Выбрать главу

No więc zaczęło się słynne poszukiwanie najemnego kochanka na jeden wieczór. Muzyk rockowy, chcąc nie chcąc, wszedł w taką fazę życia, w której zaczął się rozglądać za dojrzałymi mężczyznami. Oczywiście niczego nie dawał po sobie poznać, ale ja znałam jego poraniony mózg. Wiedziałam, że jego wyobraźnia pracuje nieustannie, że patrzy pod kątem wiadomej przydatności na przypadkowych przechodnjpw, taksówkarzy, piłkarzy, dresiarzy, urzędników, kelnerów, recepcjonistów, portierów, konduktorów, fryzjerów, wszystkich. Kiedyś o mało mu nie podpowiedziałam, że kelnerzy to jest dobry kierunek. O mało mu tak nie powiedziałam, bo kelner, który nas obsługiwał w, mniejsza o to jakiej, knajpie, był niezwykle apetyczny. Był apetyczny, ale nie spełniał warunku; nie miał chyba nawet trzydziestki. Trudno. Zasad trzeba pilnować. Poza tym wyhamowałam ze wskazywaniem mu jakichkolwiek dobrych kierunków, bo było wiadomo, że nawet we wskazanym dobrym kierunku też sobie nie poradzi. Był za bardzo znany. Dodatkowe, a prawdę powiedziawszy, nie dodatkowe, a fundamentalne utrudnienie. Nie jest łatwo znaleźć anonimowego uczestnika takiej zabawy, jak się samemu jest sławnym. Więc żadnej widzialnej historii nie mam do opowiedzenia. Może było coś, o czym nie wiem. Może była jakaś zatajona przez niego odyseja dwuznacznych propozycji. Jakieś rozmowy przy barze z przygodnym współbankietowiczem. Jakieś coś, nie wiadomo co. Ale nigdy nikogo nie przyprowadził. To znaczy, sorry, raz kogoś przyprowadził, czy raczej zaprosił. Byliśmy akurat we Wrocławiu i w sąsiednim pokoju hotelowym mieszkał kompletnie bezbarwny i bez przerwy służalczo uśmiechający się facet. Był tak bezbarwny, że aż niezauważalny. Toteż tego pamiętnego, czy raczej kompletnie niepamiętnego wieczoru nie zauważyłam, że jedzie z nami windą, a potem niemal ramię w ramię idzie korytarzem. I dopiero przed drzwiami pokoju, kiedy słyszę, jak mój ukochany ze sztuczną zadzierżystością prawie krzyczy: – A może piweczka pan się z nami napije!? – orientuję się, o co chodzi i gość mi się materializuje. Materializuje się, ale z trudem. Jest tak bezbarwny i niepozorny, że prawie go nie widać, ergo gołym okiem widać, że nic z tego nie będzie. W każdym razie»ja to widzę, mój ukochany nie. Brnie w sytuację. Puszcza muzykę. Polewa. Opowiada obleśne dowcipy. Patryku, ja byłam tak tą patologią udręczona, że daję słowo, próbowałabym nawet na siłę, na chama, za wszelką cenę. Ale nie z tym tak bezbarwnym, że jakby nawet anatomii pozbawionym człowieczkiem. Siedzi biedak, uśmiecha się przypochlebnie, nie wie, no bo skąd ma widzieć, zielonego pojęcia nie ma, co jest grane. Jest przeszczęśliwy, bo sławny muzyk rockowy zaprosił go do swego apartamentu i piwem raczy. Będzie co w domu opowiadać. A sławny muzyk rockowy na głowie staje, żeby beznadziejną sytuację towarzyską przerzucić na erotyczne tory. Tańce proponuje, maca mnie, sukienkę zadziera. Tamten rzekomo zachwycony ekscentrycznością artystów zaśmiewa się nieszczerze. Horror. Przetrwałam. Nie pierwszy, ale na szczęście jeden z ostatnich horrorów, jakie w tym związku przetrwałam. Potem już bardzo niedługo trwało. Miesiąc? Trzy tygodnie? Nie więcej. Sławny muzyk rockowy cały czas męczył się swą niezrealizowaną ideą. Męczył się okropnie.

Skróciłam jego męki. Zadzwoniłam do Polaroida i opowiedziałam mu o wszystkim. Śmiał się i powiedział, że oczywiście z przyjemnością. Kazałam mu wtedy a wtedy być w TamTamie na Foksal. Miał, jak będziemy przy deserze, podejść i poprosić o autograf. Mój ukochany oczywiście w pierwszej chwili nie zauważył, że ktoś, kogo od dawna rozpaczliwie szuka, sam mu z nieba spada. Oczywiście o tym, że jest to w dodatku ten ktoś co do joty i we własnej osobie, że jest to oryginał nie kopia, aktor nie kaskader – nie wiedział. I dobrze. Po co mu ta wiedza. – Może zaprosisz pana na piwo – musiałam interweniować. – Może tego pana zaprosisz na piwo. Dopiero wtedy się połapał. Oczywiście absolutnie upojony perspektywą rychłego spełnienia już na miejscu w TamTamie daleko przekroczył wyznaczone normy, a potem w domu uwalił się w trupa. Spał w fotelu. Patrzyliśmy na niego z Polaroidem w absolutnej ciszy. Czułam zapach piekła. Czułam zapach jego snu. Podoljno właśnie piekło mu się śniło. Lodowate czeluście, zimne ognie i nieruchome sylwetki. Tak do dziś opowiada na spotkaniach Ruchu Rozbudzonych Chrześcijan. Śniło mi się piekło, a kiedy ocknąłem się rano, ujrzałem siedzącego na brzegu hotelowego łóżka Pana Jezusa. Ja, niestety, nie doczekałam ani Pana Jezusa, ani jego nawrócenia, ani poranka. Spał w fotelu, ślina wypływała mu z ust. Nagle pomyślałam, że nie chcę go więcej widzieć ani słyszeć. Wyszliśmy z pokoju. Polaroid zawiózł mnie na dworzec. Jechałam do rodziców. Z obu stron biegły równiny. Wschodziło słońce. Zaczynały się ciemności.

