Czekał. Było zupełnie cicho. Nie widział na podjeździe samochodu panny Traymore. W domu nie paliło się żadne światło.
Niewygodna okazała się wspinaczka po drzewie z torbą wypełnioną zakupami. Pień był oblodzony i Arthur z trudnością go się przytrzymywał; przez rękawiczki czuł przejmujące zimno. Gdyby nie boczne konary, na pewno nie zdołałby wdrapać się na górę. Okno przesuwało się z trudem i ledwo je otworzył. Kiedy przeszedł przez parapet i znalazł się w pokoju, podłoga głośno zaskrzypiała.
Przez kilka nieznośnych minut stał przy oknie, gotów błyskawicznie się wycofać, zsunąć po drzewie i przebiec przez ogród. Ale w domu panowała cisza. Tylko od czasu do czasu słychać było szum pieca centralnego ogrzewania.
Zaczął mościć sobie kryjówkę w szafie. Ku wielkiemu zadowoleniu zauważył, że półki nie są przytwierdzone do ściany. Gdyby nieco je odsunął, mogłoby się wydawać, że dotykają ścian, a wtedy nikt by się nie domyślił, że jest za nimi dużo wolnej przestrzeni.
Ostrożnie układał rzeczy w sekretnym schowku. Na dole położył grubą kołdrę. Była wystarczająco duża, żeby użyć jej jako śpiwora. Ustawił zapasy jedzenia i telewizor. Na najniższej półce umieścił cztery duże baterie.
Po kilku minutach był już urządzony. Teraz musiał się rozejrzeć.
Na nieszczęście Patricia nie zostawiła nigdzie zapalonego światła. Oznaczało to, że Arthur musi poruszać się jedynie przy latarce trzymanej bardzo nisko nad podłogą, żeby nie było widać światła na zewnątrz. Kilkakrotnie chodził tam i z powrotem między pokojem gościnnym a pomieszczeniami w amfiladzie. Dokładnie oglądał wszystkie klepki i znalazł tę, która skrzypiała.
Przejście z szafy do pokoju Pat zajęło mu dwanaście sekund. Wślizgnął się do jej sypialni i zainteresował toaletką. Nigdy nie widział takich ładnych rzeczy. Grzebienie, lusterko i szczotki były ozdobione srebrnymi ornamentami. Otworzył flakon perfum i wciągał subtelny zapach.
Potem przeszedł do łazienki, zauważył sukienkę wiszącą na drzwiach i dotknął jej. Ze złością pomyślał, że bardzo by się podobała Glorii.
Czy policja poszła do biura Glorii i przesłuchiwała ją? Córka powinna być już w domu. Chciał z nią porozmawiać.
Podszedł do łóżka, znalazł telefon na nocnym stoliku i wykręcił numer. Po czwartym dzwonku zmarszczył brwi z dezaprobatą. Mówiła o zgłoszeniu się na policję, ale na pewno tego nie zrobiła, skoro obiecała zaczekać. Nie, pewnie leżała w łóżku i przerażona zastanawiała się, czy jej zdjęcie zostanie pokazane w jutrzejszym programie.
Odstawił telefon na stolik i usiadł skulony przy łóżku Pat. Już tęsknił za Glorią. Czuł spokój i ciszę tego domu, ale wiedział, że głosy wkrótce do niego przemówią.
Rozdział 36
– Wyszło świetnie – oznajmił Luther. – Przykro mi, że musiałem cię poprosić, żebyś się przebrała. Chcieliśmy mieć film, który pokazuje twój dzień pracy, musiałaś więc mieć na sobie to samo ubranie, wychodząc i wracając do domu.
– W porządku. Powinnam była o tym pomyśleć – odrzekła krótko Abigail.
Siedzieli u niej w salonie. Ekipa telewizyjna zbierała sprzęt. Toby widział, że Abby nie ma ochoty na poczęstowanie Pelhama drinkiem. Chciała jedynie go się pozbyć.
Luther oczywiście wydawał polecenia:
– Pośpieszcie się! – warknął do ekipy, a po chwili uśmiechnął się przymilnie. – Wiem, że to był dla ciebie długi dzień, Abigail. Jeszcze jedna sesja w studiu jutro rano i kończymy.
– To będzie najszczęśliwsza chwila w moim życiu.
Toby chciał, żeby w końcu się odprężyła. Zabierał ją na przejażdżki, podczas których wielokrotnie mijali rezydencję wiceprezydenta. Abby nawet zażartowała:
– Czy wyobrażasz sobie, co powiedzieliby dziennikarze, gdyby zobaczyli, że się tutaj kręcę?
Ale gdy tylko przyjechali ludzie z telewizji, pani senator znowu była spięta.
Pelham wkładał płaszcz.
