Выбрать главу

— Tak, ale kiedy nie zjawiłeś się na nabożeństwie…

SZCZERZE MÓWIĄC POMYŚLAŁEM, ŻE NIE BYŁOBY TO CAŁKIEM WŁAŚCIWE.

— No tak, chyba rzeczywiście…

I SZCZERZE MÓWIĄC MYŚLAŁEM, ŻE ZAMIERZASZ SIĘ OŻENIĆ Z KSIĘŻNICZKĄ.

Mort zaczerwienił się.

— Rozmawialiśmy o tym — wyznał. — I uznaliśmy, że nie należy podejmować nieprzemyślanych decyzji tylko dlatego, że człowiek przypadkiem ocalił księżniczkę.

BARDZO ROZSĄDNIE. NA PRZYKŁAD ZBYT WIELE KOBIET RZUCA SIĘ W RAMIONA PIERWSZEGO MŁODEGO CZŁOWIEKA, KTÓRY AKURAT PRZYPADKIEM OBUDZIŁ JE ZE STULETNIEGO SNU.

— I pomyśleliśmy, że w końcu, no… kiedy już lepiej poznałem Ysabell, to…

TAK, TAK. JESTEM PEWIEN. BARDZO MĄDRA DECYZJA. TYM NIEMNIEJ POSTANOWIŁEM NIE INTERESOWAĆ SIĘ WIĘCEJ SPRAWAMI LUDZI.

— Naprawdę?

TYLKO OFICJALNIE, MA SIĘ ROZUMIEĆ. ZAKŁÓCA TO OBIEKTYWIZM SĄDÓW.

Koścista dłoń pojawiła się na skraju pola widzenia i sprawnie nabiła na widelec faszerowane jajko. Mort odwrócił się.

— Co się stało? — zapytał. — Muszę to wiedzieć! Byliśmy w Długiej Komnacie, a w następnej chwili staliśmy na polu pod miastem i naprawdę byliśmy sobą! To znaczy, że rzeczywistość uległa zmianie, żeby nas przyjąć. Kto to zrobił?

POGADAŁEM Z BOGAMI. Śmierć był wyraźnie zakłopotany.

— Och… Z bogami, tak? — zdziwił się Mort.

Śmierć unikał jego wzroku.

TAK.

— Chyba nie byli zadowoleni?

BOGOWIE SĄ SPRAWIEDLIWI. A TAKŻE SENTYMENTALNI. OSOBIŚCIE NIGDY NIE ZDOŁAŁEM POZNAĆ TEGO UCZUCIA. ALE TY NIE JESTEŚ JESZCZE WOLNY MUSISZ DOPILNOWAĆ, ŻEBY HISTORIA POTOCZYŁA SIĘ ZGODNIE Z PRZEZNACZENIEM.

— Wiem — mruknął Mort. — Zjednoczyć królestwa i w ogóle…

MOŻESZ JESZCZE POŻAŁOWAĆ, ŻE NIE ZOSTAŁEŚ ZE MNĄ.

— Z pewnością wiele się nauczyłem — przyznał Mort. Uniósł dłoń i odruchowo pogładził cztery cienkie, białe blizny na policzku. — Ale chyba nie nadawałem się do takiej pracy. Naprawdę mi przykro…

MAM DLA CIEBIE PREZENT.

Śmierć odłożył talerz i sięgnął w tajemnicze głębie swej szaty. Kiedy koścista dłoń znów się wynurzyła, między kciukiem a palcem wskazującym tkwiła niewielka kula.

Miała około trzech cali średnicy. Mogłaby to być największa perła na świecie, tyle że jej powierzchnia stanowiła zmienny wir przedziwnych kształtów, wiecznie na granicy ułożenia się w jakiś rozpoznawalny wzór, ale zawsze jakoś tego unikając.

Śmierć upuścił kulę na dłoń Morta. Okazało się, że jest zaskakująco ciężka i lekko ciepła.

DLA CIEBIE I TWOJEJ DAMY PREZENT ŚLUBNY. POSAG.

— Jest piękna. Myśleliśmy, że od ciebie jest srebrny stojak na grzanki.

TO ALBERT. OBAWIAM SIĘ, ŻE BRAKUJE MU WYOBRAŹNI.

Mort obracał kulę w palcach. Wrzące w jej wnętrzu formy zdawały się reagować na jego dotyk, wysyłając ku palcom wąskie smugi światła.

— Czy to perła?

