– Szczególnie w tym domu – dodał ktoś inny. – Czy powiedziano pani o morderstwie i samobójstwie popełnionym przez kongresmana Adamsa?
Pat obserwowała bąbelki szampana w kieliszku.
– Tak, słyszałam o tym, ale to wydarzyło się bardzo dawno, prawda?
– Czy musimy o tym rozmawiać? – przerwała Lila. – Jest Wigilia.
– Chwileczkę – powiedziała szybko Giną Butterfield. – Adams. Kongresman Adams. Czy chce pani powiedzieć, że panna Traymore mieszka w domu, w którym on popełnił samobójstwo? Jak prasa mogła to przeoczyć?
– Co to ma wspólnego z włamaniem? – spytała ostro Lila.
Pat poczuła, jak starsza kobieta dotyka ostrzegawczo jej ręki. Czyżby jej twarz zdradzała zbyt wiele? Podszedł do nich ambasador.
– Proszę się częstować – namawiał. Pat odwróciła się, aby pójść za nim, ale zatrzymało ją pytanie dziennikarki do kogoś z gości.
– Mieszkała pani w Georgetown, kiedy to się zdarzyło?
– Tak – odrzekła zapytana kobieta. – Dwa domy dalej. Moja matka wtedy żyła. Znaliśmy Adamsów dość dobrze.
– To było przed moim przyjazdem do Waszyngtonu wyjaśniła Giną – ale oczywiście słyszałam wszystkie plotki. Czy to prawda, że chodziło o coś więcej niż to, o czym wszyscy wiedzą?
– Oczywiście, że prawda. – Usta kobiety ułożyły się w chytry uśmieszek. – Matka Renée, pani Schuyler, grała w Bostonie wielką damę. Powiedziała prasie, że córka uświadomiła sobie, iż jej małżeństwo okazało się pomyłką i że zamierza się rozwieść z Deanem Adamsem.
– Zjemy coś, Pat? – Lila odciągnęła ją stamtąd.
– Czy wystąpiła o rozwód? – zapytała Giną.
– Wątpię – odrzekła jej rozmówczyni. – Szalała za Deanem, była o niego strasznie zazdrosna i nie akceptowała jego pracy. Na przyjęciach wyglądała okropnie, jak osoba nerwowo chora. Nigdy nie otworzyła ust do nikogo. I grała na tym cholernym fortepianie przez osiem godzin dziennie. W ciepły dzień wszyscy byliśmy wściekli, że musimy tego słuchać. A proszę mi wierzyć, nie była Myrą Hess. Grała całkiem przeciętnie.
Nie uwierzę w to, pomyślała Pat. Nie chcę w to uwierzyć. O co pyta teraz ta felietonistka? O Deana Adamsa, który miał opinię kobieciarza?
– Był tak atrakcyjny, że kobiety zawsze zabiegały o jego względy. – Kobieta wzruszyła ramionami. – Miałam wtedy dopiero dwadzieścia trzy lata i straszliwie się w nim kochałam. Wieczorami wychodził z małą Kerry na spacer. Zaczęłam do nich regularnie wpadać, ale nie wyszło mi to na dobre. Chodźmy lepiej do bufetu. Umieram z głodu.
– Czy kongresman Adams był kobieciarzem? – zapytała Giną.
– Oczywiście, że nie. Matka Renée zaczęła o tym rozpowiadać. Wiedziała, co robi. Proszę pamiętać, że na rewolwerze znaleziono odciski palców obojga. Moja matka i ja zawsze sądziłyśmy, że prawdopodobnie to Renée chwyciła za broń i strzeliła. A jeśli chodzi o Kerry… Te kościste dłonie pianistki były niewiarygodnie silne. Nie zdziwiłabym się, gdyby to właśnie ona skrzywdziła to biedne dziecko tamtej nocy.
Rozdział 20
Sam popijał piwo i gapił się bezmyślnie w tłum ludzi z klubu tenisowego w Palm Springs. Odwrócił głowę, spojrzał na córkę i uśmiechnął się. Karen odziedziczyła po matce karnację. Przy mocnej opaleniźnie jej jasne włosy wydawały się jeszcze jaśniejsze. Trzymała dłoń na ramieniu męża. Thomas Walton Snow junior to równy chłop, pomyślał Sam. Dobry mąż i świetny biznesmen. Jego rodzina wydawała się zbyt nudna, jak na gust Sama, ale był szczęśliwy, że córka dobrze wyszła za mąż.
Od przyjazdu Sam został przedstawiony kilku bardzo atrakcyjnym kobietom po czterdziestce – wdowom, rozwódkom, samotnym kobietom robiącym karierę; każda z nich była gotowa wybrać mężczyznę na resztę życia. Wszystko to budziło w nim uczucie narastającego zniechęcenia, niemożności ułożenia sobie życia, bolesne, dojmujące wrażenie, że do nikogo nie należy.
