Выбрать главу

Kiedy w okresie dojrzewania zaczęły ją nawiedzać te sny, nikomu nawet o tym nie wspomniała, tak się wstydziła.

Tego zimnego, ponurego poranka w zrujnowanym kościele śniła o mężczyźnie, którego twarzy nie widziała, bo ukrywał ją mrok. Byli jakby w wielkim domu z dziewiętnastego wieku i ukrywali się przed jakimiś niebezpiecznymi istotami, które pełzały po korytarzach. Mężczyzna ją ochraniał, siedział lub na wpół leżał przed nią i patrzył jej w oczy, ona jednak wciąż nie mogła zobaczyć, jak jej towarzysz wygląda. Uśmiechała się podniecona, kiedy jego palce dotykały jej piersi, mężczyzna był całkiem nagi, podobnie jak ona, i zbliżał się coraz bardziej. Juana była bliska szaleństwa z pożądania, czulą cudowne, a zarazem dręczące mrowienie w dole brzucha i z utęsknieniem czekała, żeby jego ręka znalazła się w tym miejscu.

On jednak się nie spieszył, a ich wrogowie podchodzili coraz bliżej, spiesz się, spiesz się, już nie mogę czekać, płonę, tak, o tak, zbliż się, jestem gotowa, chcę go poczuć, jest taki wielki, prawda, ogromny, mogę go dotknąć, jest taki jak…

I wtedy się ocknęła. Zła, rozczarowana i zawstydzona, że jest taka mokra i że wciąż jeszcze płonie pożądaniem.

Czy nikt nie zauważył, co się z nią dzieje?

Nie, wszyscy śpią, Bogu dzięki!

Napinała mięśnie, udręczona, pragnęła sama sobie pomóc, ale nie zdobyła się na to. Czekała, jak zawsze, aż pragnienia powoli wygasną. Nigdy nie miała odwagi doprowadzić sprawy do końca, choć zdarzyło jej się to kilka razy we śnie.

I wtedy przeżywała cudowną słodycz. O, fuj, jaki grzech i ohyda!

Juana miała ochotę płakać nad swoim losem. Jej miłosne życie było takie skomplikowane tylko dlatego, że wychowano ją w zbyt surowych zasadach. I co teraz powinna zrobić? Jest przecież dojrzała… nawet można by powiedzieć przejrzała. Coś musi się wydarzyć, i to zaraz!

Na zewnątrz, w gęstym lesie, ludzie budzili się powoli w blasku poranka. Flavia podnosiła się z trudem, cała sztywna, wciśnięta między pnie dwóch drzew, częściowo przysypana liśćmi i chrustem – Krzywiła się z obrzydzeniem, żeby elegancka, światowa dama musiała sypiać w takich warunkach…

Jej brat, hrabia, usiadł zaspany. Miał poważne problemy z zachowaniem właściwej godności. Thore Andersen próbował mu jakoś pomóc, ale sam był w nie lepszej sytuacji – Jak myśmy się tu dostali? – spytała Flavia.

– Demon – odparł hrabia z drżeniem. Thore Andersen jęknął.

– Co to za dziwne dźwięki? – spytał przestraszony Alonzo, leżący kawałek dalej.

Flavia z wściekłością odepchnęła Emmę, którą demon w przypływie diabolicznego. humoru ulokował tuż przy niej. Ani Emma, ani Kenny jeszcze się nie obudzili, reszta nasłuchiwała jednak w skupieniu.

Słyszeli pełne irytacji warczenie i pocharkiwanie, które raz po raz przechodziło w ryk, i jakby coś twardego obijało się o pnie drzew.

Emma nareszcie otworzyła oczy i również słuchała. Jej zsiniała twarz stała się jeszcze bledsza.

– Wamba – wyszeptała. – A może Leon, czy kim on teraz jest… O, mój Boże! Och, pomóżcie mi, nie mogę się ruszyć!

Nikt z siedmiorga już nie spał. Kenny miał nieznośne bóle, spędził bowiem noc, leżąc na obolałym barku. To też dzieło Tabrisa.

Przerażeni wsłuchiwali się, jak Wamba atakuje drzewa.

– Bestia się tędy nie przedrze – powiedział Alonzo pobielałymi wargami. – Tu naprawdę jest za gęsto.

– Prędzej czy później postawi na swoim – zaprotestowała Emma cierpko. – Nawet gdyby miał wyrwać drzewa w całym lesie. Musimy skryć się w kościele.

– U demona? – spytał hrabia lodowatym tonem.

– Posłuchaj no ty – zaczęła Emma, mocno akcentując poszczególne słowa. – Demony są po mojej stronie. Ten, tam, mógł wczoraj wieczorem wymordować nas wszystkich. To dla niego jak splunąć. Ale on tego nie zrobił. Więc czego się boicie?.

