Выбрать главу

– O mój Boże – wyszeptała Abigail.

Jakaś starsza kobieta wzywała pomocy i waliła pięściami w drzwi domu Pat. Nadjeżdżał policyjny radiowóz na sygnale. Dom stał w płomieniach.

Toby skierował się szybko przez ogród do płotu. Już po wszystkim. Nie będzie więcej niedokończonych spraw. Żadnej wdowy po pilocie, przysparzającej kłopotów Abigail. Już nie będzie Kerry Adams, która pamięta, co się stało tamtej nocy w salonie.

Musiał się śpieszyć. Niedługo Abby zacznie go szukać. Za godzinę musi być w Białym Domu. Ktoś wzywał pomocy. Musiano zauważyć dym. Usłyszał syrenę policyjną i zaczął biec.

Dotarł do ogrodzenia, gdy zobaczył jakiś pędzący samochód, który skręcił i zahamował z piskiem opon. Trzasnęły drzwiczki; Toby usłyszał jakiś męski głos wołający Pat. Sam Kingsley! Trzeba stąd uciekać. Tylna ściana domu mogła runąć w każdej chwili. Toby bał się, że ktoś go zobaczy.

– Nie frontowymi drzwiami, Sam. Wracaj tutaj, wracaj!

Toby odskoczył od ogrodzenia. Abby. Tam była Abby. Biegła wzdłuż domu w stronę tarasu. Toby doskoczył do niej.

– Abby, na litość boską, uciekaj stąd!

Abigail dostrzegła jego dziki wzrok. Powietrze było przesycone dymem. Boczne okno wypadło na ziemię i z otworu buchnął ogień.

– Toby, czy Kerry jest w środku? – Abigail chwyciła go za klapę malarki.

– Nie wiem, o czym mówisz.

– Toby, wczoraj wieczorem widziano cię w pobliżu domu żony Graneya.

– Zamknij się, Abby! Wczoraj wieczorem byłem na kolacji ze swoją przyjaciółką ze Steakburgera. Widziałaś mnie, jak wróciłem do domu wpół do jedenastej.

– Nie, nie widziałam.

– Owszem, widziałaś!

– Więc to prawda… To, o czym mówił Sam…

– Abby, nie wrabiaj mnie w to gówno! Opiekuję się tobą. A ty opiekujesz się mną. Zawsze tak było i dobrze o tym wiesz.

Przemknął drugi wóz policyjny z migoczącymi światłami na dachu.

– Abby, muszę się stąd wydostać. – W jego głosie nie było strachu.

– Czy Kerry jest w środku?

– To nie ja podpaliłem ten dom. Nie zrobiłem jej nic złego.

– Czy ona jest w środku?

– Tak.

– Ty durniu! Ty głupi, durny morderco! Zabierz ją stamtąd! – Abby okładała go pięściami. – Słyszałeś, co powiedziałam? Wynieś ją stamtąd! – Płomienie wpełzły na dach. – Rób, co ci mówię! – krzyknęła Abby.

Przez kilka sekund patrzyli na siebie bez słowa. Wreszcie Toby wzruszył ramionami i ruszył ciężko przez część trawnika pokrytą śniegiem, przebiegł ogród i wszedł na taras. Kiedy wybijał nogą drzwi, usłyszał wycie syren straży pożarnej.

Gorące powietrze utrudniało oddychanie. Toby zdjął płaszcz i owinął go wokół głowy oraz ramion. Gdy odchodził, Pat leżała na kanapie, gdzieś na prawo od drzwi. Robię to, ponieważ jest córką Billy'ego, pomyślał. Tamto wszystko zrobiłem tylko dla ciebie, Abby. Nie możemy jej się teraz pozbyć…

Doszedł do kanapy i wyciągnął ręce, żeby podnieść Pat. Nic nie widział. Tam jej nie było.

Próbował przeszukać podłogę wokół kanapy. Usłyszał nad głową jakiś trzask. Musi stąd uciekać. Za chwilę to wszystko runie.

Szedł po omacku do drzwi, prowadzony jedynie podmuchem zimnego powietrza. Duży kawał tynku spadł mu na głowę; stracił równowagę i upadł na podłogę. Ręką dotknął ludzkiego ciała. Zobaczył twarz, ale nie była to twarz kobiety. Tu leżał tamten szaleniec.

Toby zdołał się jeszcze podnieść; poczuł, że cały pokój się trzęsie. Chwilę potem zawalił się sufit.

Ostatnim tchnieniem wyszeptał: „Abby”, ale wiedział, że tym razem mu nie pomoże.

