– W każdym razie nie chcę pozostać człowiekiem – odpowiedział wtedy Miguel cierpko.
– Dlaczego nie?
– I co, mam umrzeć, kiedy miną odpowiednie lata całkiem zwyczajnego życia? A poza tym marznę jako Miguel. Jestem głodny i odczuwam ból. Nawet smutek. Co to jest za życie?
– To ludzkie życie – odparł Jordi łagodnie.
– W takim razie ja dziękuję – odparł Miguel i podniósł się z miejsca, by odejść.
Jordi wyglądał na zmęczonego i urażonego, więc Miguel zakończył uspokajająco:
– Ale wy nawet niczego nie zauważycie. Niewiele to oczywiście pomogło.
Teraz, kiedy szedł tym ciemnym korytarzem, zdzielił mieczem w górską ścianę, aż echo poszło po grocie.
Tamci przyglądali mu się zaskoczeni, ale on nie był w stanie niczego wyjaśniać. Niech sobie myślą, że to nieostrożność.
Rozpacz, pomyślał. To jedno z tych ludzkich uczuć, których nienawidzę. Ja nie chcę, nie chcę, nie chcę!
Ponieważ nie chciał już więcej hałasować, więc uderzył tylko w skałę zaciśniętą pięścią. Sprawiło mu to ból, pojawiła się krew. Czerwona, ludzka krew.
– Czy ktoś mógłby mi opatrzyć rękę? Skaleczyłem się – poprosił, spoglądając w ciemność.
10
Pięciu czarnych rycerzy zebrało się w punkcie obserwacyjnym z widokiem na dolinę.
„Wstrzymuję oddech”, powiedział młody don Ramiro.
„I ja”, potwierdził starszy, don Federico. „Teraz są już niewidoczni”.
„Idą właściwą drogą”, zauważył don Sebastian. „Obawiałem się, że będą w nieskończoność tkwić w kościele w przeświadczeniu, że to już ostateczny cel”.
„Są na to zbyt inteligentni”, uśmiechnął się don Galindo. „To tamci drudzy, ci chciwi ludzie, wciąż wpadali w pułapki”.
„Czy myślicie, że nasi młodzi przyjaciele dotrą do celu?” spytał don Garcia.
„Są już teraz tak blisko”, odparł don Federico. Coś go jednak wyraźnie dręczyło. „Tylko że czai się inne niebezpieczeństwo”.
„Wamba?”
„Nie, nie, on jest zbyt niezdarny. Ale spójrzcie tam, w górę, na skalną ścianę!”
„Widzę ich. Wyglądają teraz na bardzo władczych. A schwytać ich nie możemy”.
„Ich zło jest teraz wielkie, to prawda”, potwierdził don Galindo z goryczą. „Czy Urraca, by nie mogła…?”
„Nie, demon czai się na jej duszę. Działa z rozkazu mistrza Ciemności”.
„Naprawdę się na nią czai?” spytał don Galindo cierpko.
„Trzeba się z tym liczyć. Demon to zawsze demon. Urraca musi trzymać się na uboczu”.
Don Sebastian zerkał w bok, na przeciwległą górską ścianę.
„Zastanawiam się, jakie znowu diabelstwo ci wykombinowali. Nasi przyjaciele powinni popatrzeć w górę”.
Don Ramiro westchnął: „To naprawdę bardzo denerwujące. Dłużej tego nie wytrzymam!”
„Tak, to trudne, bardzo trudne, w tej ostatecznej godzinie naszego losu. Teraz decyduje się nasza przyszłość”, oznajmił don Federico ponuro.
Cztery czarne cienie siedziały na przeciwległej górze i aż się trzęsły z napięcia, strachu i oczekiwania.
„Nie ma ich, zniknęli, czyżby znaleźli drogę?”
„A jeśli zbliżają się do świętego miejsca, to co mamy zrobić, co mamy zrobić?”
„Przecież nie znamy miejsca, oni muszą nam pokazać, gdzie się znajduje”.
„Ale obiecano nam zwielokrotnioną siłę, jeżeli tam dotrzemy”.
„Tak, tak, zwielokrotnioną siłę!”
Wygląd mieli straszny, ci rozpaleni pragnieniem zemsty mnisi. Gorszy niż kiedykolwiek przedtem, gorszy nawet niż w strasznej izbie tortur w Santiago de Compostela.
