Utrzymywali kontakt z Dolgiem, który miał wskazać im drogę do statku kosmicznego. Gdy się okazało, że nawigacja w przestrzeni kosmicznej jest dość trudna, Dolg oświadczył znienacka: „Przyjdę do was”, a potem zapadła cisza.
Kiro, który siedział przy sterach, poczuł nagle, że drążki przestały go słuchać. Spostrzegł, że lampki kontrolne zapalają się same z siebie, pokrętła obracają się, choć wcale ich nie dotykał, a sama Maszyna Śmierci nieoczekiwanie zmienia kierunek.
Sol, która siedziała przy mężu, spojrzała na niego pytająco.
– Dolg?
Kiro kiwnął głową i odparł cicho:
– Chyba nie chce dać się poznać pewnej osobie wśród nas.
Spojrzenie Sol powędrowało ku Lenore i z powrotem na pulpit sterowniczy.
– Ona ma zamiar pożreć Farona na śniadanie – mruknęła.
– Sądziłem, że zasadziła się na Marca.
– Marca zostawi sobie na deser.
– U obu ma szanse równe zeru.
– Owszem, ale o tym ona nie wie. Wydaje jej się, że wszyscy padają przed nią plackiem. Czy jesteśmy już poza atmosferą okołoziemską?
– Już niedługo, Maszyna Śmierci to naprawdę pojazd skonstruowany w szczególny sposób. Nigdy nawet nie słyszałem o czymś podobnym. Do tego, by wylecieć w kosmos, niepotrzebna jej baza, z której zostanie wystrzelona.
– To prawda, od pędu, łagodnie mówiąc, aż się w głowie kręci.
– Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak prędko lecimy.
– Masz rację – przyznała Sol. – Ale chyba nawet nie chcę tego wiedzieć.
Lisa miała bardzo niewygodne miejsce w minigondoli. Właściwie powinna być zmęczona, lecz mimo wszystko czuła się zupełnie świeżo. Podczas podróży do Guilin trochę się zdrzemnęła i to jej wystarczyło. Armas był teraz w głównej kabinie, a ona wśród otaczających ją Strażników czuła się trochę osamotniona.
Któryś z nich wyjaśnił jej, że statek kosmiczny, ku któremu zmierzali, nie krąży wokół Ziemi, tylko tkwi w pewnym miejscu nad Chinami. Niewiele jej to mówiło, ale żałowała, że nie może opowiedzieć o wszystkich tych niesamowitych przygodach swoim przyjaciołom. Wtedy jednak uświadomiła sobie nagle, że przecież nie ma żadnych przyjaciół. Ci, z którymi dorastała, odsunęli się od niej, gdy zaczęła wieść życie narkomanki, ci natomiast, z którymi spotykała się ostatnio… Cóż, tu miała do czynienia raczej z pozorowaną lojalnością, z fałszywymi przyjaźniami nawiązywanymi w stanach narkotykowego oszołomienia.
Większość z tych ludzi zresztą albo już nie żyła, albo była skazana na śmierć.
Zadrżała, przeniknięta dreszczem, i posłała ciepłe myśli wszystkim tym w samolocie, którzy zajęli się nią, kiedy była wrakiem człowieka. Zwłaszcza Marcowi, a także prapraprababce Libuszy.
I Armasowi.
Dlaczego nie ma go tu teraz? Przecież ona tak mu ufała, czuła się przy nim bezpieczna, on bowiem miał wewnętrzne ciepło, z którego istnienia sam chyba nie zdawał sobie sprawy. Ale nie był bez wad. Tak pięknie mówił o jakiejś niemądrej dziewczynie o imieniu Berengaria, a przecież mógł o niej nie wspominać. No i niekiedy za bardzo się przechwalał. Indra raz to mu wykrzyczała: „Ty rozpieszczony, zadzierający nosa marudo!” Zrobiło to chyba na nim wrażenie, bo później okazywał innym większą życzliwość.
Niemal wszyscy ubrani byli w białe skafandry z wężami tlenowymi, które należały do wyposażenia Maszyny Śmierci. Skafandrów jednak było za mało, niektórzy więc z nich zrezygnowali, na przykład Marco i Sol, no i Faron. Że też się nie boją!
Gia siedziała skulona przy Marcu, cierpiącym iście piekielne męki. Tak bardzo chciał okazać dziewczynie, ile dla niego znaczy jej oddanie, ale przecież nie mógł tego zrobić.