– Ja chcę skarb! – oznajmiła Flavia zdecydowanie. – Nie po to męczyłam się tyle w drodze tutaj, nie mówiąc już o nieznośnym mizdrzeniu się do tych młodych idiotów, do tej dziwki Gudrun i zdrajcy Pedra całymi latami, żeby… Nie, nikt mnie nie powstrzyma. Skarb będzie mój.

Wszyscy rzucili się ku kościelnym drzwiom, każde chciało być pierwsze. Ale drzwi były zamknięte i ani drgnęły pod ich naporem. Tommy i Emma szarpali i darli pociemniałe deski, aż biedna Emma połamała sobie paznokcie, ale była to tylko strata czasu.

Hrabia spojrzał w górę.

– Dach! Andersen, ty nie zdołasz się na niego wdrapać, ale my możemy. I Flavio, ani słowa więcej o tym, że skarb jest twój. Ja jestem głową rodu, skarb należy do mnie.

Wywiązała się długa wymiana zdań, najpierw na temat skarbu, a potem wspinaczki na dach. Kenny zrezygnował, nie był w stanie łazić po dachach ze swoim przetrąconym barkiem. Tommy ostrzegał go przed Wambą, ale Kenny nie dawał się przekonać. Usiadł, oparłszy się plecami o kościelne drzwi.

– Żadne potwory ani demony nie odważą się nic mi zrobić pod drzwiami kościoła – próbował żartować na pół z płaczem.

– Patrzcie, to ty się teraz zrobiłeś taki religijny – prychnęła Emma.

4

W kościele Jordi zebrał wszystkie pięć gryfów, które ich właściciele zdjęli z łańcuszków. Uważali zgodnie, że to on powinien być przywódcą. Tylko Unni miała na tę sprawę inny pogląd. Była mianowicie zdania, że Jordi powinien najszybciej jak to możliwe opuścić kościół, a już na pewno nie schodzić na dół. Nikt nie chciał jej słuchać. Bez niego bowiem czuli się bezradni.

Miguel był z nimi, zachowywał jednak milczenie. On miał dwa zadania: obserwować, jak cała sprawa się skończy, oraz pojmać Urracę.

Zarazem jednak czuł się jednym z nich. Od bardzo dawna już znajdował się w tej ambiwalentnej sytuacji.

– Pamiętajcie – upomniał Jordi – ani słowa o gryfach, kiedy tamci wejdą do kościoła. Żadne z nich o gryfach nie wspomniało, może zapomnieli o ich istnieniu?

– To płonna nadzieja – rzekła Unni sucho. – Emma i jej kompania nic pewnie na ten temat nie wie, ale pozostali wielokrotnie poszukiwali poszczególnych gryfów. Flavia jest wściekła, ale poza tym oni mają wiedzę, której my nie posiadamy.

– Spróbujemy poradzić sobie bez tego – rzekł Jordi. – Tamci nie wykazali przecież najmniejszej woli współpracy. Odsuwamy płytę, chłopcy?

Po tym jak poprzedniego dnia kościelny dzwon uderzył po raz pierwszy, płyta przesuwała się już jak chcieli. Wszyscy z wyjątkiem Unni pchali płytę z całych sił i oto schody na dół stanęły przed nimi otworem. Jordi poświecił latarką.

– Wygląda na podłogę ubitą z ziemi – oznajmił. – I jest tam ciemno.

– Czy krypta jest duża?

– Nie, chyba nie bardzo. Nie widzę dokładnie, ale wygląda na pustą. Zaczekajcie chwilkę – dodał i zgasił latarkę. – Widzicie? Tam gdzieś sączy się światło.

Antonio zajrzał do środka i powiedział:

– Pamiętacie drugie uderzenie dzwonu? Ten ostry dźwięk, jakby w krypcie kamień szorował o kamień. Wtedy ktoś powiedział, że teraz droga do wnętrza została otwarta. Tam wewnątrz musi być jeszcze jedno sklepienie.

– Pod którym jest światło? – spytał Morten. – Ale skąd mogłoby ono wypływać?

– Tego nie wiem. Nie, popełniłem błąd. Spójrzcie! Na dole, u podnóża schodów, były jeszcze jedne kamienne drzwi. Teraz te drzwi są otwarte. To sprawiło drugie uderzenie w dzwon.

Antonia, który stał na szczycie schodów, przeniknął lodowaty dreszcz. Jakby go owionął gwałtowny poryw wiatru.

Jestem ojcem malutkiego chłopca, pomyślał, a oto stoję tutaj, w przedsionku śmierci. Nie, to zbyt melodramatyczne. Ale jestem przestraszony, to muszę przyznać. Chcę zobaczyć swoje dziecko. Chcę wrócić do Norwegii, do Vesli.