Выбрать главу

Mój orgazm jest ledwie wyczuwalny; drobna wydzielina gruczołów, obcy sygnał z odległych obszarów. Krzyczę, ale nie z rozkoszy, nawet nie z bólu. Ten uścisk, ta presja, to panowanie nade mną, jak gdybym był ciałem do ubrania, zawinięcia, opasania i zapaczkowania, oblico-wania i obszycia galonem, przeszywają mnie czymś druzgocącym: wspomnieniami. Dawnymi i świeżymi, bladymi i odrażającymi zarazem; strach przed uwięzieniem i nadzieja na uwolnienie zwierzęcia i maszyny oraz zazębiających się struktur; początek i koniec.

Schwytany w pułapkę. Zdruzgotany. Chwilowa śmierć i to uwolnienie. Dziewczyna trzyma mnie jak klatka.

— Muszę już iść. — Abberlaine wyciąga dłoń, gdy wraca od kominka ze swoimi rzeczami; chwytam ją i ściskam. — Żałuję, że nie mogę zostać — dodaje, patrząc ze smutkiem i przyciskając kurczowo nieliczne wiotkie części garderoby do bladego ciała.

— Nie ma sprawy.

Tylko na parę godzin. Rodzina oczekuje jee teraz. Ubiera się, pogwizdując, nie zażenowana. Z daleka dolatuje dźwięk rogu mgłowego. Za okiennicami jest zupełnie ciemno.

Szybka wycieczka do łazienki; znajduje grzebień, wymachuje nim triumfalnie. Jej włosy są niesamowicie splątane i musi cierpliwie siedzieć w płaszczu na skraju łóżka, podczas gdy ja ostrożnie rozczesuję je i na nowo wygładzam. Abberlaine wsuwa rękę do kieszeni płaszcza i wyciąga z niej małą paczkę cienkich cygar oraz zapałki. Marszczy nos.

— W całym mieszkaniu pachnie seksem — oznajmia, wyjmując cygaro.

— Niemożliwe, naprawdę?

Odwraca się, by na mnie spojrzeć, i podaje mi paczkę; kręcę głową.

— Hmm. Oburzające zachowanie — oświadcza, zapalając cygaro.

Czeszę jej włosy, usuwając splątane owoce owego zachowania. Abberlaine wydmuchuje kółka z dymu cierpliwie ku sufitowi. Kładzie dłoń na mojej ręce i przesuwa ją razem z grzebieniem. Wzdycha.

Pocałunek przed wyjściem; umyta twarz, oddech pachnący szarym dymem.

— Zostałabym, gdybym mogła.

— Nie przejmuj się. Przecież byłaś tu przez pewien czas. Najważniejsze, że przyszłaś.

Chciałbym powiedzieć więcej, ale nie potrafię. Ten paniczny strach przed zmiażdżeniem, schwytaniem w pułapkę, wciąż mi towarzyszy, niczym echo wciąż rozbrzmiewające w głębi mojej świadomości. Całuje mnie na odchodnym.

Po jej wyjściu leżę przez chwilę w dużym, stygnącym łóżku, słuchając rogów mgłowych. Jeden buczy całkiem blisko; jeżeli mgła się nie rozwieje, chyba nie będę mógł zasnąć. W powietrzu unosi się słaby, zanikający ślad dymu. Wyblakłe kręgi na suficie wyglądają jak kółka dymu odciśnięte tam niczym piętno przez cygaro Abberlaine Arrol. Oddycham głęboko, usiłując wychwycić ostatnie ślady jej perfum. Ma rację; w pokoju rzeczywiście pachnie seksem. Czuję pragnienie i głód. Jest dopiero środek wieczoru; wstaję i biorę kąpiel, a potem ubieram się z uczuciem przyjemnego zmęczenia. Gaszę światła, otworzywszy już drzwi od frontu, gdy spostrzegam poświatę w drzwiach po drugiej stronie zagraconego pokoju. Zamykam drzwi i idę zbadać, co się stało.

To dawna biblioteka, z pustymi półkami. W jednym jej końcu stoi włączony telewizor. Mam wrażenie, że serce podeszło mi do gardła, ale po chwili zdaję sobie sprawę, iż obraz jest inny niż zwykle. Ekran jest biały, przedstawia gruboziarnistą pustkę. Podchodzę, by wyłączyć telewizor, ale zanim jestem w stanie to zrobić, coś ciemnego przesłania pole widzenia, po czym się cofa. Ręka. Obraz drga. a potem zastyga na mężczyźnie w łóżku. Jakaś kobieta odsuwa się sprzed kamery; staje na skraju kadru. Podnosi szczotkę i przeciąga nią powoli przez włosy, wpatrując się w coś, co pewnie jest lustrem na ścianie. Poza tym obraz zmienił się tylko trochę: fotel został przesunięty, a pościel nie jest ułożona tak starannie jak przedtem.

Po pewnym czasie kobieta odkłada szczotkę, pochyla się do przodu z ręką przy czole, po czym znowu się odsuwa. Podnosi szczotkę i w postaci ciemnej rozmazanej plamy przesuwa się przed kamerą. Nie jestem w stanie dokładnie się przyjrzeć jej twarzy.

