Выбрать главу

- Jeżeli nie będę kapitanem - krzyknął Rufus - zawołam mego tatę i tata zabierze was wszystkich do więzienia!

Przyszło mi do głowy, żeby losować za pomocą monety, a właściwie dwóch, bo pierwsza wpadła w trawę i nie można było jej znaleźć. Tę monetę wypożyczył Joachim i wcale nie był zadowolony, że zginęła; szukał i szukał, aż Gotfryd przyrzekł mu, że jego tata przyśle mu czek, żeby mu to zwrócić. W końcu na kapitanów wybrano Gotfryda i mnie.

- Słuchajcie, nie mam zamiaru spóźnić się na podwieczorek! - krzyknął Alcest. -

Gramy czy nie!

Trzeba było sformować ekipy. Ze wszystkimi poszło gładko, tylko nie z Euzebiuszem.

I Gotfryd, i ja chcieliśmy go mieć, bo kiedy on biegnie z piłką, nikt nie jest w stanie go zatrzymać. Gra nie tak dobrze, ale każdy go się boi. Joachim był zadowolony, bo znalazł

monetę, poprosiliśmy więc o nią, żeby wylosować Euzebiusza, ale znowu gdzieś wpadła.

Joachim zaczął szukać, tym razem już bardzo zły, więc losowaliśmy słomkami i Gotfryd wyciągnął dłuższą słomkę i wygrał Euzebiusza. Gotfryd wyznaczył go na bramkarza, bo myślał, że nikt nie odważy się zbliżyć do bramki, a tym bardziej wrzucić do niej piłkę, bo Euzebiusza łatwo sobie narazić. Alcest siedział między kamieniami, które wyznaczały jego bramkę, i jadł biszkopty. Miał niezadowoloną minę.

- No i jak?! - krzyczał.

Ustawiliśmy się na placu. Było nas tylko po siedmiu, nie licząc bramkarzy, więc to nie było łatwe. W każdej ekipie zaczęły się kłótnie. Kilku chciało grać w środku ataku. Joachim chciał być prawym obrońcą, bo miał zamiar w czasie gry szukać monety, która właśnie w tamtym kącie zginęła. W ekipie Gotfryda szybko zapanował porządek, bo Euzebiusz dawał

każdemu fangę w nos, więc gracze stanęli bez protestu na swoich miejscach i tylko rozcierali nosy. Bo też on mocno wali, ten Euzebiusz!

W mojej ekipie chłopcy nie mogli się pogodzić, wtedy Euzebiusz podszedł i zaczął

naszych walić w nos, więc się ustawili.

Ananiasz powiedział Rufusowi: „Gwizdnij!” i Rufus, który grał w mojej ekipie, zagwizdał na rozpoczęcie gry. Ale Gotfryd nie był zadowolony.

- Spryciarze! - powiedział. - My gramy pod słońce! Dlaczego moja ekipa ma grać na tej stronie!

Powiedziałem wtedy, że jak mu się słońce nie podoba, to niech zamknie oczy - może będzie lepiej grał. No i pobiliśmy się. Rufus zaczął gwizdać.

- Wcale nie kazałem ci gwizdać! - krzyknął Ananiasz. - Ja jestem sędzią!

To się nie podobało Rufusowi, który powiedział, że nie potrzebuje pozwolenia Ananiasza, żeby zagwizdać, że będzie gwizdać, kiedy będzie miał ochotę. I zaczął gwizdać jak wariat.

- Jesteś wstrętny, właśnie, wstrętny! - krzyknął Ananiasz i zaczął płakać.

- Ej, chłopaki! - zawołał Alcest ze swojej bramki.

Ale nikt go nie słuchał. Ja biłem się dalej z Gotfrydem, porwałem mu jego śliczną czerwono - biało - niebieską koszulę, a on mówił:

- No to co, no to co! Wielka mi rzecz! Mój tata kupi mi sto takich koszul - i kopał

mnie w kostki.

Rufus gonił Ananiasza, który krzyczał:

- Ja mam okulary, ja mam okulary!

Joachim nie zwracał na nikogo uwagi, szukał swojej monety i nie mógł jej znaleźć.

Euzebiuszowi znudziło się stanie w bramce i zaczął walić w nos tych, których miał najbliżej, to znaczy graczy ze swojej ekipy. Wszyscy krzyczeli i uganiali się po całym placu.

To była naprawdę fajna zabawa!

- Dość tego, chłopaki! - krzyknął znowu Alcest, a wtedy Euzebiusz też się zgniewał.

- Spieszyło ci się przecież, żeby grać! - powiedział do Alcesta. - No to gramy. Jeśli masz coś do powiedzenia, to poczekaj do przerwy.