Pat, czołgając się, pokonywała hol centymetr po centymetrze. Mocno zaciśnięty sznur hamował dopływ krwi do prawej nogi. Musiała ciągnąć nogi za sobą, zdana jedynie na palce dłoni, dzięki którym posuwała się do przodu. Listwa przy ścianie zrobiła się nieznośnie gorąca. Gryzący dym parzył jej oczy i skórę. Już nie wyczuwała listwy. Straciła orientację. Była przerażona. Pomyślała, że spali się tutaj żywcem.

Wtedy to się zaczęło… walenie… głos… głos Lili wzywający pomocy… Pat odwróciła się na bok i próbowała pełznąć w kierunku tego głosu. Potężny huk z tyłu domu wstrząsnął podłogą. Dom był bliski zawalenia. Pat czuła, że traci przytomność… Musi umrzeć w tym domu.

Ogarnęła ją ciemność, słyszała nieznośny hałas uderzających młotów i trzaski. Ktoś próbował wyważyć drzwi. Leżała tuż obok wejścia. Poczuła powiew chłodnego powietrza. Płomienie i dym buchnęły na zewnątrz. Usłyszała zdenerwowane głosy ludzkie: „Już za późno. Lepiej tam nie wchodzić”. Lila krzyczała: „Ratujcie ją, ratujcie ją!”. Zdesperowany, wściekły Sam wrzasnął: „Zostawcie mnie!”.

Sam… Sam… Ktoś przebiegł obok… Sam wykrzykiwał jej imię. Resztkami sił Pat uniosła nogi i ciężko oparła je o ścianę.

Odwrócił się. Zobaczył ją w świetle płomieni, wziął na ręce i wyniósł z domu.

Ulica była pełna wozów policyjnych i strażackich. Gapie zbili się w gromadkę i stali przerażeni, nie mówiąc ani słowa. Abigail zastygła jak posąg, gdy pogotowie zajęło się Pat. Obok noszy klęczał Sam i ściskał jej ręce; na jego twarzy malowała się troska. Kilka kroków dalej stała Lila, roztrzęsiona i blada; oczy utkwiła w leżącej dziewczynie. Dom się dopalał.

– Tętno się poprawia – powiedział sanitariusz.

Pat zaczęła się kręcić, chcąc zrzucić maskę tlenową.

– Sam…

– Jestem tutaj, kochanie.

Abigail oparła mu dłoń na ramieniu. Jej twarz pokrywała sadza. Kostium, w którym chciała pójść do Białego Domu, był poplamiony i wymięty.

– Cieszę się, że z Kerry wszystko dobrze. Dbaj o nią, Sam.

– Zamierzam to robić.

– Poproszę jakiegoś policjanta o podwiezienie do telefonu. Nie czuję się na siłach, aby osobiście powiedzieć prezydentowi, że muszę zrezygnować z kariery politycznej. Powiedz mi, co mam zrobić, jak pomóc Eleanor Brown?

Wolno podeszła do najbliższego radiowozu. Została rozpoznana przez zdumionych gapiów, którzy utworzyli dla niej przejście. Ktoś zaczął klaskać.

– Program był wspaniały, pani senator!

– Kochamy cię, Abigail!

– Wierzymy, że zostaniesz wiceprezydentem!

Wsiadając do samochodu, Abigail Jennings odwróciła się, żeby po raz ostatni przyjąć pozdrowienia.

Rozdział 43

Dwudziestego dziewiątego grudnia o godzinie dziewiątej wieczorem w Białym Domu prezydent zmierzał do Salonu Wschodniego na konferencję prasową, która odbywała się dwa dni wcześniej, niż planowano. Podszedł do pulpitu z mikrofonami.

– Ciekawe, po co się tu wszyscy zebraliśmy? – zapytał, a obecni wybuchnęli śmiechem.

Potem wyraził ubolewanie z powodu przedwczesnej rezygnacji byłego wiceprezydenta. – Jest wielu wybitnych polityków, którzy z wielką godnością mogliby pełnić ten urząd, a także dokończyć moją drugą kadencję, gdybym z jakichś względów nie mógł tego uczynić. W każdym razie osoba, którą wybrałem na wiceprezydenta, cieszy się poparciem całego rządu i ma zostać zatwierdzona przez Kongres. Zajmie ona niezwykłe miejsce w historii tego kraju. Panie i panowie, mam zaszczyt przedstawić pierwszą kobietę wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych, senator Claire Lawrence z Wisconsin!

Wybuchła burza oklasków i wszyscy zebrani w Białym Domu powstali z krzeseł.

Sam i Pat siedzieli przytuleni do siebie na kanapie w mieszkaniu Sama i oglądali konferencję prasową.

– Ciekawe, czy Abigail też to ogląda – odezwała się Pat.