Выбрать главу

– Ależ nie! Baw się ze swoją kelnereczką, kiedy masz na to czas. Mam nadzieję, że było wam dobrze.

– O tak! Ostatnio nie miałem wiele czasu na sprawy osobiste.

– Wiem. Kazałam ci bardzo dużo pracować – powiedziała pojednawczym tonem. – Po prostu…

– Po prostu co, pani senator?

– Nic… zupełnie nic…

O ósmej Eleanor została poddana testowi na prawdomówność. Ostatniej nocy zaskakująco dobrze spała. Przypomniała sobie pierwszą noc w celi jedenaście lat temu, kiedy nagle zaczęła krzyczeć.

– Przeszłaś wtedy silny atak klaustrofobii – powiedział psychiatra po jej załamaniu nerwowym.

Ale teraz odczuwała jakiś dziwny spokój, bo nie musiała już uciekać.

Czy Arthur mógł skrzywdzić tamtych starszych ludzi? Eleanor zastanawiała się, czy był kiedykolwiek niemiły bądź niedelikatny. Nie pamiętała ani jednej takiej sytuacji.

– Te drzwi. – Strażniczka wskazała jej wejście do pokoiku obok cel więziennych.

Detektyw Barrott czytał gazetę. Eleanor ucieszyła się, że go tu widzi. On jej wierzył. Spojrzał na nią i uśmiechnął się lekko.

Nawet wówczas, kiedy wszedł ktoś inny i podłączył ją do maszyny do wykrywania kłamstw, nie zaczęła płakać, tak jak po aresztowaniu za kradzież pieniędzy z funduszu pani senator. Tym razem usiadła na krześle, ściskając w rękach lalkę i, trochę zawstydzona, zapytała, czy może ją trzymać. Nie potraktowali tego tak, jakby to było żądanie wariatki. Do pokoju wszedł Frank Crowley, jej adwokat. Był miłym człowiekiem, o ojcowskim wyglądzie. Wczoraj próbowała mu wyjaśnić, że nie może zapłacić więcej niż pięćset dolarów, które zaoszczędziła, ale powiedział, żeby się tym nie martwiła.

– Eleanor, możesz jeszcze odmówić poddania się temu testowi – odezwał się Crowley.

– Rozumiem.

Na początku mężczyzna, który przeprowadzał test, zadawał jej proste, a nawet głupie pytania: ile ma lat, jaką szkołę skończyła i co najbardziej lubi jeść. Potem zaczęły się pytania, na które czekała.

– Czy ukradłaś coś w życiu? – Nie.

– Nawet drobnej rzeczy, jak długopis czy kawałek kredy, kiedy byłaś mała?

Poprzednim razem, gdy ją o to zapytano, zaczęła szlochać i powtarzać:

– Nie jestem złodziejką. Nie jestem złodziejką.

Ale teraz nie było tak źle. Wyobrażała sobie, że mówi do detektywa Barrotta, a nie do tego szorstkiego, obojętnego, obcego człowieka.

– Nigdy w życiu nic nie ukradłam – odparła z naciskiem. – Nawet długopisu czy kawałka kredy. Nie mogłabym wziąć rzeczy, która nie należała do mnie.

– A ten flakon perfum, kiedy byłaś w liceum?

– Nie ukradłam go. Przysięgam. Zapomniałam oddać go sprzedawcy!

– Jak często pijesz? Codziennie?

– Ależ skąd! Czasami piję trochę wina. Robię się od niego senna. – Zauważyła uśmiech na twarzy detektywa Barrotta.

– Czy wzięłaś siedemdziesiąt pięć tysięcy dolarów z biura wyborczego pani senator?

Ostatnim razem podczas testu zaczęła histeryzować po usłyszeniu tego pytania. Teraz odrzekła tylko:

– Nie, nie wzięłam.

– Ale pięć tysięcy dolarów schowałaś u siebie w piwnicy, prawda?

– Nie, nieprawda.

– A więc skąd się tam wzięły? – Pytania ciągnęły się w nieskończoność.

– Czy kłamałaś, twierdząc, że dzwonił do ciebie Toby Gorgone?

– Nie.

– Czy jesteś pewna, że to był Toby Gorgone?

– Tak mi się wydawało. Jeśli to nie on, to dzwonił ktoś o podobnym głosie.

Później zaczęły się jakieś niewiarygodne rzeczy:

– Czy wiedziałaś, że Arthur Stevens był podejrzany o spowodowanie śmierci jednej z pacjentek, Anity Gillespie?

Niemal straciła panowanie nad sobą.

– Nie, nie wiedziałam. Nie mogę w to uwierzyć! – Przypomniała sobie, jak ojciec krzyczał przez sen: „Proszę zamknąć oczy, pani Gillespie. Niech pani zamknie oczy!”.

