Odepchnął ją.
– Nie mam czasu na poszukiwania. Ustaw się w rzędzie i podawaj wiadra.
Linnet popatrzyła na ogień. Tańczące błyski oświetlały jej zaczerwienioną, podpuchniętą twarz. Szkoła nie była dla niej ważna. Bała się tylko o dziecko. Odwróciła się od ludzi usiłujących ugasić pożar.
Przez pole przybiegła Nettie, ciągnąc za sobą obie córki.
Och, Linnet. Tak mi przykro z powodu szkoły. Wiem, że byłaś z niej dumna. Ale wygląda na to że już za późno, by cokolwiek uratować.
Tak – potwierdziła nieobecnym głosem Linnet patrząc w nienaturalnie jasne niebo.
– Całe szczęście, że Miranda zdążyła stamtąd wyjść – wtrąciła się Rebeka.
Nettie i Linnet odwróciły się do niej gwałtownie
– Nic złego nie zrobiłam. – Dziesięcioletnia dziewczynka cofnęła się przed przeszywającym spojrzeniem obu kobiet
Linnet chwyciła ją za ramiona.
– Coś ty powiedziała?!
– A nie ma jej tu? – wykrztusiła Rebeka. – Widziałam ją przed chwilą w szkole.
Nettie zerwała zaciśnięte palce Linnet z ramion córki.
– Rebeko, opowiedz wszystko po kolei.
– Szłam właśnie do strumienia, gdy zobaczyłam, że Miranda wchodzi do szkoły. Drzwi były otwarte i myślałam, że panna Tyler jest w środku.
Linnet odwróciła się i zadarłszy spódnicę ruszyła biegiem w kierunku szkoły. Ludzie przestali już polewać budynek wodą, przygotowani gasić teraz padające wokół płonące polana. Jednak tylna część budynku była jeszcze cała.
Linnet biegła prosto przed siebie, nie zważając na żar.
– Linnet! – krzyknął Squire i złapał ją w pasie, próbując zatrzymać. Kopała go, wijąc się jak zwierzę.
– Na Boga! Linnet! Co ci się stało? – Nie mógł uwierzyć, że tak drobna istotka ma aż tyle siły. Trzymał ją obiema rękami w pasie, czując na nogach bolesne uderzenia obcasów. Byli zbyt blisko ognia.
– Miranda – krzyknęła do nich Nettie. – Linneit sądzi, że Miranda jest w środku. Zrozumiał i zasępił się; nawet jeśli dziecko rzeczywiście było w szkole, prawdopodobieństwo, że jeszcze żyje, było niewielkie. Cały przód budynku stał w ogniu.
– Linnet! – Chciał zwrócić na siebie jej uwagę, ale nie udało mu się. Nadal kopała go i drapała.-Linnet! Nie możesz jej uratować. Posłuchaj mnie. Jej życie jest teraz w rękach Boga.
Później mówiono, że krzyk, jaki wydała z siebie Linnet, był bardziej przejmujący niż wszystko, co do tej pory słyszano. Był to przeciągły, przeszywający dźwięk wyrażający ból, udrękę i bezradność. Przebił się przez huk ognia, nawoływania ludzi i odgłosy ciemnej, gęstej nocy. Każde żywe stworzenie, które go usłyszało, zamarło, by po chwili zadrżeć.
Nie wiadomo skąd pojawił się Devon.
– 0 co chodzi? – zapytał Squire'a.
– Miranda – odparł Squire trzymając w skrwawionych ramionach osłabłą, pozbawioną przytomności Linnet. Ruchem głowy wskazał płonącą szkołę.
Devon nie tracił ani chwili. Zdarł z siebie koszulę, zmoczył ją w wiadrze, zwinął i przyłożył do twarzy, wbiegł prosto w płomienie. Tylko Nettie zdążyła zareagować okrzykiem:
– Nie!
Ale on jej nie słyszał.
Mała leżała na podłodze z twarzą ukrytą w sukience. Przed ogniem osłaniało ją biurko. Spała podtruta dymem i żarem. Devon podniósł jej drobne ciałko i owinął swoją koszulą. Nawet się nie obudziła.
Szybko rozejrzał się po pomieszczeniu. Do tyłu, gdzie stało biurko, ogień jeszcze nie dotarł, ale mocna ściana wykluczała możliwość ucieczki. Framugi okien po obu stronach zajęły się ogniem. Zresztą otwory były i tak zbyt małe, by mógł się przez nie przecisną? z córką. Pozostawały drzwi, przez które wszedł, ale już teraz czuł na plecach pęczniejące pęcherze.
