Выбрать главу

Aleksander Grin

Migotliwy świat

Przełożył Antoni Malinowski

Posłowie napisał Jerzy Litwinow

Wydawnictwo Poznańskie

Poznań 1988

Część I

PRZEWRÓCONA ARENA

„To — tylko tam…”

Swift

I

Przez siedem dni krzykliwe afisze obwieszczały mieszkańcom miasta o niezwykłych występach w cyrku „Solaille” Człowieka Podwójnej Gwiazdy; jeszcze nigdy nie mówiono tyle o czymś podobnym w bawialniach, salonach, za kulisami teatrów, w restauracjach, piwiarniach i kuchniach. Rzeczywiście, sztuka cyrkowa jeszcze nigdy nie obiecywała tak dużo, nie wzbudzała takiego podniecenia i ciekawości jak teraz. Nawet walka atletów — ukochana rozrywka zwyrodniałych duchowo następców Nerona i Heliogabala — zeszła na drugi plan, mimo że już przyjechały i spacerowały na oczach wszystkich zwierzęce tusze Grepera i Nuara, Murzyna z afrykańskiej Liberii, który palił najgrubsze, drogie cygara, budząc tym podziw i westchnienia namiętnych dam. Przygasł nawet znakomity siłacz-żongler Mirey, który urządzał w powietrzu fajerwerk z błyszczącymi ciężarkami. Krótko mówiąc cyrk „Solaille” zapowiadał coś prawdziwie niebywałego. Przystając na chwilę przed afiszem popatrzmy, jakie wrażenie wywiera na tłumie. Co tam wydrukowano?

„W środę — głosił afisz — 23 czerwca 1913 roku odbędzie się pierwszy, jedyny i ostatni występ wcześniej nigdzie nie występującego, oszałamiającego, niebywałego, wyjątkowego fenomena, nazywającego siebie Człowiekiem Podwójnej Gwiazdy.

Bez ciężaru

Powietrzny bieg

Cudowny lot

Obecne unoszenie się w powietrzu będzie dokonane bez pomocy ukrytych środków mechanicznych i jakichkolwiek innych przyrządów.

Człowiek Podwójnej Gwiazdy zawiśnie w powietrzu przez trzy pełne sekundy.

Człowiek Podwójnej Gwiazdy to największa zagadka naukowa naszych czasów.

W związku z wyjątkowością i niepowtarzalnością widowiska bilety będą sprzedawane od dziewiętnastego do dnia przedstawienia; cena potrojona.”

Agassic, dyrektor cyrku „Solaille” przekazał dziennikarzom następujące wyjaśnienie: Kilka dni temu zjawił się u niego nieznajomy człowiek; nawet przenikliwe oko takiego cwaniaka jak Agassic nie wyszperało w trakcie krótkiego spotkania niczego, co wyjaśniałoby sprawę. Na bilecie wizytowym przybysza widniało: E.D. — i nic więcej, ani adresu, ani zawodu…

Agassic, mówiąc to, zrobił minę człowieka, który wie znacznie więcej, aniżeli można się domyślać, ale nic nie powie z ważnych przyczyn. Dodał tylko:

— Widziałem bez wątpienia wykształconego i bogatego człowieka, jednak spoza środowiska cyrkowego. Nie robię tajemnicy, że dostrzegłem w nim… tak, to wyjątkowe nawet dla mnie, który w ciągu trzydziestu lat doświadczył niemało. Niczego nie żądał, niczego nie prosił. Nic o nim nie wiem. Jego adres nie jest mi znany. W tej kwestii zresztą nie było sensu wyjaśniać czegokolwiek, ponieważ jego jedyny występ nie ma związku ani z jego przeszłością, ani z osobowością. Nie jest to nam potrzebne. Jednak „Solaille” ma swój poziom i będzie o niego dbał, dlatego nie mogę wypuścić tak rzadkiego ptaka. Zaproponował więcej niż sam Barnum, gdyby ten zmartwychwstał i zjawił się tutaj ze wszystkimi swoimi zwierzętami. Jego propozycja jest taka: wystąpi przed publicznością tylko jeden jedyny raz; rzeczywiście tylko jeden raz i bez honorarium, bez fetowania, bez jakiegokolwiek wynagrodzenia. — Te trzy „bez” Agassica zabrzmiały solidnie i przekonująco. — Proponowałem to i owo, ale odmówił.

