Było wczesne popołudnie, ale dzień stał się już szary i pochmurny. Ciemna boazeria i zapadający zmierzch sprawiały, że poczuła się bezbronna i zagrożona.
– Musimy natychmiast zadzwonić na policję – oświadczyła Lila. – Oni przesłuchają kierowcę.
– Nie mogę tego zrobić. Czy wyobrażasz sobie, co by pomyślała senator Jennings? To są tylko moje przypuszczenia. Znam jednak kogoś, kto mógłby bez problemu przesłuchać Toby'ego.
Na twarzy starszej pani malowała się troska.
– Wszystko będzie dobrze – zapewniła ją Pat. – Będę zamykać drzwi i zasuwę, zresztą jeśli to wszystko, co się dzieje, ma na celu wstrzymanie realizacji programu, to już naprawdę za późno. Dziś wieczorem nagrywamy powrót pani senator do domu. Jutro zrealizujemy kilka scen w studiu, a wieczorem cały program zostanie nadany w telewizji. Potem straszenie mnie nie będzie miało sensu. Zaczynam się zastanawiać, po co to wszystko – chyba po prostu po to, żeby mnie zniechęcić.
Lila po kilku minutach wyszła. Pat miała się zjawić w studiu o czwartej. Obiecała, że zadzwoni do swojego przyjaciela z Kongresu – do Sama Kingsleya – i poprosi go o przesłuchanie kierowcy. Ku przerażeniu Lili dziennikarka koniecznie chciała zatrzymać gazetę.
– Muszę to uważnie przeczytać i dokładnie przestudiować, o czym tu piszą. Jeśli nie dasz mi tego egzemplarza, to wyjdę i sama sobie kupię.
Służąca otworzyła drzwi, gdy pani Thatcher weszła na schody.
– Czekałam na panią, pani Lilo – wyjaśniła. – Nie skończyła pani lunchu i wychodząc sprawiała wrażenie bardzo zdenerwowanej.
– Czekałaś na mnie, Ouido?
Lila weszła do jadalni i podeszła do okien wychodzących na ulicę. Widziała stąd cały front oraz prawą stronę domu i posesji Adamsów.
– Nic z tego – mruknęła pod nosem. – Włamał się od strony tarasu, ja go stąd nie widzę.
– Co pani powiedziała, pani Lilo?
– Nic takiego. Zamierzam pełnić cichą straż i pomyślałam sobie, że mogłabym postawić maszynę do pisania na stole pod tymi oknami.
– Cichą straż?
– Tak, to znaczy, że cały czas obserwuje się miejsce, w którym dzieje się coś złego.
– Czy myśli pani, że coś grozi pannie Traymore? Sądzi pani, że ten złoczyńca może tu wrócić?
Lila wpatrywała się w nienaturalną ciemność otaczającą dom naprzeciwko. Ogarnęło ją silne przeczucie, że stanie się coś złego.
– Właśnie tak sądzę – odrzekła ponuro.
Rozdział 30
Od chwili telefonu Arthura Gloria czekała na przybycie policji. Stało się to o dziesiątej. Drzwi biura obrotu nieruchomościami otworzyły się i wszedł mężczyzna po trzydziestce. Gloria wyjrzała przez okno i zobaczyła stojący radiowóz. Ręce zsunęły się jej z maszyny do pisania.
– Jestem detektyw Barrott – przedstawił się gość, pokazując legitymację. – Chciałbym mówić z Glorią Stevens. Gdzie mogę ją znaleźć?
Gloria wstała. Wydawało jej się, że już słyszy jego pytania: Czy nazywa się pani naprawdę Eleanor Brown? Dlaczego nie dotrzymała pani warunków zwolnienia? Czy sądziła pani, że długo będzie można się ukrywać?
Detektyw Barrott podszedł do niej. Miał szczerą, pucołowatą twarz i jasne włosy kręcące się wokół uszu. W jego oczach widać było upór, ale nie wrogość. Uświadomiła sobie, że jest właściwie w jej wieku, i wydał jej się mniej przerażający niż pełen pogardy oficer śledczy, który prowadził przesłuchanie, kiedy znaleziono pieniądze w jej piwnicy.
– Pani Stevens? Proszę się nie denerwować. Czy mógłbym pomówić z panią na osobności?
– Wejdźmy do gabinetu.
Zaprowadziła go do pokoiku pana Schullera. Przed biurkiem stały dwa skórzane fotele. Usiedli na nich.
