Czasem, w naprawdę pogodne dni, szli do samego końca plaży i wspinali się na najwyższą wydmę; był przekonany, że zdołają zobaczyć trzy długie czerwone wierzchołki Forth Bridge, który w dzieciństwie robił na nim straszne wrażenie i który — stale jej to powtarzał — miał kolor jej włosów.
Nigdy go jednak stamtąd nie zobaczyli.
Po kąpieli siedziała po turecku na podłodze, przeciągając szczotką po długich, gęstych, rudych włosach. Jej niebieskie kimono odbijało światło kominka, a twarz, nogi i ramiona lśniły, świeżo wyszorowane, w pomarańczowej poświacie.
Stał przy oknie, spoglądając w wypełnioną mgłą noc, z rękami przytkniętymi niczym końskie okulary z obu stron twarzy, gdy przyciskał nos do zimnego szkła.
— I jak myślisz? — zapytała.
Milczał przez chwilę, a potem odsunął się od okna i zasunął zasłony z brązowego aksamitu. Odwrócił się do niej i wzruszył ramionami.
— Dość gęsta. Mogłoby nam się udać, ale jazda nie byłaby zbyt przy jemna. Zostaniemy?
Powoli czesała włosy, zwieszone z jednej strony przechylonej głowy, ostrożnie i cierpliwie przeciągając po nich szczotką. Słyszał niemal jej myśli. Był niedzielny wieczór; powinni opuścić dom na wybrzeżu i wracać do miasta. Gdy zbudzili się tego rana, była mgła i przez cały dzień czekali, aż się podniesie, ale tylko coraz bardziej gęstniała. Andrea zadzwoniła do rodziców; mgła zasnuła również miasto i, według informacji centrum meteorologii, całe wschodnie wybrzeże, więc nie uciekliby przed nią po wyjeździe z Gullane. Od Edynburga dzieliło ich jedynie około dwunastu mil, ale przy takiej pogodzie była to znaczna odległość. Andrea nie znosiła jazdy we mgle i uważała, że on jeździ zbyt szybko niezależnie od warunków (dopiero co, przed sześcioma miesiącami, zdał egzamin — w jej samochodzie — i uwielbiał szybką jazdę). Dwaj jej znajomi mieli tego roku kraksy samochodowe. Niegroźne, ale jednak… Wiedział, że Andrea jest przesądna i wierzy, że nieszczęścia chodzą trójkami. Nie chciała wracać, mimo iż następnego rana miała seminarium.
Płomienie migotały na kłodach drewna na rozległym ruszcie kominka.
Andrea skinęła głową.
— OK, ale nie wiem, czy mamy wystarczająco dużo jedzenia.
— Chrzanić jedzenie. Mamy jakieś prochy? — odparł, siadając obok niej. Skręcił w palcach pasmo jej włosów i uśmiechnął się do niej szeroko. Stuknęła go szczotką w głowę.
— Nałogowiec.
Zakwilił i przetoczył się po podłodze, trąc skronie. Po czym, widząc, że to nie poskutkowało — Andrea nadal spokojnie szczotkowała włosy — znowu usiadł w fotelu. Spojrzał na stary odbiornik radiowy z adapterem.
— Chcesz, żebym znowu nastawił „Wheels of Fire”? Pokręciła głową.
— Nie…
— Może „Electric Ladyland”?
— Nastaw coś… starego — odparła, marszcząc brwi w świetle kominka i patrząc na brązowe fałdy aksamitnych zasłon.
— Starego? — zapytał ze zdziwieniem i udawaną odrazą.
— Taak. Mamy „Bringing It Al] Back Home”?
— Och, Dylan — mruknął, przeciągając się i przeczesując długie włosy palcami. — Chyba nie. Sprawdzę. — Przywieźli ze sobą skrzynkę pełną płyt. — Hmm. Nie… nie ma jej tu. Zaproponuj coś innego.
— Sam wybierz. Coś starego. Jestem w nostalgicznym nastroju. Coś z dawnych dobrych czasów. — Roześmiała się, gdy to powiedziała.
— To są dawne dobre czasy — zaprotestował.
— Gdy płonęła Praga, a w Paryżu panował spokój, mówiłeś coś innego — przypomniała.
Westchnął, patrząc na stare płyty długogrające.
— Taak, wiem.
— Prawdę mówiąc — ciągnęła — gdy ten przyjemniaczek Nixon został wybrany, też mówiłeś coś innego. Albo gdy May Dały…
— OK, OK. Więc czego chcesz posłuchać?
— Dobra, nastaw jeszcze raz „Ladyland” — odparła, wzdychając. Podszedł z płytą do adapteru.