ROZDZIAŁ XIV – Aleja Solidarności

Ludzi północy trawi odwieczna tęsknota za Atenami i Rzymem. Na zamarzniętych równinach włoskie i greckie knajpy wyrastają jak grzyby po deszczu. Równie wielowiekowe kultury Hiszpanii, Meksyku i Japonii zostają daleko w tyle. Liczne – zwłaszcza w śródmieściu – trzcinowe lepianki Azjatów na lodowatym, asejsmicznym gruncie nie wyglądają poważnie. Architekci północy zbijają kokosy na projektowaniu śródziemnomorskich pawilonów, budowniczowie północy wzdłuż stalinowskich ścian wznoszą attyckie fasady, poeci północy piszą dionizyjskie ody, malarze północy malują mitologiczne sceny, kucharze północy dochodzą do perfekcji w przyrządzaniu lasagne i tzatzyki.

Siedziałem w knajpie Pod Walecznym Hektorem – specjalność zakładu: kuchnia polska. Była to pierwsza niespodzianka tego popołudnia, drugą były cztery dziewczyny siedzące w tak znacznej odległości, że tylko ja mogłem je słyszeć. Knajpa Pod Walecznym Hektorem oddzielona była bambusowym przepierzeniem od holu biurowej części salonu Mercedesa, hol biurowej części salonu Mercedesa niepostrzeżenie przechodził w galerię sztuki, galerię sztuki oddzielał od chińskiej restauracji metrowy murek uczyniony z imitacji marmuru, dalej za pergaminowymi parawanami był mały antykwariat, antykwariat płynnie przeistaczał się w bar sałatkowy, bar sałatkowy w szmateks, szmateks w filię delikatesów Europa, na końcu był niedawno otwarty klub, Davos – tam siedziały cztery mniej więcej dwudziestoletnie panny, dwie były jeszcze dziewicami, pozostałe dwie już nie, jedna od całkiem niedawna, druga – sądząc z tego, co usłyszałem – niemal od urodzenia. Kładłem uszy po sobie, tym bardziej że zadanie miałem całkiem inne, ale co było robić, one gadały jak najęte i siedziały w tak, sam nie wiem, fortunnym czy niefortunnym punkcie, że ich głosy odbite od ścian delikatesów, szmateksu, baru sałatkowego, antykwariatu, restauracji chińskiej i salonu Mercedesa docierały do mnie bez żadnych zakłóceń. Nudziłem się poza tym, zadanie, jakie mi zlecił funkcjonariusz o nieczytelnym stopniu – podsłuchać rozmowę właścicielki szmateksu z przedstawicielem Mercedesa, której celem miało być ustalenie wysokości łapówki, jaką Mercedesowi ma wręczyć zaprzyjaźniony ze szmateksem antykwariusz w zamian za ujawnienie znanych Mercedesowi machlojek marszanda z galerii sztuki co, jakby marszand poszedł siedzieć, pozwoliłoby przejąć jego lokal Chińczykowi, któremu za jakiś czas pozornie niezainteresowany dzierżawca baru sałatkowego podłożyłby świnię w postaci nagłośnionej w prasie sugestii, że Chińczyk serwuje psie mięso, i w efekcie, po upadku Chińczyka, szmateks z Mercedesem zajęliby około stu handlowych metrów w świetnym punkcie przy alei Solidarności, antykwariusz utrzymałby się na powierzchni, a i gość od sałatek – ma się rozumieć – też by nie stracił – otóż zadanie takie było jak na razie niewykonalne, w polu mojego słyszenia nie odbywała się jak dotąd żadna, a siedziałem Pod Walecznym Hektorem trzecią godzinę, biznesowa rozmowa. Nudziłem się. Nie, żebym był generalnie z mojej pracy niezadowolony, co to zresztą za praca, nie popadajmy w szumne określenia, od czasu do czasu, przeciętnie raz na miesiąc, słuchałem jakichś rozmów na umowę zlecenie i fertig. Szczerze mówię: nudne rzeczy, z bliska wszystko jest nudne. Z jednej strony byłem zadowolony: moja neurotyczna chęć karania kogokolwiek za cokolwiek była teraz służbowo skanalizowana – łoskotu miasta, bankomatowych dodekafonii, uwertur Żurawiej, pieśni ronda ONZ, rapu Krakowskiego Przedmieścia, nie słuchałem już na pałę, wiedziałem, jak spisać i gdzie przekazać zasłyszane nuty – z drugiej strony tęskniłem do czasów, kiedy nie miałem zielonego pojęcia, co począć, i słuchałem bez ładu i składu wszystkiego jak leci.