– Sprawia pani wrażenie przestraszonej – powiedział łagodnie. – Nie ma pani czym się martwić. Chcemy tylko porozmawiać z pani ojcem. Czy nie wie pani, gdzie możemy go znaleźć?
Porozmawiać z jej ojcem. Tato! Gloria zdławiła łzy.
– Kiedy wychodziłam do pracy, był w domu. Pewnie poszedł do piekarni.
– Nie wrócił. Albo też nie chciał wrócić, gdy zobaczył przed domem samochód policyjny. Jak pani sądzi, czy może być teraz u jakichś krewnych czy przyjaciół?
– Ja… nie wiem. Dlaczego chce pan z nim porozmawiać?
– Chcę zadać mu tylko kilka pytań. Czy przypadkiem nie dzwonił rano do pani?
Ten człowiek myślał, że Arthur jest jej ojcem. Ona go nie interesowała.
– On… rzeczywiście zadzwonił. Ale właśnie rozmawiałam przez telefon ze swoim szefem.
– Czego chciał?
– Chciał… się ze mną spotkać, a ja powiedziałam, że nie mogę.
– Gdzie chciał się spotkać?
Słowa ojca zadźwięczały jej w uszach: „Stacja Central… Wyjście 12 G…”. Czy był tam teraz? Czy miał kłopoty? Opiekował się nią przez te wszystkie lata. Nie mogła go teraz zawieść.
Starannie dobierała słowa:
– Nie mogłam dłużej rozmawiać. Po prostu… powiedziałam, że nie mogę wyjść z biura, i odłożyłam słuchawkę. Dlaczego chce pan z nim rozmawiać? Czy stało się coś złego?
– Może nic złego – łagodnie odrzekł detektyw. – Czy ojciec opowiada pani o swoich pacjentach?
– Tak. – Łatwo było odpowiedzieć na to pytanie. – Bardzo się o nich troszczy.
– Czy kiedykolwiek wspominał o pani Gillespie?
– Tak. Umarła w zeszłym tygodniu, prawda? Bardzo źle się czuła. Ojciec mówił coś o jej córce, która miała ją odwiedzić.
Przypomniała sobie, jak krzyczał przez sen: „Proszę zamknąć oczy, pani Gillespie. Niech pani zamknie oczy!”. Może popełnił jakiś błąd, gdy zajmował się chorą staruszką, i teraz obwiniali go o to?
– Czy zmienił się ostatnio, był nerwowy albo coś takiego?
– Jest najłagodniejszym człowiekiem, jakiego znam. Całe swoje życie poświęcił innym. W klinice właśnie poproszono go, aby wyjechał do Tennessee i tam pracował przy chorych.
Detektyw się uśmiechnął.
– Ile pani ma lat?
– Trzydzieści cztery.
Sprawiał wrażenie zaskoczonego.
– Nie wygląda pani na tyle. Według akt z kliniki Arthur Stevens ma czterdzieści dziewięć lat.
Przerwał na chwilę, a potem dodał łagodnym tonem:
– To nie jest pani prawdziwy ojciec, prawda?
Za chwilę zacznie mnie gnębić pytaniami, pomyślała.
– Był kiedyś księdzem, postanowił jednak poświęcić swoje życie cierpiącym. Kiedy byłam bardzo chora i nie miałam nikogo, zabrał mnie do siebie.
Teraz pewnie spyta o moje prawdziwe nazwisko, pomyślała. Ale nie zapytał.
– Rozumiem. Panno… panno Stevens, bardzo nam zależy na rozmowie z… ojcem Stevensem. Jeśli do pani zadzwoni, bardzo proszę o kontakt.
Dał jej swoją wizytówkę. „Detektyw William Barrott”. Czuła, że się jej przygląda. Czemu nie dopytywał się o nią, o jej przeszłość?
Detektyw wyszedł z biura. Została sama w małym pokoju. Po chwili zjawiła się Opal.
– Czy stało się coś złego, Glorio?
Opal była dobrą przyjaciółką, najlepszą przyjaciółką, jaką kiedykolwiek miała. Pomogła jej znowu myśleć o sobie jako o kobiecie. Zawsze wyciągała ją na potańcówki i powiedziała, że znajdzie jej chłopaka, jeśli Gloria tylko zechce. Ale ona zawsze odmawiała.
– Co się dzieje, Glorio? – powtórzyła Opal. – Wyglądasz okropnie.