Nie wcześniej niż będzie na tyle dojrzała, by umieć odróżnić swe oddanie dla „wujka Maka” od prawdziwej, palącej i niszczącej miłości, z którą łączyła się przekraczająca wszelkie granice tęsknota zarówno duchowa, jak i zmysłowa.
Owszem, Gia szybko dojrzewała i Marco wiedział, że już wkrótce osiągnie wiek, na jakim zatrzymywali się wszyscy mieszkańcy Królestwa Światła. Tak mniej więcej trzydzieści, trzydzieści pięć lat. Wtedy być może będzie mógł próbować się do niej zbliżyć, opowiedzieć o swej stale rosnącej miłości. On, który wcześniej nie kochał nigdy nikogo.
Lecz jak zdoła wytrzymać tak długo?
A czy ona zechce przyjąć jego uczucia, to już zupełnie inna sprawa. Marco śmiertelnie się bał widoku jej kształtnej twarzyczki, ściągniętej wzburzeniem czy wręcz odrazą.
Wtulił twarz w jej włosy, pachnące lasem i pocałował je delikatnie, tak by Gia tego nie poczuła.
Faron siedział tuż przy Kirze nieruchomo niczym posąg z brązu. W każdej chwili gotowy mu pomóc, gdyby zaistniała taka konieczność. Ale jego myśli wędrowały daleko, serce zaś przepełniał głęboki lęk.
Usadowieni w gondoli Strażnicy odczuwali niepokój. Ich pojazd nie był przystosowany do podróży w przestrzeni kosmicznej, nie miał odpowiednich zabezpieczeń przed ewentualnymi występującymi tu zagrożeniami. Nikt nie wiedział, jak wysoko w przestworzach unosi się statek kosmiczny, nikt też do końca się nie orientował, jak działa Maszyna Śmierci, choć wszyscy dawno już zrozumieli, że to prawdziwy cud techniki.
Indra siedziała w gondoli razem ze Strażnikami. Właściwie Ram chciał, żeby została na Ziemi, bo sytuacja na stacji kosmicznej mogła okazać się naprawdę trudna. Indra jednak kategorycznie odmówiła. Nie zgadzała się na bezczynne siedzenie i czekanie, bez względu na to, czy będzie to w Guilin, w pobliżu bazy, czy też, o zgrozo, w Górach Kruszcowych, z którymi najwyraźniej nigdy się już nie rozstaną. Zostawili tam teraz swoje gondole, ukryli je w lesie na tyle, na ile się dało, i pozostawało im tylko mieć nadzieję, że żaden zapalony turysta nie wybierze się na sam szczyt głowy cukru w Guilin.
Ile czasu upłynęło, odkąd Indra spała ostatni raz? Nawet tego nie pamiętała. Miała wrażenie, jakby ktoś nasypał jej piasku do oczu, myśli miała przyćmione. Ogarnęła ją też lekka irytacja.
Na początku starała się bardzo, by nie zasnąć, i wyglądała przez okno na niebieską planetę, na Ziemię. Wreszcie jednak powieki same jej opadły.
Nie zauważyła nawet, że zbliżają się do statku kosmicznego.
13
Nie był to największy z pojazdów kosmicznych, wcale nie taki przesłaniający wszystko kolos, jak w „Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia” Stevena Spielberga. Właściwie można nawet powiedzieć, że był to wręcz mały statek kosmiczny, dostatecznie jednak duży, by znalazło się w nim miejsce na sporą liczbę pomieszczeń, no i na więźniów.
Zapewne niejednego przeszedł dreszcz, gdy patrzyli, jak z każdą chwilą jest coraz bliżej.
Indra obudziła się ze świadomością, że mimo wszystko powinna była raczej pozostać na Ziemi.
Statek kosmiczny unosił się w przestrzeni bez najmniejszego szmeru i krył w swym wnętrzu tajemnicę: miejsce pobytu Móriego i Berengarii.
Ta cisza jeszcze bardziej ich przeraziła. Z wnętrza nie dobiegały żadne sygnały. Dlaczego? zadawali sobie pytanie, załoga musiała przecież dostrzec nadlatującą Maszynę Śmierci i domyślać się, że to zbliża się Talornin i jego kompania.
W końcu przypomnieli sobie, że Kiro przecież odciął im wszelkie możliwości kontaktu. Jak był w stanie tego dokonać, nikt nie potrafił zrozumieć. Lecz wynalazku tak naprawdę dokonał Talornin, Kiro przestroił jedynie urządzenie na niekorzyść wroga.
Wszyscy byli zbyt wzburzeni i przejęci wiszącym nad ich głowami monstrum, by zastanawiać się nad tym dokonaniem.