Na jego prośbę usiadłem w kącie, żeby nie przeszkadzać w ćwiczeniu. Odszedł od drzwi, mrugnął tajemniczo i chytrze, a potem bez skoku, bez jakiegokolwiek widocznego wysiłku płynnie uniósł się w powietrze, skierował nad stół, zatrzymał się nad nim, nad tym oto kałamarzem, około dwóch sekund, po czym bezszelestnie, bez żadnego wstrząsu znowu dotknął ziemi. Było to tak dziwne, że drgnąłem, ale on był spokojny, jak klown Doddy, gdy Ernest Witt przekręci go w zębach na trapezie. „To wszystko, co umiem — powiedział, gdy ponownie usiedliśmy razem — ale mogę to powtórzyć kilka razy z rozbiegu i z miejsca, gdy, być może, znajdę się w doskonałej formie. Wówczas publiczność zobaczy więcej, ale zaręczyć tego nie mogę.”

Spytałem, co myśli o sobie jako o niezwykłym i dziwnym fenomenie. Wzruszył tylko ramionami. „O tym nie wiem więcej niż pan, zapewne nie więcej także od tego, co wiedzą niektórzy twórcy o swoich fabułach, które po prostu pojawiają się. Tak, to właśnie pojawia się i we mnie.” Nic więcej nie powiedział. Byłem wstrząśnięty. Zaproponowałem mu milion, nie zgodził się i nawet ziewnął. Nie nalegałem. Odrzucił moją propozycję tak zdecydowanie i stanowczo, że naleganie byłoby upokarzające. Ale oczywiście spytałem, co zmusza go do publicznego występu. „Od czasu do czasu — odrzekł — słabnie mój dar, jeśli się go nie ożywia; odnawia się zupełnie, gdy są widzowie moich ćwiczeń. Oto jedyna siła, od której jestem zależny.” Ale ja nic nie zrozumiałem, być może, że żartował. Odniosłem wrażenie, że rozmawiam z niesamowitym człowiekiem, który zachowuje całkowite incognito. Jest młody, poważny jak uczony, i doskonale ubrany. Ma szpilkę z brylantem wartości trzystu tysięcy. Wszystko to zmusza do zastanowienia się. Na drugi dzień poranne i wieczorne gazety zamieściły wywiad z Agassicem; w jednej z gazet pojawił się nawet zaimprowizowany portret dziwnego aktora. Jego wąsy i fryzura mogłyby być doskonałą reklamą porostu włosów. Na czytelnika patrzył z gazety wytrzeszczając oczy fascynujący brutal.

W tym czasie sprawca tego całego rozgardiaszu, przeglądnąwszy gazety i w pełni nacieszywszy się portretem, spytał sam siebie: „No co, Drudzie, czy będziesz dwudziestego trzeciego w cyrku?” I sam sobie udzielił odpowiedzi: „Tak, będę i popatrzę, jak ten silny powiew, to uderzenie wichru zagasi maleńki gnuśny płomień prymitywnego rozumu, którym chełpił się «król przyrody». I krople potu pokryją jego oblicze…”

II

Fala wielkiego zainteresowania ogarnęła oprócz publiczności całą trupę cyrkową włącznie z obsługą, bileterami i koniuszymi. Rozeszła się fama, że „Podwójna Gwiazda” (tak kazał siebie zaanonsować na afiszach) jest hrabią i miliarderem; do niego zaczęły więc wzdychać woltyżerki, delektując się marzeniami o charakterze restauracyjno-jubilerskim; zaczęły wiercić się przed lustrami w nadziei uwiedzenia jaśnie wielmożnego oryginała, kłóciły się przy tym zajadle o to, którą z nich kupi najdrożej. Klowni łamali głowy nad tym, jak zabawić publiczność parodiując zachowanie nowicjusza. Debor, pijaczyna i autor tekstów, już zdążył sklecić i sprzedać kilka dialogów, za które pił wódkę i pobrzękiwał drobnymi. Przygnębieni akrobaci, woltyżerowie i żonglerzy do ostatniej chwili zgodnie twierdzili, że gościnnie występujący tajemniczy artysta jest szarlatanem z Indii, gdzie nauczył się w jakimś sensie oddziaływać sugestią i przepowiadali fiasko jego występu. Próbowali rozgłaszać, że ich rywal na arenie to zbiegły przestępca. Wymyślili również, że „Podwójna Gwiazda” jest szulerem karcianym, który nieraz obrywał za oszustwa. Od nich też wyszła historia o szantażu, jakiemu uległ zniewolony Agassic. Jednak w istocie rzeczy nikt nie mógł nic powiedzieć; mglista spirala plotki wiła się wokół siebie nie dotykając sedna. Tylko klown Arsi, który lubił powtarzać: „Znam wszystko i wiem wszystko, i dlatego nie dziwię się niczemu” — szczególnie akcentował to swoje zdanie, gdy mówiono o „Podwójnej Gwieździe”. Jednak na chorowitej i zgryźliwej twarzy klowna pojawił się blady przestrach, że w jego biednym życiu może zdarzyć się coś, o czym rozmyślał gorączkowo, straciwszy swój dotychczasowy spokój nędzarza zdobyty kosztem wielu min i kopniaków.