W jednej z rubryk zamieszczono plotki, które radośnie opowiadali sąsiedzi Pat na przyjęciu: to małżeństwo było wyraźnie nieszczęśliwe. Renée usilnie nakłaniała męża do wyjazdu z Waszyngtonu, gardziła ciągłymi przyjęciami, była zazdrosna o zainteresowanie, jakie mąż wzbudzał wśród innych kobiet…
Znalazła się tam wypowiedź jednej z sąsiadek: „Ona była nim zauroczona, a on wydawał się zagubiony”.
Przez jakiś czas utrzymywały się pogłoski, że to Renée strzelała, a nie Dean. Podczas śledztwa jej matka starała się ukrócić te spekulacje.
– To nie jest tajemnica – powiedziała – tylko tragedia. Kilka dni przedtem, nim została zamordowana, córka oznajmiła mi, że zamierza wnieść sprawę o rozwód i opiekę nad dzieckiem. Z pewnością jej decyzja wzbudziła wściekłość Deana.
Może miała rację, pomyślała Pat. Pamiętam, jak potknęłam się o jakieś ciało. Dlaczego jestem pewna, że to była mama, a nie on? Nie była pewna.
Obejrzała dokładnie zdjęcia, które wypełniały prawie całą drugą stronę. Willard Jennings miał wygląd naukowca. Catherine Graney mówiła, że chciał porzucić Kongres i zostać rektorem college'u. Abigail była jeszcze bardzo młodą kobietą. Między tymi zdjęciami została wciśnięta jakaś nieostra fotografia. Pat wiele razy na nią patrzyła; przesunęła gazetę, żeby światło padało bezpośrednio na zdjęcie.
Nie było upozowane; zrobiono je na plaży. Przedstawiało rodziców Pat, Abigail i dwie inne osoby. Renée czytała książkę. Dwójka nieznajomych leżała na kocu z zamkniętymi oczami. Fotograf uchwycił moment, w którym Abigail i ojciec Pat patrzyli na siebie. Nie można było mieć żadnych wątpliwości co do intymności owego spojrzenia.
Na biurku leżało szkło powiększające. Pat wzięła je i przyjrzała się dokładniej. W powiększeniu widać było zachwyt na twarzy Abigail. Dean spoglądał na nią łagodnym wzrokiem. Ich dłonie stykały się ze sobą.
Pat złożyła gazetę. Co mogło oznaczać to zdjęcie? Nic nieznaczący flirt? Jej ojciec wyglądał atrakcyjnie i prawdopodobnie zwracał na siebie uwagę kobiet. Abigail zaś była młodą, piękną wdową. Wszystko to mogło mieć znaczenie.
Jak zwykle, gdy miała jakieś zmartwienie, Pat zajęła się muzyką. W salonie zapaliła lampki na choince i odruchowo zgasiła górne światło. Podeszła do fortepianu i pozwoliła błądzić palcom po klawiaturze, dopóki nie popłynęły łagodne dźwięki „Sonaty patetycznej” Beethovena.
Sam znowu był dzisiaj sobą; silny i pewny siebie, takim go pamiętała. Potrzebował czasu. Oczywiście, że tak. Jej także potrzebny jest czas. Dwa lata temu ich związek przyniósł obojgu rozdarcie i poczucie winy. Teraz to się ułożyć inaczej.
Jej ojciec i Abigail Jennings. Czy zakochali się w sobie? Czy Abigail to tylko jedna z wielu jego miłostek? Może ojciec Pat był kobieciarzem, czemu nie? Z pewnością był pociągający, wtedy należało to do pewnego stylu młodych polityków – wystarczy wspomnieć Kennedych.
Eleanor Brown. Czy temu adwokatowi udało się załatwić zwolnienie za poręczeniem? Sam nie zadzwonił. Eleanor nie ukradła tych pieniędzy, powiedziała sobie Pat, jestem tego pewna.
„Marzenie miłosne” Liszta. Teraz właśnie to grała. I Beethovena. Pewnego wieczoru zupełnie nieświadomie też wybrała te utwory. Czy jej matka grywała je tutaj? Ich nastrój był taki sam: wyrażały skargę i samotność.
– Renée, posłuchaj mnie. Przestań grać i posłuchaj mnie.
– Nie mogę. Zostaw mnie w spokoju.
Ich głosy – jego zmartwiony i natarczywy, jej zrozpaczony.
Często się kłócili, pomyślała Pat. Potem zaś matka godzinami grała na fortepianie. Ale czasami, kiedy była spokojna, sadzała mnie na krześle obok siebie.
– Nie, Kerry, w ten sposób. Połóż tu palce… – Potrafi zagrać dźwięki, kiedy je zanucę. Robi to z dużą swobodą.