Przytulił do piersi nieprzytomne dziecko, starając się osłonić je własnym ciałem. Nabrał w płuca powietrza, przycisnął twarz do zawiniątka i pobiegł w kierunku wyjścia, czując, że mokasyny nie chronią go już przed żarem rozpalonej podłogi.
Squire potrząsnął Linnet, by popatrzyła na Devona podającego jej zawiniątko. – Chyba nic jej się nie stało – powiedział ochryple. Nawet na niego nie spojrzała, tylko chwyciła córkę w objęcia. Odsunęła koszulę z twarzy dziecka. Przez długą, nie kończącą się chwilę Miranda leżała nieruchomo, aż w końcu zakaszlała i otworzyła oczy. Potem znów zapadła w sen.
Linnet wybuchnęła płaczem. Wielkie łzy ulgi spływały po jej twarzy. Przytuliła do siebie Mirandę i kołysała ją, nie widząc świata wokół siebie, szczęśliwa, że jej córka żyje.
Nettie i Squire stali obok niej uspokojeni. Nikt nie zauważył, jak wysoki, ciemnowłosy mężczyzna przecisnął się przez tłum. Podszedł do swojego konia; oddychał płytko, niespokojnie, starając się nie upaść. Prawie udało mu się sięgnąć konia, gdy upadł twarzą do przodu, z dłonią zaciśniętą na cuglach.
– Mamo. – Rebeka szarpnęła suknię matki.
– Nie teraz – zbyła ją Nettie. – Pomóżmy pani Tyler zanieść Mirandę do domu.
– Mamo. ten Pan…
– Jaki pan?
– Ten, który uratował Mirandę. On upadł. Linnet podniosła wzrok znad śpiącego dziecka.
– Devon? – zapytała cicho I
– chyba tak. Ten, który niedawno tu przyjechał i przebiegł przez ogień. Szedł do swojego konia. Widziałam, jak upadł.
– Nie podniósł się?- zapytała Nettie. – Nie, leżał jeszcze, gdy tu przyszłam.
– Pokaż mi, gdzie – rozkazała Linnet. Nadal nie wypuszczała Mirandy z objęć.
Rebeka zaprowadziła matkę i nauczycielkę przez las do starej sykomory.
– Jak go odnalazłaś? – zapytała Nettie.
– Poszłam za nim. A on potrafi poruszać się bardzo cicho. Widzisz? Tu jest.
Kobiety przystanęły wstrząśnięte widokiem krwawej masy, która kiedyś była plecami Devona. Nettie wzięła Mirandę na ręce, a Linnet ruszyła naprzód. Devon był nieprzytomny, bezwiednie zaciskał dłoń na cuglach. Część włosów zniknęła z jego głowy; ramiona i ręce pokryte były pęcherzami.
Grube spodnie osłoniły nieco dolną część ciała, ale w kilku miejscach widniały wypalone dziury, odsłaniające czerwoną, poparzoną skórę. Podeszwy mokasynów zniknęły, stopy były mocno poparzone.
– Devon – szepnęła, dotykając jego policzka. – De-von, słyszysz mnie?
– Linnet. – Nettie położyła dłoń na ramieniu. -
On cię nie słyszy, Musisz się przygotować na to, że tak poparzony nie pożyje długo.
Nie pożyje długo? – zapytała niemądrze.
– tak. Sama popatrz, w niektórych miejscach nie ma nawet skóry.
Linnet dotknęła jego ucha; piękna, gładka skóra
Devona.
– On nie może umrzeć, Nettie. Nie po tym, jak uratował Mirandę.
– Tu nie chodzi o to, czego ty chcesz. Nie słyszałam, by ktoś aż tak poparzony przeżył.
– A ja tak.
Zdziwione popatrzyły ma stojącego obok Squire'a
– Gdy byłem mały, pewna kobieta została jeszcze bardziej poparzona i przeżyła. Żyje do tej pory.
– Może nam pomóc? – zapytała Linnet. – Pomoże uratować Devona?
Squire'owi nie spodobał się ton jej głosu.
– Phetna nie przepada za towarzystwem ludzi i nie zbliża się do nich, o ile nie musi. Ona…
Linnet podniosła się.
– Sprowadź dla mnie tę kobietę – powiedziała. -Chcę, żebyś wyruszył natychmiast i wrócił tak szybko, jak się da. Zapłacę jej tyle, ile zapragnie. Ona musi tu przyjechać.
Squire skrzywił się, ale zrobił to, o co go proszono. Gdy odszedł, Linnet odebrała Mirandę z rąk Nettie.
– Idź do mojej chaty i przygotuj koce. Podłożymy je pod niego i tak go przeniesiemy – powiedziała do Rebeki. – Nettie, sprowadź ze czterech mężczyzn,
Wracajcie szybko.