Выбрать главу

– No i bardzo dobrze – odparł Jordi spokojnie. Nie, nie, wcale niedobrze, myślał Tabris. Ale ja nie jestem już w stanie myśleć rozsądnie, nie pojmuję, co się stało. Głośno zaś powiedział:

– Jesteśmy wszyscy zmęczeni. A jutro musimy mieć jasne umysły. Więc nie opieraj się już dłużej, ja też chciałbym się trochę przespać.

Jordi popatrzył mu w oczy i zrezygnował z dalszego oporu. Położył się na ziemi i pozwolił Tabrisowi wprowadzić się w hipnotyczny sen.

Demon wyniósł na zewnątrz siedmioro ich przeciwników i poukładał równo w gęstym lesie. Potem stał i przyglądał im się. Byli żałośni i zarazem jakby patetyczni. Gdyby teraz był dawnym Tabrisem, to by ich pozabijał. Bez skrupułów. Zresztą byłoby to też najbardziej praktyczne wyjście z sytuacji.

Ale on już nie jest Tabrisem. Ludzka istota, którą sam dla siebie stworzył, Miguel, wdarł się do jego zmysłów i podstępnie je zmieniał.

Poza tym niektórzy z tych drani wiedzą, jak zejść do krypty i jak dotrzeć do celu.

Wobec tego podniósł drewniane drzwi i „ustawił je” kilkoma ruchami rąk. Pociemniałe deski nie zmieniły się w żelazną bramę, ale musi wystarczyć to, co jest. Tabris wszedł w głąb niszy.

Jordi położył się przy Unni i ochraniał ramieniem śpiącą dziewczynę. Miguel popatrzył na nich zazdrośnie.

Tego ja bym zrobić nie mógł, pomyślał. Widywałem ich, kiedy myśleli, że są całkiem sami, widziałem, jak patrzą na siebie nawzajem, jak się dotykają, a to szyi, a to policzka, jak się całują ukradkiem. Jakiś palec przesuwający się po ukochanej twarzy, ręka na plecach tamtej osoby, czoła dotykające się z czułością, szeptane słowa, uśmiech w odpowiedzi…

Na myśl o tym Miguel czuł, jakby miał w piersi piekącą ranę.

Chciał leżeć obok Sissi tak jak Jordi przy Unni, ale wiedział, że to niemożliwe. Miguel mógłby to zrobić, ale jej bliskość na pewno by na niego działała. Mimo wszystko on jest demonem, ze wszystkimi prymitywnymi pragnieniami i chęciami demona, chociaż więc Miguel zbliżyłby się do niej ostrożnie i z czułością, to wkrótce na pewno szpony Tabrisa wbiłyby się pożądliwie w jej jasną skórę. Kły demona szarpałyby jej ciało…

Miguel zagryzał zęby aż do bólu. Ułożył się plecami do Sissi, żeby mimo wszystko dać jej swoje ciepło i ochronę. Wszyscy spali. Miguel leżał i wpatrywał się w ciemne, pełne kurzu wnętrze kościoła i rozpamiętywał swoją niewesołą sytuację.

Nigdy by nie pomyślał, że zakocha się w kobiecie. Ani tego, że akurat miłość wzbudzi w nim kolejne uczucia. Lojalność wobec innych. Zrozumienie. Tęsknotę za przynależnością i współpracą. Był teraz zupełnie inną osobą niż przedtem. W głębi swej istoty był po prostu rozdarty.

Czy jeszcze kiedykolwiek dana mu będzie szansa pojmania Urraki?

Dlaczego jej nie uwięził, kiedy była okazja?

Strach. Rozczarowanie. Bezsilność.

Nagle uśmiechnął się sam do siebie. Ależ ona ma temperament, ta moja Sissi!

Miguel zamknął oczy i próbował zasnąć, ale bez rezultatu. Podobało mu się, że dziewczyna jest taka silna i muskularna. A nie wiotka i słaba jak Juana albo inne kobiety z rodu ludzkiego. Odpowiadało mu, że Sissi jest taka temperamentna i nieustraszona, że potrafi dać sobie sama radę. Jest mu niemal równa. Niemal. Uśmiechnął się znowu.

Odwrócił się na plecy. Wyciągnął dłoń w stronę twarzy Sissi. Potem wsparł się na łokciu, by móc się jej przyglądać.

Co prawda widział niewiele, ledwie mógł rozróżniać jej rysy. Odetchnął wolno i głęboko, z zamkniętymi ustami. Takiej duchowej bliskości z samicą jeszcze nigdy nie odczuwał. Nie, słowo samica nie pasuje do Sissi, to odpowiednie dla żeńskich demonów, takich jak Zarena.