– Prezydent zwołał konferencję prasową, która odbędzie się jutro o dziewiątej wieczorem w Salonie Wschodnim Białego Domu. Czy zamierzasz przyjść, Abigail?
– Zdaje się, że mnie zaproszono – odparła.
– A więc nasz program będzie nadany o znakomitej porze: między wpół do siódmej a siódmą i telewidzowie na pewno będą mogli go obejrzeć.
– Jestem przekonana, że cały Waszyngton zemdleje z wrażenia – powiedziała Abigail. – Luther, czuję się naprawdę bardzo zmęczona.
– Oczywiście. Wybacz mi. Zobaczymy się rano. O dziewiątej, jeśli ci to odpowiada.
– Jeszcze chwila, a oszalałabym – odezwała się, gdy wreszcie została tylko z Tobym. – I kiedy pomyślę, że to wszystko zupełnie niepotrzebne…
– Nie, to nie jest niepotrzebne – zaprotestował Toby. – Ciągle jeszcze musisz zostać zaakceptowana przez Kongres. Oczywiście, masz za sobą większość, ale byłoby miło, gdyby wielu ludzi przysyłało telegramy z poparciem dla ciebie. Ten program może ci to zapewnić.
– W takim razie warto w nim uczestniczyć.
– Abby, czy będziesz mnie potrzebować jeszcze dziś wieczorem?
– Nie, dziś wcześnie się kładę i czytam, dopóki nie zasnę. To był długi dzień. – Uśmiechnęła się i Toby widział, że powoli wraca do siebie. – Za którą kelnerką teraz się uganiasz? A może to poker?
Pat wróciła do domu o wpół do siódmej. Zapaliła światło w przedpokoju, ale na schodach za zakrętem było ciemno. Zdenerwowany głos ojca zabrzmiał jej w uszach:
– Nie trzeba było tu przychodzić.
Tamtego wieczoru usłyszała natarczywy dzwonek; ojciec otworzył drzwi. Ktoś go musnął w przelocie; ten ktoś spojrzał w górę – dlatego się tak przestraszyła; tatuś się złościł i bała się, że ją zobaczy.
Ręka jej się trzęsła, kiedy dotknęła poręczy schodów. Nie ma sensu się denerwować, pomyślała. Jestem po prostu ogromnie zmęczona i miałam ciężki dzień. Przebiorę się i przygotuję jakąś kolację.
Szybko rozebrała się w sypialni i sięgnęła po domową sukienkę wiszącą na drzwiach, ale rozmyśliła się i postanowiła włożyć zamiast niej brązowy, aksamitny szlafrok. Był ciepły i wygodny.
Przy toaletce spięła włosy i zaczęła wklepywać sobie krem w twarz. Mechanicznie przesuwała opuszkami palców po skórze, wykonując okrężne ruchy tak, jak nauczyła ją kosmetyczka, naciągając skórę ku skroniom, dotykając ledwie widocznej blizny przy włosach.
Stojące za nią meble odbijały się w lustrze; słupki przy łóżku wyglądały jak wysocy strażnicy. Popatrzyła bacznie w lustro. Słyszała, że jeśli ktoś potrafi w wyobraźni namalować sobie kropkę na czole i wpatrywać się w nią, to może zahipnotyzować samego siebie i wrócić do przeszłości. Całą minutę koncentrowała się na tej wymyślonej kropce i doznała dziwnego uczucia, że wchodzi tyłem do jakiegoś tunelu… i wydawało jej się, że nie jest sama. Czuła jeszcze czyjąś obecność.
Śmieszne. To przywidzenie.
Zeszła do kuchni, zrobiła sobie omlet, kawę i tost; zmusiła się do jedzenia.
Kuchnia miała w sobie przytulne, uspokajające ciepło. Pat musiała tu czasami jadać wspólnie z rodzicami. Czy zachowała jakieś niejasne wspomnienie o tym, jak siedziała przy stole na kolanach ojca? Veronica pokazała jej kiedyś ostatnią kartkę świąteczną od nich. Była podpisana przez Deana, Renée i Kerry. Pat wypowiedziała na głos te imiona i próbowała zgadnąć, czemu intonacja wydaje się jej nieodpowiednia:
– Dean, Renée i Kerry.
Płukała naczynia i wkładała je do zmywarki, żeby odwlec pracę, która na nią czekała. Musiała przejrzeć artykuł z gazety i sprawdzić, czy są tam jakieś nieznane jej fakty dotyczące Deana i Renée Adamsów.
Gazeta nadal leżała na stole w bibliotece. Pat otworzyła ją w środku, zmuszając się do przeczytania każdej linijki zamieszczonego artykułu. Większość z tego, co napisano, już wiedziała, ale to nie osłabiało jej bólu… „Na rewolwerze były odciski palców obojga… Dean Adams zginął na miejscu od kuli w czoło… Renée Adams żyła może jeszcze chwilę…”.