Bo właśnie otrzymali ostrzeżenie z piekielnej otchłani, dokąd mieli odwagę się zwrócić z prośbą o wypożyczenie demonów. Mistrz był z całej tej historii bardzo niezadowolony. Zarena kompletnie zawiodła, wróciła na dół do otchłani potwornie wściekła, aż się pieniła z gniewu i zawiści, mistrz musiał ją zamknąć w dole z nieczystościami, gdzie miała stać w śmierdzącej cieczy, dopóki jej emocje nie ostygną. Niepojęte było też zachowanie Tabrisa, niczego nie dokonał i za to wszystko mistrz oskarżał mnichów. To oni zaczęli, teraz będą musieli naprawić szkody.
Nie, nie mogą rzucić się na Tabrisa, do tego nie są przygotowani. Mistrz jednak był wściekły na tego człowieka, który przenosił się z jednej sfery do drugiej i nie mógł się zdecydować, czy jest żywy, czy umarły. Tak, na tego, który tak często wbija kij w szprychy piekielnych mocy.
Pod tym akurat względem mnisi się z mistrzem zgadzali. Tak jest, za żadne skarby młodzi ludzie nie mogą wygrać, a ten cały Jordi jest najgorszy, na pohybel mu. Śmierć, śmierć, śmierć!
Kaci inkwizycji podniecali się tak, aż ich wyschłe organy nabrały znowu życia. Przysięgali sobie, że zmiażdżą Jordiego, unicestwią go na wieki, ale pragnęli też móc zemścić się na niej, na tej przeklętej, piekielnej, pozbawionej serca morderczyni mnichów.
Dobrze, dobrze, po prostu ją zlikwidujcie. Ona jest kompletnie nieinteresująca, nie ma co się nią przejmować. Jordiego jednak mistrz życzył sobie mieć w otchłani i to było żądanie niepodlegające dyskusji. Musi dostać jego wciąż się wymykającą duszę! Jordi był skrajnie niebezpieczny, chociaż mistrz nie wiedział dokładnie dlaczego.
I przypomnijcie Tabrisowi o jego obowiązkach. Jordi i Urraca mają się znaleźć tutaj, wszyscy inni mają zniknąć. A tamci, którzy kręcą się po dolinie? Nie ma się czym przejmować, ci pozabijają się sami. W swojej zachłannej głupocie wymordują się nawzajem.
Tak jest, dostaniecie z powrotem waszą siłę, a nawet będzie ona większa niż przedtem. U celu otrzymacie z powrotem całą złą moc. Nie, nie, dziewięciu waszych braci, którzy teraz są duchami, nie dostaniecie. Już mówiłem, że oni odeszli na Zawsze! Zostali zamknięci w swojej własnej izbie tortur.
Mistrz nie lubił być konfrontowany z własnymi niepowodzeniami, nie chciał przyznać, że dusze złych katów nie dotarły do niego. To znowu zasługa Urraki.
Ale już niedługo ją dopadnie!
11
Na dole, w zielonej dolinie, Tommy wciąż się odwracał, w końcu szedł niemal tyłem i wlókł się niemiłosiernie.
– Spiesz się, Tommy, bo nas zostawią – poganiała go Emma.
– Musimy się trzymać z tymi typami? – spytał poirytowany. – Nie możemy iść sami?
– A dokąd? Wygląda na to, że tylko hrabia wie, dokąd zmierzamy.
– Nie byłbym tego taki pewny – burknął Tommy. – A poza tym nie podoba mi się, żeśmy tak zostawili Kenny’ego.
– Tamci mają ze sobą lekarza, zajmą się nim.
– Nie podoba mi się to, powiedziałem. Nie porzuca się kumpla w taki sposób.
– Dlaczego ty się przez cały czas oglądasz?
– Bo coś słyszę. Mam wrażenie, że ktoś nas śledzi.
– Phi! Wyobrażasz sobie. Pospiesz się zaraz, bo jak nie, to ciebie też zostawię!
To ożywiło Tommy’ego. Za nic nie chciał zostać sam w tej przeklętej dolinie.
Podzielili skarb między siebie i Tommy był przekonany, że dostał najmniej ze wszystkich. A mimo to złote monety i te jakieś drobiazgi, które dostał, ciążyły mu okropnie, był zgrzany i spływał potem.
Raz jeszcze rozejrzał się dookoła, ale gęsty las nie pozwalał nic zobaczyć. Mimo to śmiertelnie bał się czegoś, czego nie widział, a słyszał też ledwo, ledwo.
Czy droga do skalnego tunelu naprawdę jest aż taka długa? Wygląda, jakby się nigdy nie miała skończyć!
Zresztą nie szli też żadną drogą, przedzierali się raczej między drzewami i zaroślami. Gdzieś w przodzie majaczyła im ponad lasem biała górska ściana. Czy już nigdy tam nie dotrą?