Sissi jest czymś więcej. O wiele więcej. Chciał jej dotknąć, czule i ostrożnie, chciał być bardzo blisko niej, ochraniać ją, okazywać, jak wiele ona dla niego znaczy. Pamiętał dotyk jej policzka na twarzy, kiedy lecieli nad równiną…

Zwrócił na nią uwagę już przy pierwszym spotkaniu. W wąwozie Hermida. Wtedy jednak Morten demonstracyjnie okazywał swoje prawo własności, więc Miguel trzymał się z daleka. Poza tym wtedy on odnosił się z nieukrywanym obrzydzeniem do wszystkiego, co miało jakikolwiek związek z ludźmi.

Sissi. Nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego, że oto leży tutaj i uśmiecha się. Ten pszeniczny blond jej włosów, te jej niebieskie oczy. Szwedzki błękit, jak powiedziała Unni.

Unni też mu się podobała. Ale Unni należy do Jordiego, więc o niej Tabris nie powinien nawet myśleć.

Uczucia? Nigdy przedtem nie rozumiał tego słowa.

A teraz Sissi jest jego, tylko jego. Morten zniknął z pola widzenia i tak samo zrobiła skrupulatna Juana. Teraz jest tylko Sissi i on.

Nie zdając sobie z tego sprawy, głaskał ją po ramieniu, w dół do nadgarstka. Dłoń spoczęła nieświadomie na jej piersi…

Miguel drgnął, kiedy zdał sobie sprawę, jaki ciężki stał się jego oddech. Pożądanie narastało w jego ciele, więc cofnął dłoń. Instynktownie przeczuwał, że gdyby teraz nie przerwał, to wkrótce sprawy wymkną się spod kontroli, on sam zaś stanie się znowu Tabrisem, który za nic nie powinien mieć seksualnych kontaktów z tą drobną kobietą. Oczywiście, że on mógłby to zrobić, ale nie życzył aż tak źle jej, przeciwnie, pragnął się o nią zawsze troszczyć.

Czułość wobec innego stworzenia, to też było coś całkiem nowego.

Egzystencja demona była niezaprzeczalnie dużo prostsza. Nie taka zróżnicowana, nie taka skomplikowana. Miguel uważał, że bardzo się rozwinął dzięki tym wszystkim wspólnym przeżyciom z ludźmi.

Mimo to wiedział, że Tabris nadal w nim istnieje. I że to on wciąż jest Tabrisem. Podstępnym, złośliwym, nieprzewidywalnym. Nie powinien był o tym zapominać. Nawet jeśli, jako jeden z demonów Nuctemeron, był zaliczany do mniej niebezpiecznych. Są one raczej dżinami, duchami. Tabris jest przecież dżinem wolnej woli. I to chyba nie należy do spraw budzących grozę?

Tabris w nim warknął cicho. Czas wziąć się w garść, bo chyba nie stara się zostać jednym z tych cieszących się respektem złych demonów otchłani? Uff, co za bzdury, odczuwać coś do istoty ludzkiej?

Ale Sissi jest przecież…

Różne myśli krążyły mu po głowie, nie znajdując żadnego oparcia i nie pozwalając mu określić, czego sam by w głębi duszy chciał.

Miguel musiał się odsunąć od Sissi. Ale tylko kawałek. Trzeba unikać bezpośredniego kontaktu. W ten sposób nigdy nie zaśnie.

Nie zastanawiał się nad tym, że dawniej był właściwie niezależny od snu.

3

Nastał ranek.

Juana zaczynała się budzić, ale wciąż jeszcze znajdowała się we śnie. W śnie erotycznym, trzeba dodać. W ostatnich latach często jej się to zdarzało. Początkowo z długimi przerwami, ale potem sny stawały się coraz częstsze i coraz gwałtowniejsze, kiedy natura domagała się swoich praw. Tak to jest, gdy człowiek w trosce o przyzwoitość tłumi zmysły. Zawsze po takim dręczącym śnie Juana cierpiała z powodu wyrzutów sumienia. Boże, gdyby rodzice się o tym dowiedzieli!

W dzieciństwie pewnego razu przewróciła się i poskarżyła w domu, że uderzyła się mocno w kroku. O, jakież nieszczęście wywołały jej słowa! Matka zbiła ją po twarzy, a ojciec zmusił, by przez pół dnia klęczała w kościele i modliła się. I nigdy nie otrzymała nawet cienia wyjaśnienia, co dzieje się z ciałem, kiedy na przykład człowiek dorasta. Erotyka, skąd się biorą dzieci, wszystko to były sprawy zakazane!

Wszystkiego więc Juana musiała uczyć się sama później, kiedy miała już towarzystwo innych dzieci w szkole, czy jeszcze później na uniwersytecie. Zaszokowana i przestraszona zaczęła się coraz bardziej izolować i zamykać z książkami. Te w każdym razie były przyzwoite.