Выбрать главу

— On ma piękny głos — powiedziała dyplomatycznie. — Czy przybędzie Mistrz Capiam?

— Chyba tak.

Z wyjątkiem Lorda Shaddera Alessan najwyraźniej nie podzielał żadnego z jej upodobań co do przywódców Pernu. Nigdy dotąd nie słyszała, żeby ktoś nie lubił Mistrza Uzdrowiciela Capiama. Czyżby Alessan winił go za to, że nie uleczył złamanego kręgosłupa jego żony?

— Czy tego typu wyczyny nie zaszkodzą Orlith w tym okresie, Moreto? — zapytał Lord Tolocamp, zbliżając się do nich szybkim krokiem. Musiał śledzić którędy szli, żeby się z nimi spotkać.

— Powinna złożyć jaja dopiero za dziesięć dni. — Moreta zesztywniała, zirytowało ją zarówno pytanie, jak i pytający.

— Orlith lata z wielką precyzją — powiedział Alessan — co Ruatha wysoko sobie ceni.

Lord Tolocamp przystanął, odkaszlnął, za późno zakrywając usta, i najwidoczniej nie zrozumiał, do czego odnosi się aluzja Alessana.

— Ona zachowuje się wprost bezwstydnie — powiedziała Moreta — kiedy tylko może popisać się przed kimś nowym. I nigdy nawet jeszcze się nie skaleczyła.

— Tak, no cóż… Alessanie, chciałbym, żebyś poznał moje córki.

— W tej chwili, Lordzie Tolocampie, muszę towarzyszyć Władczyni Weyru, jako że nie ma tu Sh’galla. Twoje córki — Alessan obejrzał się na młode kobiety, które rozmawiały z jednym z jego podwładnych — chyba dobrze się bawią.

Lord Tolocamp nie mógł ukryć rozdrażnienia.

— Kieliszek wina, Moreto? Proszę, tedy. — Alessan stanowczo odprowadził ją od Lorda Tolocampa, który stał zaskoczony ich nagłym odejściem.

— Tym jego uwagom nigdy nie będzie końca — powiedziała Moreta.

— No, to utopimy swoje smutki w bendeńskim białym winie, które kazałem ochłodzić. — Dał znak słudze, żeby nalał do kieliszka.

— Bendeńskie białe? Uwielbiam je.

— A ja sobie myślałem, że wolisz wino z Tilleku. Moreta skrzywiła się.

— Mam obowiązek udawać, że przepadam za winami z Tilleku.

— Dla mnie są zbyt cierpkie.

— To prawda, ale Tillek składa Weyr Fortowi daninę w swoich winach. A dużo jest łatwiej zgadzać się z Lordem Diatisem, niż się z nim sprzeczać.

Alessan roześmiał się.

Kiedy sługa wrócił z dwoma pięknie grawerowanymi czarkami i małym bukłakiem wina, Moreta kątem oka dostrzegła Lorda Tolocampa i panią Pendrę oraz panią Omę, prowadzących córki w ich kierunku. W tym momencie stentorowy głos ogłosił rozpoczęcie wyścigów biegusów.

— Widzę, że nie uda nam się uniknąć pani Pendry. Gdzie możemy się schronić? — zapytała Moreta, ale Alessan wpatrywał się w tor wyścigowy.

— Koniecznie chcę obejrzeć pierwszy bieg. Jeżeli się pospieszymy. Wskazał na drogę wijącą się w kierunku płaskiego terenu wyścigów.

— Nie uda nam się umknąć przed nimi, chyba że zawołalibyśmy Orlith na pomoc. Jednak ona śpi. — Moreta zauważyła rusztowanie, otaczające mur, który budowano właśnie na południowym skraju dziedzińca. — A czemu by nie wejść tam na górę?

— Świetnie, przecież nie masz lęku wysokości! — Alessan wziął ją za rękę i poprowadził przez tłum.

Ludzie rozstąpili się, żeby przepuścić Lorda Warowni i Władczynię Weyru. Alessan przełożył bukłak do drugiej ręki i zgrabnie wskoczył na mur. Potem uklęknął, gestem pokazując jej, by podała mu obydwie czarki.

Przez moment Moreta zawahała się. L’mal często strofował ją, mówiąc, że powinna zachowywać się godnie Władczyni Weyru, zwłaszcza poza terenem Weyru, gdzie gospodarze, rzemieślnicy i harfiarze mogli przyglądać się jej i krytykować. Przypomniała sobie zuchwałe popisy Orlith. I na nią działała urocza atmosfera Zgromadzenia, dająca wytchnienie po całym Obrocie żmudnych obowiązków. Wyścigi, bendeńskie wino, a później będą tańce… Moreta, Władczyni Weyr Fort, miała zamiar dobrze się zabawić.