– Wierzysz, że to możliwe. Tak wykazuje aparat.

– Nie – wyszeptała. – Tata nie mógłby nikogo skrzywdzić, on tylko pomagał ludziom. Tak bardzo bierze sobie do serca, kiedy któryś z jego pacjentów musi cierpieć.

– Czy uważasz, że mógł próbować skrócić czyjeś cierpienie?

– Nie rozumiem.

– Wydaje mi się, że rozumiesz. Eleanor, w Boże Narodzenie Arthur Stevens usiłował podpalić klinikę.

– To niemożliwe.

Po usłyszeniu tej wiadomości zbladła z przerażenia. Ze strachem wpatrywała się w mężczyznę zadającego jej pytania, gdy usłyszała ostatnie nich:

– Czy miałaś kiedyś jakiś powód, żeby podejrzewać, że Arthur Stevens cierpi na manię zabijania?

W nocy Arthur co dwie godziny łykał pastylki kofeinowe. Nie mógł ryzykować, że zaśnie i będzie mówił przez sen. Przykucnął w szafie, zbyt spięty, żeby się położyć, i wpatrywał się w ciemność.

Był taki nieostrożny. Gdy Patricia Traymore wróciła do domu, przysunął się do drzwi szafy i nasłuchiwał, jak chodziła po domu. Usłyszał szum w rurach, gdy brała prysznic, a potem zeszła na dół i Arthur poczuł zapach parzonej kawy. Słyszał, jak dziennikarka grała na fortepianie. Wiedział, że na zewnątrz było bezpiecznie, więc usiadł na podeście schodów i słuchał muzyki.

Wtedy głosy znowu zaczęły do niego mówić, że po załatwieniu tej sprawy będzie musiał znaleźć nową klinikę, żeby kontynuować swą misję. Tak głęboko się zamyślił, że nie zauważył, kiedy Pat przestała grać; nie pamiętał, gdzie jest, i uświadomił to sobie dopiero wtedy, gdy usłyszał jej kroki na schodach.

Biegnąc spiesznie do kryjówki, nadepnął na obluzowaną klepkę; Pat zorientowała się, że coś jest nie w porządku. Nie śmiał oddychać, gdy otworzyła drzwi szafy. Ale, oczywiście, nie przyszło jej do głowy, żeby zajrzeć na półki.

W ten sposób czuwał przez całą noc, wyczulony na każdy dźwięk, świadczący o przebudzeniu się dziennikarki. Uspokoił się, gdy wreszcie wyszła z domu. Nie opuszczał jednak swojej kryjówki na dłużej niż kilka minut. Bał się, że zostanie wykryty. Mijały długie godziny. Głosy nakazały mu włożyć brązową długą suknię Patricii Traymore.

Jeśli zdradziła Glorię, to w tym stroju wymierzy jej karę.

Rozdział 38

Pat dotarła do telewizji dwadzieścia pięć minut przed dziesiątą i postanowiła pójść jeszcze na kawę i bułeczkę do bufetu. Nie była przygotowana na atmosferę tak pełną napięcia, kiedy wszyscy są podenerwowani i gotowi wybuchnąć. Wiedziała, że tak będzie ostatniego dnia nagrań. Głowa jej pękała, ciało miała obolałe. Źle spała, dręczyły ją nocne koszmary. Raz nawet coś krzyknęła, ale nie pamiętała, jakie to były słowa.

W samochodzie wysłuchała dziennika i dowiedziała się o śmierci Catherine Graney. Ciągle miała ją przed oczami. Widziała jej twarz promieniejącą szczęściem, kiedy opowiadała o swoim synu, pamiętała, jak czule głaskała starzejącego się setera irlandzkiego. Catherine Graney zrealizowałaby swą groźbę i wniosłaby sprawę do sądu przeciwko senator Jennings i telewizji po emisji programu. Wraz z jej śmiercią ta groźba zniknęła.

Czy była przypadkową ofiarą jakiegoś przestępcy? Mówiono, że wyszła z psem na spacer. Jak on się wabił? Sligo? Wydaje się nieprawdopodobne, żeby jakiś przestępca chciał atakować kobietę, która idzie z wielkim psem.

Pat odsunęła bułeczkę. Nie była głodna. Zaledwie trzy dni temu piła kawę z Catherine Graney. Teraz ta atrakcyjna, energiczna kobieta nie żyła.

Kiedy Pat doszła do studia, Luther już tam był. Miał czerwone plamy na twarzy i trupio blade usta ze zdenerwowania; lustrował wzrokiem całe pomieszczenie i szukał usterek.