Mam sucho w ustach. Kobieta pojawia się ponownie przy chorym, ubrana w ciemny płaszcz. Stoi i patrzy na mężczyznę, a potem pochyla się i całuje go w czoło, odgarniając zeń jednocześnie kosmyk jego włosów. Podnosi torebkę z podłogi i wychodzi. Wyłączam telewizor.

Na ścianie kuchni wisi telefon. W słuchawce słychać znajomy sygnał, niezbyt regularny, chyba trochę częstszy niż poprzednio.

Wychodzę z mieszkania i windą jadę na pomost kolejowy.

Jest mglisto; światła wycinają z gęstej mgły żółte i pomarańczowe stożki. Obok, pobrzękując i gwiżdżąc, przejeżdżają tramwaje i pociągi. Wędruję po zewnętrznej stronie dźwigara mostu, z dłonią na wysokiej poręczy na skraju chodnika. Mgła przepływa powoli przez kratownice dźwigarów; z ukrytego w niej morza dolatuje buczenie rogów mgłowych.

Mijają mnie ludzie, głównie kolejarze. Wyczuwam we mgle parę oraz swąd spalonego węgla i oleju napędowego. W kolejowym hangarze siedzą wokół stołów umundurowani ludzie czytający gazety, grający w karty i popijający z dużych garnuszków. Idę dalej. Most drży pod moimi stopami, a skądś przede mną dolatuje zgrzytliwy, metaliczny łoskot. Rozbrzmiewa echem na całym moście, odbijając się od dobudowanych konstrukcji architektonicznych, przewalając przez stężałe od mgły powietrze. Kroczę przez gęstą ciszę, po czym, jeden po drugim, rozlegają się dźwięki rogów mgłowych. Słyszę, jak przejeżdżające w pobliżu pociągi i tramwaje zwalniają i się zatrzymują. Przede mną ożywają syreny i klaksony.

Idę samym skrajem mostu przez jarzącą się mgłę. Nogi znowu mnie bolą, w piersi czuję tępe, jakby współczujące pulsowanie. Myślę o Abberlaine; wspomnienie o niej powinno poprawić mi samopoczucie, ale tak nie jest. To się stało w domu, w którym straszy; duchy tego bezsensownego zakłócenia na linii i nie zmieniające się niemal obrazy były tam cały czas, na wyciągnięcie ręki, na przekręcenie wyłącznika, przypuszczalnie nawet wtedy gdy po raz pierwszy ją pocałowałem, nawet w chwili gdy zacisnęła ramiona i nogi na moim ciele, a ja krzyczałem z przerażenia.

Pociągów teraz nie słychać; od paru minut nie przejechał obok mnie ani jeden. Klaksony i syreny konkurują z wyjącymi rogami mgłowymi.

Owszem, z rozkoszą snułbym to świeże wspomnienie, rzeczywiście bardzo słodkie i dobre, ale coś we mnie nie chce do tego dopuścić; staram się odtworzyć zapach, dotyk i ciepło Abberlaine, ale pamiętam jedynie tę kobietę spokojnie szczotkującą włosy, patrzącą w niewidoczne lustro i szczotkującą bez ustanku. Próbuję sobie przypomnieć, jak wyglądał pokój, ale widzę go tylko w czerni i bieli, jedynie łóżko w nieładzie, a w nim mężczyznę.

Pociąg mija mnie we mgle, błyskając światłami, kierując się w stronę wciąż wyjących syren.

Co teraz? Och, więcej, o wiele więcej tego samego, mówi ta świeżo zaspokojona część mojej świadomości; proszę o całe noce i dnie tego, tygodnie i miesiące. Ale czego konkretnie? Następnej rozrywki, czegoś poza zaginionymi bibliotekami, niepojętymi misjami lotniczymi i zmyślonymi snami?

Tak czy inaczej, nie wyobrażam sobie, by z tego wyniknęło wiele dobrego.

Idę dalej, w kłębiące się mgły, w narastający zgiełk syren, wrzasków i trzaskającego ognia w płonącym wraku pociągu.

Najpierw spostrzegam płomienie, wznoszące się we mgle niczym grube, drżące maszty. Dym kłębi się jak zagęszczony cień we mgle. Krzyczą ludzie, błyskają światła. Paru kolejarzy mija mnie biegiem, kierując się w stronę wraku. Widzę tył pociągu, który przejechał obok mnie przed paroma minutami; to pociąg ratowniczy, załadowany żurawiami, wężami i z wagonami szpitalnymi w składzie. Powoli przesuwa się po torze, znikając za wagonami towarowymi następnego pociągu, stojącego dwa tory dalej, bliżej mnie; parę pierwszych jego wagonów wygląda normalnie, nadal stoją na szynach, ale trzy następne wypadły z toru, ich koła spoczywają w metalowych korytach, zgrabnie zakleszczone zgodnie z zamysłem projektantów mostu. Wagon za nimi stoi ukośnie względem toru, każda z jego osi obejmuje swymi kołami jedną szynę. Każdy następny wagon jest bardziej uszkodzony od poprzedniego. Płomienie nadal wznoszą się przede mną; znajduję się blisko ich źródła, czuję na twarzy żar, przebijający się przez mgłę. Zastanawiam się, czy nie powinienem się wycofać; przypuszczalnie nie jestem tu potrzebny. We mgle trudno się zorientować, ale chyba znajduję się przy końcu tego segmentu, w miejscu, gdzie most zwęża się niczym rozdęta klepsydra, aż do mostu w moście, którym jest przęsło łączące.