— Chcesz coś zjeść na mieście? — zapytała.
Nie był pewien. Nie chciał opuszczać przytulnego domu; przyjemnie było z nią sam na sam. Poza tym nie mógł sobie pozwolić na ciągłe wizyty w restauracjach; to Andrea płaciła za większość posiłków.
— Mógłbym, mógłbym — odparł, zdmuchując kurz z igły pod ciężkim bakelitowym ramieniem. Zaprzestał już żartów z wiekowego radio-adapteru.
— Zobaczę, co jest w lodówce — powiedziała, prostując się. Wstała z podłogi i wygładziła kimono. — Działka jest chyba w mojej torebce.
— Wspaniale — mruknął. — Zrobię nam niesamowitego skręta.
Potem, gdy już zatelefonowała do swoich rodziców, żeby powiedzieć, że wrócą jutro, grali w karty. Nast ępnie Andrea wyjęła karty do tarota i wróżyła mu. Interesowała się tarotem, astrologią, znakami słonecznymi oraz przepowiedniami Nostradamusa; nie wierzyła w nie specjalnie, po prostu ją ciekawiły. On uważał, że było to gorsze niż bezgraniczna wiara w ich prawdziwość.
Podczas czytania z kart rozzłościła się na niego; był sarkastyczny. Zdenerwowana, złożyła karty.
— Chcę tylko wiedzieć, jak to działa — próbował wyjaśnić.
— Dlaczego?
Andrea rozciągnęła się za nim na kanapie, sięgnęła ręką w dół i podniosła okładkę płyty, której używali do przygotowywania skrętów.
— Dlaczego? — powtórzył ze śmiechem, kręcąc głową. — Dlatego, że to jedyny sposób zrozumienia czegokolwiek. Najpierw, czy to działa? Potem, jak?
— Być może, najdroższy — stwierdziła, śliniąc papierową bibułkę — nie wszystko musi być zrozumiane. Być może nie wszystko może być zrozumiane, w odróżnieniu od równań i wzorów.
Stale do tego wracali. Emocje kontra logika. On wyznawał coś w rodzaju jednolitej teorii pola świadomości; emocje, uczucia i logiczna myśl istniały po to, by je zrozumieć łącznie jako całość, byt niewspółmierny co prawda w swoich hipotezach i wynikach, jednak funkcjonujący na tych samych fundamentalnych zasadach. Wszystko w ko ńcu zostanie zrozumiane; było to tylko kwestią czasu i dociekań. Wydawało mu się to tak oczywiste, że miał ogromne i prawdziwe kłopoty ze zrozumieniem punktu widzenia innych ludzi.
— Gdybym o tym decydował, nie pozwoliłbym nikomu, kto wierzy w znaki zodiaku, Biblię lub uzdrawianie przez wiarę czy coś takiego, ko rzystać z energii elektrycznej i jeździć samochodami, autobusami oraz pociągami i latać samolotami ani używać niczego, co wykonano z two rzyw sztucznych. Chcą wierzyć, że świat działa według ich zwariowanych regułek? W porządku, niech żyją w ten sposób, ale dlaczego u diabła mie libyśmy im pozwalać korzystać z owoców ludzkiego geniuszu i ciężkiej pracy, z rzeczy produkowanych tylko dlatego, że ludzie lepsi od nich mie li kiedyś rozsądek i nadzieję, by… Przestaniesz się ze mnie śmiać?
Rzucił jej piorunujące spojrzenie. Andrea trzęsła się z bezgłośnego śmiechu, z różowym drżącym językiem wysuniętym, by polizać następną bibułkę. Zwróciła się do niego z błyszczącymi oczyma, wyciągnęła rękę i powiedziała:
— Czasami jesteś taki zabawny.
Chwycił jej dłoń i pocałował ją ceremonialnie.
— Tak się cieszę, że cię bawię, moja droga.
Nie uważał, że powiedział coś zabawnego. Czemu się z niego śmiała? Ostatecznie musiał jednak przyznać, że tak naprawdę jej nie rozumiał. Nie rozumiał kobiet. Nie rozumiał mężczyzn. Nawet dzieci trudno było mu zrozumieć. Naprawdę rozumiał tylko siebie i resztę wszechświata. Nie do końca rzecz jasna, ale na tyle dobrze, by wiedzieć, że to, co zostało do odkrycia, miałoby sens; pasowałoby, można by to stopniowo i cierpliwie dobierać po kawałku, niczym elementy bezkresnej układanki, bez prostych brzegów i bez końca w polu widzenia, ale takiej, w której zawsze będzie miejsce na dopasowanie absolutnie każdego kawałka.