- Do jakiej przerwy? - zdziwił się Alcest. - Przecież nie mamy piłki - zapomniałem ją przynieść z domu.

WIZYTACJA

Pani przyszła do klasy bardzo zdenerwowana.

- W szkole jest pan inspektor - powiedziała. - Liczę na was, że będziecie grzeczni, że zrobicie dobre wrażenie.

Obiecaliśmy, że się dobrze zachowamy, zresztą pani niepotrzebnie się niepokoi, bo my przecież jesteśmy prawie zawsze grzeczni.

- Zaznaczam - powiedziała pani - że to jest nowy inspektor, tamten już do was przywykł, ale poszedł na emeryturę...

A potem pani dawała nam masę różnych wskazówek, zabroniła nam odpowiadać bez pytania, śmiać się bez pozwolenia, prosiła, żeby nie upuszczać kulek na podłogę, jak ostatnim razem, kiedy to inspektor przyszedł, potknął się i przewrócił, prosiła, żeby Alcest nie jadł w czasie wizyty inspektora, i powiedziała Kleofasowi, który jest ostatni w klasie, żeby się nie rzucał w oczy. Zastanawiam się czasami, czy pani nie uważa nas za jakichś łobuziaków. Ale ponieważ my naszą panią bardzo lubimy, obiecaliśmy wszystko, o co prosiła. Pani popatrzyła na klasę i na nas, czy jesteśmy czyści, i powiedziała, że klasa jest czyściejsza niż niektórzy z nas. Potem poprosiła Ananiasza, który jest pierwszym uczniem i pieszczoszkiem pani, żeby nalał atramentu do kałamarzy, na wypadek gdyby inspektor kazał nam pisać dyktando.

Ananiasz wziął dużą butelkę atramentu i zaczął go właśnie rozlewać do kałamarzy na pierwszej ławce, w której siedzą Cyryl i Joachim, gdy któryś krzyknął: „Pan inspektor!” Ananiasz tak się przestraszył, że całą ławkę oblał atramentem. To był tylko kawał, wcale inspektor nie przyszedł i pani bardzo się rozgniewała.

- Widziałam, Kleofasie - powiedziała. - To ty wymyśliłeś ten głupi żart. Idź do kąta!

Kleofas się rozbeczał, powiedział, że jak pójdzie do kąta, to się będzie rzucał w oczy, inspektor zada mu masę pytań, a on nic nie umie i zacznie płakać, i że wcale nie zmyślał, bo widział, jak inspektor idzie przez podwórze z dyrektorem. A ponieważ tak było naprawdę, pani powiedziała, że już dobrze, że tym razem mu daruje. Ale pierwsza ławka była cała powalana, więc pani powiedziała, że trzeba tę ławkę przenieść do ostatniego rzędu, żeby jej nikt nie zobaczył. Wzięliśmy się do roboty i było z tym dużo śmiechu, bo musieliśmy przesunąć wszystkie ławki. Świetnieśmy się bawili i na to wszedł inspektor z dyrektorem.

Nie mogliśmy wstać, bo i tak wszyscyśmy stali, i ci, co weszli, mieli bardzo zdziwione miny.

- To nasi najmłodsi, oni... oni są trochę niezorganizowani - powiedział dyrektor.

- Widzę - powiedział inspektor. - Usiądźcie, dzieci.

Usiedliśmy, tylko że ławka Cyryla i Joachima, co ją mieliśmy przenieść, była odwrócona, a Cyryl i Joachim siedzieli plecami do tablicy. Inspektor spojrzał na panią i zapytał, czy ci dwaj zawsze tak siedzą. Pani miała taką minę, jak Kleofas, kiedy jest pytany, tyle że nie płakała.

- Mały wypadek - powiedziała.

Inspektor nie był zadowolony, miał nastroszone brwi tuż nad oczami.

- Trzeba mieć autorytet - powiedział. - No, dzieci, postawcie ławkę jak należy. -

Wszyscyśmy wstali, więc inspektor zaczął krzyczeć: - Nie wszyscy: tylko wy dwaj!

Cyryl i Joachim odwrócili ławkę i usiedli. Inspektor uśmiechnął się i oparł się rękami o ławkę.

- W porządku - powiedział - a teraz powiedzcie mi, coście robili przed moim przyjściem?

- Przestawialiśmy ławki - odpowiedział Cyryl.

- Dosyć już o ławkach - krzyknął inspektor, który wyglądał na nerwowego. - Przede wszystkim, dlaczegoście chcieli przestawić ławkę?

- Przez atrament - powiedział Joachim.

- Atrament? - zapytał inspektor i spojrzał na swoje ręce: całe były niebieskie.