— Pospiesz się — powiedział Alessan. — Stoją już na starcie. Moreta odwróciła się do najbliższego smoczego jeźdźca pod murem.

— Podsadź mnie, R’limeaku, dobrze?

— Moreto!

— Och, przestań się gorszyć. Chcę zobaczyć początek wyścigów. — Podciągnęła spódnicę. — Tylko uważaj, R’limeaku, nie chciałabym rozbić nosa o kamienie.

R’limeak podsadził ją po chwili wahania. Gdyby nie podtrzymały jej mocne ręce Alessana, byłaby się ześliznęła.

— Ależ on ma zgorszoną minę! — Alessan zaśmiał się, a jego zielone oczy skrzyły się radośnie.

— Błękitni jeźdźcy są strasznie pruderyjni! — Wzięła swoje wino od Alessana. — Cóż za wspaniały widok! — Ponieważ wyścigi jeszcze się nie zaczęły, odwróciła się powoli i zaczęła napawać się widokiem. Ziemia opadała w dół od stóp ściany skalnej, gdzie znajdowały się ruathańskie zabudowania. Moreta patrzyła ponad dachami udekorowanych kramów, rzuciła okiem na pusty plac taneczny, spojrzała dalej na pola, ogrodzone murem sady po obu stronach, a potem na zbocze opadające stopniowo do rzeki, mającej swoje źródła w Lodowym Jeziorze wśród gór. To prawda, że sady były nagie, pola zbrązowiałe od mrozów, które przyszły w tym Obrocie, ale bezchmurne niebo miało żywą, zielonkawoniebieską barwę, a powietrze było ciepłe. Obdarzona długowzrocznością Moreta zobaczyła, że jeszcze trzech opieszałych wyścigowców zamierza dołączyć do startujących.

— Ruatha wygląda dziś tak wesoło — powiedziała. — Zwykle, kiedy tutaj jestem, wszystkie okiennice są zamknięte w celu ochrony przed Nićmi, a w zasięgu wzroku nie ma ani żadnego człowieka, ani zwierzęcia. Dzisiaj jest całkiem inaczej.

— Z nami często można tu mile spędzić czas — powiedział Alessan. Oczy miał utkwione w to, co się działo przy tykach startowych. — Ruathę uważa się za jedną z najlepiej położonych Warowni. Fort jest być może starszy, ale nie zaplanowano go tak dobrze.

— Harfiarze uczą nas, że Warownię zbudowano jako tymczasowe schronienie po Przeprawie.

— Marne czternaście setek Obrotów prowizorki. Podczas gdy my w Ruacie zawsze wszystko planowaliśmy. Mamy nawet specjalne kwatery dla odwiedzających nas entuzjastów wyścigów.

Moreta szeroko się do niego uśmiechnęła. Zdawała sobie sprawę, że w podnieceniu przed zbliżającą się gonitwą przeskakują z tematu na temat.

— Spójrz! Wreszcie się ustawili!

Powiew wiatru rozwiał kurz. Zobaczyła, jak opada biała flaga i aż wstrzymała oddech, gdy zwierzęta rzuciły się do przodu.

— Czy to sprint? — zapytała, próbując rozpoznać lidera w masie kiwających się głów, podrygujących ciał i migających nóg.

W ciasnocie nie dało się rozpoznać ani koloru kapeluszy dżokejów, ani koloru bardeli.

— Zgodnie ze zwyczajem zaczyna się od sprintu — powiedział z roztargnieniem Alessan, osłaniając ręką oczy, żeby lepiej widzieć.

— Jaki świetny jest ten tor. Przysięgłabym, że lider nosi kolory Ruathy!

— Mam taką nadzieję! — wykrzyknął Alessan z podnieceniem. Gdzieś w pobliżu rozległy się wiwaty.

— Fort nie rezygnuje tak szybko! — powiedziała Moreta, kiedy drugi jeździec oddzielił się od grupy.

— Żeby tylko wytrzymał! — Słowa Alessana brzmiały na wpół jak groźba, a na wpół jak błaganie.

— Wytrzyma! — Spokojna pewność Morety spowodowała, że Alessan zerknął na nią niedowierzająco. Po chwili pierwszy jeździec minął tyczkę. — Wytrzymał!

— Czy jesteś pewna?

— Bez wątpienia. Z tego miejsca widać tyczki w jednej Unii. Jesteś zwycięzcą! Sam wyhodowałeś tego biegusa?

— Tak, sam. A więc wygrał? — Wydawało się, że potrzebuje potwierdzenia sukcesu.