka robiła. Ale we mnie, jak przeszyty licznymi spojrzeniami papieża, Archanioła Michała i Matki Boskiej Częstochowskiej stałem na środku mieszkania producenta olejów samochodowych, nie było już krztyny złości, zazdrości i żalu. Rozumiałem jej rozpacz. Bo, proszę ciebie, w takim miejscu zdejmować majtki – można tylko z rozpaczy. Przypuszczam, że nie było to jedyne jego mieszkanie, na pewno nie jedyne. W końcu nawet jak nie był najgłówniejszym producentem oleju samochodowego, a jedynie drugim, trzecim, dziesiątym albo pierwszym, drugim, trzecim zastępcą, albo szeregowym menago, to musiał mieć kasę. Musiał mieć inne mieszkania, inwestowanie w warszawskie apartamenty to jest podstawowy i oczywisty, bo najpewniejszy ruch tych wszystkich zmartwychwstałych albo na nowo ulepionych z gliny na polskich ziemiach producentów, menedżerów, wspólników, właścicieli własnych i przedstawicieli zachodnich firm. Musiał mieć inne mieszkania. Rozumiem, że nie wchodził w przesadnie wykwintne wystroje, ale jak tak wyglądało jego nieoficjalne, przeznaczone na sekretne randki gniazdko miłości, to jak wyglądały pozostałe? Jak wyglądały jego oficjalne siedziby? Witraże miały zamiast okien? Nadnaturalnej wielkości posągi Ukrzyżowanego wisiały tam na ścianach? Dzwony dzwoniły pod zdobnymi w plafony wyobrażające sceny biblijne stropami? Odlane z brązu pomniki Jana Pawła II tam stały? Nie wiem. Może ona wiedziała, ale ani w kalendarzu nie było na ten temat słowa, ani o to nie pytałem. O nic jej nie pytałem. Już nie byłem w stanie jej o nic zapytać. Nasze życie runęło. Wiedziałem, że zdradzała mnie, bo była w rozpaczy, ale skąd się ta rozpacz brała, do dziś nie mam zielonego pojęcia.
– Ja wiem – powiedziałem sam zaskoczony tym, że mówię. – Ja wiem. Ja wiem, dlaczego ona ciebie zdradzała. Ty wtedy, jak ona tam jeździła, nie byłeś dla niej miły. A on był miły. I tyle. Nic więcej – czułem, że nie wszystkie nauki Konstancji poszły w las – nic więcej tu się nie da powiedzieć. Poza tym pustka, parkiet i Bemowo za oknem. – Spojrzał na mnie niewidzącym spojrzeniem, wykonał nieokreślony gest ręką. Najwyraźniej dalej nie słyszał, co mówię.
– Nie dziwi mnie, że mnie nie słyszysz, może nawet mnie nie widzisz. To się zgadza. Ciebie nie ma. Jesteś widmem z moich koszmarów. Opowiadasz dwuznaczne historie jak Konstancja Wybryk i cytujesz Pismo jak ksiądz Kubala. Ciebie nie ma, jesteś jedynie marnymi popłuczynami po nich. Jesteś ich cieniem i ich karykaturalną wersją, co wpierw przybrała postać funkcjonariusza o nieczytelnym stopniu, a teraz na dodatek stoczyła się do postaci jelenia zdradzonego przez żonę.
– Nie myl mojej dobrej woli – odpowiedział nagle mocnym i całkowicie trzeźwym głosem – ze słabością. Być może opowiedziałem ci to, czego nie chciałem opowiadać, żebyś zrozumiał, że jest dokładnie odwrotnie, niż teraz – poetycko rzężąc – sugerujesz. Zwierzyłem ci się, byś dowodnie się przekonał, że jestem facetem z krwi i kości, a nie żadnym wszechwiedzącym wysłannikiem firmy Matrix albo czegoś jeszcze bardziej fantazyjnego. Owszem – wiem dużo. Wiemy dużo. Wiemy o tobie bardzo dużo, ale jako zwyczajni zjadacze chleba, mimo że, powołani do specjalnych zadań, nie wiemy wszystkiego. A jak chodzi o opowiadanie rozwiązłych historii – nieodparcie uwodzicielski uśmiech znów pojawił się na jego przystojnym, męskim ryju; swoją drogą, jak ona mogła go zdradzać, przecież baby za nim muszą szaleć. – A jak chodzi o opowiadanie rozwiązłych historii i cytowanie Biblii, to, mój drogi, każdy otacza się takimi ludźmi, jacy mu pasują. Widocznie masz skłonność do cytujących Pismo rozwiązłych narratorów. Widocznie garną się oni do ciebie. Tak. – Zaczął grzebać w kieszeniach, grzebał dość długo i niezbornie, był jednak – czterema flaszkami chablis, którymi popijał opowieść o niewiernej żonie – zdrowo trafiony. W końcu znalazł i wydobył zza pazuchy jakiś zadrukowany formularz. – O narrację zresztą chodzi w naszej propozycji. – Podniósł głowę i spojrzał mi w oczy niezmąconym i prawdziwie stalowym spojrzeniem. – Tak. Mamy dla ciebie propozycję.