Pat uświadomiła sobie nagle, że gra pierwsze tony opusu trzydziestego, numeru trzeciego Mendelssohna, innego utworu, który kojarzył się z bólem. Wstała. Zbyt wiele było duchów w tym pokoju.
Sam zadzwonił w momencie, gdy Pat znowu zaczęła wchodzić po schodach.
– Nie wypuszczą Eleanor Brown. Obawiają się, że ucieknie. Zdaje się, że mężczyzna, z którym mieszkała, jest zamieszany w jakieś zgony w klinice.
– Sam, nie mogę znieść myśli, że ta dziewczyna siedzi w areszcie.
– Frank Crowley, wysłany przeze mnie adwokat, uważa, że Eleanor mówi prawdę. Rano dostanie protokół z jej procesu. Pat, zrobimy wszystko, co w naszej mocy. Ale obawiam się, że to może być niewiele… Jak się miewasz?
– Chce mi się spać.
– Zamknęłaś drzwi?
– Porządnie zaryglowane.
– To dobrze. Pat, może jest już po wszystkim, lecz echa jeszcze nie przebrzmiały. Wielu z nas zostało zaproszonych do Białego Domu na jutrzejszy wieczór. Prezydent ma coś ważnego do powiedzenia. Twoje nazwisko znajduje się na liście dziennikarzy. Sprawdziłem.
– Sam, czy sądzisz, że…?
– Nie wiem. Wszyscy stawiają na Abigail, ale prezydent nie chce odkryć kart. Jeszcze żaden z kandydatów nie dostał ochrony. Zawsze to jakaś wskazówka. Sądzę, że prezydent chce trzymać wszystkich w napięciu aż do ostatniej chwili. Jednak bez względu na to, kto zostanie wybrany, ty i ja pójdziemy na kolację i będziemy świętować.
– A jeśli nie zgodzisz się z jego wyborem?
– Nic mnie nie obchodzi, kogo wybierze. Jestem zajęty innymi sprawami. Chcę po prostu cieszyć się tobą, nadrobić ostatnie dwa lata. Kiedy przestaliśmy się spotykać, próbowałem sobie wmawiać, że nasz związek nie miałby przyszłości nawet wtedy, gdy byłem już wolny. Nie potrafiłem w inny sposób przezwyciężyć tęsknoty do ciebie. Po pewnym czasie zacząłem chyba wierzyć we własne kłamstwa.
Pat zaśmiała się niepewnie i zamrugała powiekami; poczuła łzy w oczach.
– Przeprosiny przyjęte.
– Porozmawiajmy więc, jak nie zmarnować ponownie naszego życia.
– Myślałam, że potrzebujesz więcej czasu…
– Żadne z nas go nie potrzebuje.
Nawet jego głos był inny – pewny i silny. Taki przypominał się jej podczas wielu bezsennych nocy, kiedy o nim myślała.
– Pat, tamtego dnia na Cape Cod beznadziejnie się w tobie zakochałem. Nic tego nie zmieni. Jestem ci bardzo wdzięczny, że na mnie czekałaś.
– Nie miałam wyboru. O Boże, Sam, jak cudownie! Tak bardzo cię kocham.
Kilka minut potem skończyli rozmowę. Pat stała jeszcze dłuższą chwilę przy telefonie i przypominała sobie każde słowo. Wreszcie, wciąż z łagodnym uśmiechem na twarzy, weszła na schody. Nagle przestraszył ją jakiś skrzypiący dźwięk. Wiedziała, skąd pochodzi. Znowu poruszyła się ta sama klepka na podeście schodów. Zawsze tak się działo, kiedy Pat na nią następowała.
Nie bądź śmieszna, powiedziała sobie.
Korytarz słabo oświetlały kinkiety z żarówkami w kształcie płomieni. Pat ruszyła do sypialni, a potem odruchowo odwróciła się i skierowała na tyły domu. Powoli przeszła po obluzowanej klepce, słuchając wydawanych przez nią odgłosów. Przysięgłabym, że właśnie ten dźwięk słyszałam. Weszła do swojego dawnego pokoju. Jej kroki rozbrzmiewały echem na podłodze bez dywanu. W środku było duszno i gorąco.
Drzwi od pokoju gościnnego się nie domykały. Tu było dużo chłodniej. Zrobił się przeciąg i Pat podeszła do okna. Było otwarte u góry. Próbowała je zamknąć i zauważyła, że urwał się sznurek. To pewnie dlatego, pomyślała; przeciąg jest pewnie wystarczająco silny, żeby poruszać drzwiami. Mimo to otworzyła szafę i przyjrzała się półkom z pościelą i bielizną.