Do kogo, do wszystkich diabłów, należał?
Do Waszyngtonu. Otóż to. Dobrze było zobaczyć się z Karen, ale nie umiał okazywać zainteresowania ludziom, których ona uważała za interesujących.
Moja córka ma dwadzieścia cztery lata, pomyślał. Jest szczęśliwą mężatką, spodziewa się dziecka. Nie chcę być przedstawiany tym wszystkim paniom po czterdziestce z Palm Springs, które są dobrymi kandydatkami na żonę.
– Tato, czy mógłbyś się rozchmurzyć?
Karen przechyliła się przez stół i pocałowała Sama; usiadła z powrotem, a Tom objął ją ramieniem. Sam bacznie obserwował bystre, wyczekujące twarze krewnych Toma. Któregoś dnia będą go mieli dosyć. Stanie się niewygodnym gościem.
– Kochanie – odezwał się do córki, nadając swemu głosowi serdeczny ton – pytałaś mnie, czy uważam, że prezydent wyznaczy na swego zastępcę Abigail Jennings, i powiedziałem, że nie wiem. Powinienem być bardziej szczery. Jestem pewien, że obejmie to stanowisko.
W jednej chwili wszystkie oczy skierowały się na niego.
– Jutro wieczorem pani senator wydaje przyjęcie świąteczne u siebie w domu; zobaczycie fragmenty w telewizji. Zaprosiła mnie. Jeśli nie macie nic przeciwko temu, to tam pojadę.
Wszyscy to zrozumieli. Teść Karen poprosił o rozkład lotów. Gdyby sam zdecydował się na samolot o ósmej rano następnego dnia, wylądowałby na National Airport o wpół do piątej czasu Wschodniego Wybrzeża. To bardzo ekscytujące być gościem na filmowanym przez telewizję przyjęciu. Każdy z niecierpliwością czekał na ten program.
Tylko Karen była spokojna. Później, śmiejąc się, powiedziała:
– Tato, skończ to niemądre gadanie. Słyszałam plotki, że senator Jennings ma na ciebie oko!
Rozdział 21
Piętnaście po dziewiątej Pat i Lila w milczeniu wracały z przyjęcia od ambasadora. Kiedy znalazły się w pobliżu swoich domów, pani Thatcher odezwała się łagodnym tonem:
– Pat, nie umiem wyrazić, jak bardzo jest mi przykro.
– Ile było prawdy, a ile przesady w tym, co mówiła tamta kobieta? Muszę to wiedzieć.
W głowie błąkały się jej słowa: „nerwowo chora… długie, kościste palce… kobieciarz… Sądzimy, że ona skrzywdziła to biedne dziecko…”.
– Naprawdę muszę wiedzieć, ile jest w tym prawdy – powtórzyła.
– Pat, to wstrętna plotkarka. Doskonale wiedziała, co robi, zaczynając rozmawiać o przeszłości tego domu z felietonistką z „The Washington Tribune”.
– Myliła się, oczywiście – powiedziała Pat bezbarwnym głosem.
– Myliła?
Stały przed bramą domu Lili. Pat spojrzała przez ulicę na swój dom. Mimo że na dole zostawiła kilka świateł, ciągle sprawiał wrażenie obcego i mrocznego.
– Wiesz, jest jedna rzecz, którą dokładnie pamiętam. Kiedy tamtej nocy wbiegłam z holu do salonu, potknęłam się o ciało matki. – Odwróciła się. – Rozumiesz, co przyszło mi do głowy: nerwowo chora matka, która nagle uważa, że jestem nieznośna, i ojciec, który wpada w szał i próbuje mnie zabić. To dopiero spuścizna, co?
Lila nie odpowiedziała. Złe przeczucie, które ją nękało, teraz się nasiliło.
– Och, Kerry, tak chcę ci pomóc. Pat ścisnęła ją za rękę.
– I pomagasz mi – odrzekła. – Dobranoc.
W gabinecie mrugała czerwona kontrolka automatycznej sekretarki. Pat przewinęła taśmę. Był tylko jeden telefon.
– Mówi Luther Pelham. Teraz jest dwadzieścia po siódmej. Mamy problemy. Bez względu na to, o której godzinie wrócisz, zadzwoń do mnie. Jestem w domu pani senator pod numerem 703/555-0143. Koniecznie musimy jeszcze dzisiaj się zobaczyć.
Nagle zaschło jej w ustach; wykręciła szybko numer. Był zajęty. Trzy razy próbowała, zanim udało jej się połączyć. Odebrał Toby.