Выбрать главу

Nie jest duży. Przechodzi nad rzeczką, którą widzę przez grube żelazne pręty, wyrastające z balustrady. Rzeka wypływa prosto i powoli z mgieł, przepływa pod mostem, a potem równie prosto i powoli odpływa w taką samą przeklętą mgłę z drugiej strony.

Potrafiłbym przepłynąć tę rzekę w ciągu paru minut (gdyby nie mięsożerne ryby), a most mógłbym przejść jeszcze szybciej, nawet wolnym krokiem.

Most jest częścią okręgu, mniej więcej jego górną ćwiartką. Całość konstrukcji tworzy wielkie wydrążone koło, okrążające rzekę.

Na brzegu za moimi plecami znajduje się brukowana droga prowadząca przez moczary. Na brzegu przede mną są moje damy, odpoczywające lub bawiące się w szeregu małych pawilonów bądź w otwartych wagonach, stojących na małej łące otoczonej — widzę to, gdy mgła nieco rzednie — przez wysokie szerokolistne drzewa. Mój marsz ku nim nie ma końca. Czasem idę wolno, czasem szybko; zdarzało się, że nawet biegłem. Przywołują mnie gestami rąk, machają i powitalnie wyciągają do mnie ramiona. Ich głosy przyzywają mnie w językach, których nie potrafię zrozumieć, ale które wydają mi się dźwięczne i piękne, serdeczne i błagalne i które przepełniają mnie dziką żądzą.

Przechadzają się tam i z powrotem lub leżą wśród atłasowych poduszek w swoich małych pawilonach i szerokich wagonach. Noszą wszystkie rodzaje sukien: niektóre pozbawione ozdób i oficjalne, zakrywające je od stóp po szyje, niektóre luźne i zwiewne niczym jedwabne fale, niektóre cienkie i przezroczyste bądź pełne starannie rozmieszczonych rozcięć i dziur, żeby przeświecały przez nie ich młode ciała — białe jak alabaster, czarne jak smoła, złociste jak samo złoto — jak gdyby młodzieńczość i uświadomiona dojrzałość tych kobiet były czymś, co w nich płonie, ciepłem, które dostrzegają moje oczy.

Czasem rozbierają się dla mnie powoli, obserwując moją reakcję; ich wielkie, smutne oczy są pełne tęsknoty, ich smukłe, delikatne ręce unoszą się miękkim ruchem do ramion, rozpinając, zrzucając, zsuwając ra-miączka i warstwy materiału, jakby były kroplami wody pozostałymi po kąpieli. Wyję, przyśpieszam biegu, krzyczę.

Czasem podchodzą na sam brzeg, na sam przyczółek mostu i zdzierają z siebie ubrania, krzycząc do mnie, zaciskając małe pięści i poruszając biodrami; padają na kolana z rozłożonymi nogami, wołają do meie i wyciągają ku mnie ramiona. Wtedy ja również krzyczę i rzucam się naprzód, biegnę z całych sił, sztywny z pożądania, trzymam mojego kutasa niczym skarłowaciałe drzewce flagi, brandzlując się i wyciem wyrażając niespełnione pożądanie. Często tryskam spermą i wyczerpany padam na twardy zakrzywiony pomost i leżę tam — dysząc, szlochając, krzycząc i okładając jego żelazną powierzchnię rękami, aż w końcu zaczynają krwawić.

Od czasu do czasu kobiety kochają się na moich oczach; zawodzę wówczas i rwę włosy z głowy. Czasami zajmuje im to długie godziny delikatnego całowania i głaskania, pieszczot i lizania się; krzyczą w chwili orgazmu, ich ciała miotają się, lgną do siebie kurczowo, drgają w zgodnym rytmie. Czasem obserwują mnie, gdy to robią, i nigdy nie potrafię ocenić, czy ich wilgotne oczy nadal wyrażają smutek i tęsknotę, czy już tylko nasycenie i drwinę. Zatrzymuję się, wygrażam im pięścią i wrzeszczę:

— Suki jedne! Niewdzięcznice! Przeklęte dręczycielki! Diablice! A ja?! Chodźcie tu! Przyjdźcie. Tutaj! No dalej, wejdźcie na most! Nie?! Więc rzućcie mi linę, do kurwy nędzy!

Nie robią tego. Paradują, rozbierają się, pieprzą, śpią i czytają stare księgi, przyrządzają posiłki i pozostawiają na skraju mostu tacki z papieru ryżowego zjedzeniem, żebym mógł się posilić (czasem buntuję się jednak: wrzucam tacki do rzeki i mięsożerne ryby zjadają je razem ze strawą), lecz na most wejść nie chcą. Przypominam sobie, że czarownice nie mogą przekraczać wody.