TAK. KIEDY COŚ PODRAŻNI OSTRYGĘ I NIE DA SIĘ USUNĄĆ, BIEDNE STWORZENIE POKRYWA TO ŚLUZEM I ZMIENIA W PERLĘ. TO JEST PERŁA INNEGO RODZAJU. PERŁA RZECZYWISTOŚCI. CAŁY TEN LŚNIĄCY MATERIAŁ TO ZAKRZEPŁA REALNOŚĆ. POWINIENEŚ JĄ POZNAĆ… W KOŃCU SAM JĄ STWORZYŁEŚ.

Mort przerzucił perłę z ręki do ręki.

— Schowamy ją wśród pałacowych klejnotów — rzekł. — Nie mamy ich zbyt wiele.

PEWNEGO DNIA STANIE SIĘ ZALĄŻKIEM NOWEGO WSZECHŚWIATA.

Perła wyśliznęła się z palców Morta, ale schylił się błyskawicznie i pochwycił ją, nim uderzyła o podłogę.

— Co?

PARCIE TEJ RZECZYWISTOŚCI UTRZYMUJE JĄ TAK ŚCIŚNIĘTA, KIEDYŚ NADEJDZIE MOŻE CZAS, GDY WSZECHŚWIAT SIĘ SKOŃCZY I RZECZYWISTOŚĆ UMRZE. WTEDY TA EKSPLODUJE I… KTO WIE? UWAŻAJ NA NIĄ. W TYM PREZENCIE UKRYWA SIĘ PRZYSZŁOŚĆ. MOŻE WIECZNOŚĆ.

Śmierć przechylił czaszkę.

JESZCZE DROBIAZG, dodał. SAM TEŻ MOGŁEŚ ZYSKAĆ WIECZNOŚĆ.

— Wiem — westchnął Mort. — Miałem szczęście.

Ostrożnie położył perłę na bufetowym stole, między przepiórczymi jajami a kanapkami z kiełbasą.

MAM JESZCZE COŚ, odezwał się Śmierć.

Znowu sięgnął między poły szaty i wydobył płaski przedmiot, niefachowo owinięty w papier i obwiązany sznurkiem.

TO DLA CIEBIE, wyjaśnił. OSOBIŚCIE. NIGDY PRZEDTEM SIĘ NIĄ NIE INTERESOWAŁEŚ. MYŚLAŁEŚ, ŻE NIE ISTNIEJE?

Mort odwinął paczkę. Trzymał w ręku nieduży tom w skórzanych okładkach. Na grzbiecie złote litery układały się w jedno słowo: Mort.

Przerzucił od końca nie zapisane kartki, aż natrafił na wąski ślad atramentu, wijący się pracowicie po stronie. Zaczął czytać:

Mort zamknął księgę z cichym trzaskiem, który w ciszy zabrzmiał jak grom Stworzenia. Uśmiechnął się niepewnie.

— Jest tam jeszcze sporo czystych kartek — zauważył. — Ile piasku mi zostało? Ysabell twierdzi, że skoro odwróciłeś klepsydrę, to umrę, kiedy będę miał…

MASZ JESZCZE DOSYĆ, odparł zimno Śmierć. MATEMATYKA NIE JEST TAK WAŻNA, ZA JAKĄ SIĘ JĄ UWAŻA.

— Co sądzisz o zaproszeniach na chrzciny?

RACZEJ NIE. NIE JESTEM STWORZONY DO ROLI OJCA, A TYM BARDZIEJ DZIADKA. MAM NIEODPOWIEDNIE KOLANA.

Odstawił kielich z winem i skinął Mortowi głową.

PRZEKAŻ USZANOWANIA SWEJ PANI, powiedział. A TERAZ NAPRAWDĘ MUSZĘ JUŻ IŚĆ.

— Jesteś pewien ? Szkoda, że nie możesz zostać.

MIŁO Z TWOJEJ STRONY, ŻE TO MÓWISZ, ALE OBOWIĄZEK WZYWA. Wyciągnął kościstą dłoń. WIESZ, JAK TO JEST.

Nie zważając na lodowaty chłód, Mort uścisnął mu rękę.

— Pamiętaj, gdybyś miał kiedyś ochotę odpocząć parę dni, no wiesz, zrobić sobie wakacje…

WIELKIE DZIĘKI ZA TĘ PROPOZYCJĘ, rzekł Śmierć z wdzięcznością. PRZEMYŚLĘ JĄ BARDZO POWAŻNIE. A TERAZ…

— Żegnaj. — Mart ze zdumieniem odkrył, ze coś ściska go za gardło. — To takie przykre słowo…

ISTOTNIE. Śmierć uśmiechnął się, ponieważ -jak to często zaznaczano — nie miał właściwie wyboru. Ale może tym razem śmiech był szczery.

WOLĘ: DO ZOBACZENIA, rzekł.