Idę; most obraca się powoli, dudniąc i drżąc lekko, pręty wznoszące się z jego krawędzi poruszają się wolno, niczym tłoki, we mgle. Biegnę; most szybko zwiększa obroty, dostosowuje je do mojej prędkości, drżąc pod moimi stopami; słychać cichy dźwięk prętów prujących wypełnione mgłą powietrze. Zatrzymuję się; most nieruchomieje. Nadal znajduję się nad nurtem płynącej wolno rzeczki. Siadam. Most pozostaje w bezruchu. Podrywam się i rzucam w stronę brzegu, na którym znajdują się kobiety; przewracam się, pełzam na czworakach, podskakuję na jednej nodze, na boki i do przodu; most przemieszcza się z turkotem w różne strony, nigdy nie tracąc do mnie dystansu na więcej niż parę kroków i zawsze, za każdym razem, sprowadza mnie z powrotem na swój wierzchołek, na środek przęsła przerzuconego nad ospałym strumieniem. Jestem kluczem jego sklepienia.

Sypiam — zazwyczaj nocą, czasami podczas dnia — nad środkiem rzeki. Kilka razy czekałem aż do północy, udając przez wiele godzin, że śpię, a potem w górę! Na równe nogi! Ruszając jednym potężnym skokiem! Jednym susem!

Ale most szybko rusza za mną, nie dając się oszukać, i po paru chwilach — bez względu na to, czy biegnę, skaczę, czy się tarzam — jestem z powrotem nad nurtem rzeki. Usiłuję wykorzystać przeciwko mostowi jego bezwładność, jego pęd, jego potworną masę, więc najpierw biegnę w jedną stronę, a potem w drugą, próbując tymi raptowymi zwrotami zaskoczyć go, wystrychnąć na dudka, przechytrzyć, okpić drania, po prostu uciec mu (oczywiście zawsze staram się sprawdzać, czy jeżeli rzeczywiście ucieknę, to znajdę się na brzegu z damami — nie zapominajcie o mięsożernych rybach!), ale bez powodzenia. Most, mimo swego ciężaru, mimo swej ma-sywności, które powinny czynić go nieruchawym i bezwładnym, zawsze porusza się zbyt szybko dla mnie i nigdy nie pozwala mi się zbliżyć do któregoś z brzegów bardziej niż na sześć kroków.

Czasami wieje bryza; nie dość silna, by przegnać mgłę, ale wystarczająco mocna — jeżeli wiatr dociera z odpowiedniego kierunku — by przynieść mi woń kobiecych ciał i zapach perfum. Chwytam się za nos; odrywam paski materiału z moich łachmanów i wtykam je sobie w nozdrza. Myślałem o tym, by wepchnąć je również do uszu, a nawet żeby zawiązać sobie oczy.

Co kilkadziesiąt dni z lasu za łąką wybiegają mali, smagli i krępi mężczyźni i rzucają się na kobiety, które po krótkim pokazie oporu i kokieterii z niekłamaną rozkoszą im ulegają. Te orgie trwają całymi dniami i nocami, bez chwili przerwy; praktykuje się perwersje seksualne w każdej postaci. W nocy scenę oświetlają czerwone lampy i ogniska, a przy okazji uczestnicy orgii konsumują ogromne ilości pieczonych mięs, egzotycznych owoców i aromatycznych przysmaków oraz opróżniają wiele bukłaków wina i butelek wódki. W takich okolicznościach zazwyczaj zapomina się o mnie i nikt nie zostawia mi jedzenia na moście, więc głoduję, gdy oni sycą swą żarłoczność do granic możliwości. Siedzę wtedy i odwracam głowę, patrząc wilkiem na przejmująco wilgotne moczary i przecinającą je nieosiągalną drogę, trzęsąc się z gniewu i zazdrości, dręczony skowytem i piskami docierającymi z drugiego brzegu oraz soczystymi zapachami piekących się mięs.

Kiedyś zacząłem wrzeszczeć na nich ochrypłym głosem, skręciłem sobie kostkę, podskakując, i przygryzłem język, gdy rzucałem przekleństwa pod ich adresem; odczekałem, aż zachciało mi się srać, a potem rzuciłem w nich własnym gównem. Te nieprzyzwoite małolaty wykorzystały je w jednej z plugawych gier seksualnych.