Ile miał wtedy lat? Nie wiedział. Może tylko pięć lub sześć. Ojciec trzymał go na ramionach; dotykał chłodnego granitu podpór i sięgał wyciągniętymi rączkami ku pomalowanym na czerwono blachom mostu.
Gdy wrócili, kolejka samochodów była równie długa jak przedtem. Przeprawili się więc mostem Kincardine.
Andrea pocałowała go, budząc ze wspomnień, i objęła bardzo mocno, mocniej niż przypuszczał, że jest w stanie objąć, tak mocno, że z trudem oddychał. Gdy go puściła, wrócili do samochodu.
Jechała mostem drogowym. Patrzył nad ciemnymi wodami na przyćmioną sylwetkę mostu kolejowego, pod którym wcześniej stali, i wysoko nad rzeką widział długi, przerywany ciąg świateł pociągu osobowego zmierzającego na południe. Światła niczym rząd kropek na końcu zdania, pomyślał, albo na jego początku; trzy lata. Kropki niczym bezsensowny komunikat alfabetem Morse’a; sygnał złożony jedynie z liter E, H, I oraz S. Światła migotały zza dźwigarów; znajdujące się bliżej liny mostu drogowego przemykały obok zbyt szybko, by coś zmienić w tym obrazie.
Bez cienia romantyczności, pomyślał, obserwując pociąg. Pamiętam czasy, gdy jeździły jeszcze pociągi parowe. Chodziłem na miejscowy dworzec i stałem na kładce dla pieszych nad torami do czasu, aż nadjeżdżał pociąg, wyrzucający z siebie z sykiem parę i dym. Gdy wjeżdżał pod drewniane przęsło, dym eksplodował na metalowych płytach założonych dla ochrony belek; nagły strumień pary i dymu otaczał stojącego na kładce na bardzo długie, jak się wydawało, sekundy rozkoszną niepewnością, innym, pełnym tajemnic i kłębiących się, na wpół widocznych rzeczy, światem.
Potem jednak zamknęli tę linię, rozebrali kładkę dla pieszych i przekształcili dworzec w atrakcyjną, jedyną w swoim rodzaju, przestronną rezydencję o przyjemnym południowym wyglądzie, z rozległym terenem dokoła. Jedyna w swoim rodzaju. To wystarczy niemal za wszelki komentarz.
Pociąg przepłynął przez długi wiadukt i zniknął na lądzie. Tak po prostu. Bez cienia romantyczności. Bez fajerwerków przy wyrzucaniu popiołów i węgli, bez ogonów komet z pomarańczowych iskier wylatujących z komina, nawet bez kłębów pary (następnego dnia próbował napisać o tym wiersz, ale nie udał mu się).
Odwrócił się od mostu, ziewając, gdy Andrea zwolniła, by zapłacić mostowe.
— Wiesz, ile czasu zabiera im pomalowanie go? — zapytał. Pokręciła głową i opuściła szybę, bo podjechali do kas.
— Czego, mostu kolejowego? — rzuciła, szukając w kieszeni pieniędzy. — Nie wiem… Rok?
— Źle — odparł, zakładając ręce i patrząc na czerwone światło na końcu budki. — Trzy lata. Trzy cholerne lata.
Milczała. Zapłaciła i światło zmieniło się na zielone.
Pracował, dobrze mu się powodziło. Rodzice byli z niego dumni. Dostał kredyt hipoteczny na małe mieszkanie, także w Canonmills. Firma, dla której pracował, pozwoliła, by dołożył trochę pieniędzy na zakup samochodu służbowego, skoro już wspiął się na takie wyżyny burżuazyj-nej dekadencji, miał więc większe i lepsze BMW zamiast cortiny. Andrea pisała do niego listy. Ilekroć o nich wspominał, opowiadał ten sam stary dowcip.
John Peel puszczał reggae w nocnych programach Radio One. On kupił płytę „Past, Present and Futurę” Ala Stewarta. „Post World War Two Blues” rozczulił go niemal do łez. przy „Roads to Moscow” faktycznie się rozpłakał, a „Nostradamus” go denerwował. Często odtwarzał „The Confessions of Doctor Dream”, leżąc w ciemności ze słuchawkami na uszach, rozciągnięty na podłodze, czując łupanie pod czaszką i nucąc do taktu. Pierwszy utwór na eponimicznej drugiej stronie nosił tytuł „Irreversible Neural Damage”.
Sprawy układają się w pewien wzór, zauważył w rozmowie ze Stewartem Maćkiem. Stewart i Shona przeprowadzili się do Dunfermline w hrabstwie Fife, na drugim brzegu rzeki. Shona trafiła tam po kursie nauczycieli WF w Dunfermline College of Physical Education (usytuowanym zmyłkowo, lecz przemyślnie nie w Dunfermline, lecz na drugim brzegu rzeki, koło Edynburga); wydawało się zatem rzeczą oczywistą, iż powinna uczyć w samym Dunfermline; z jednej wywłaszczonej stolicy do drugiej. Stewart nadal studiował na uniwersytecie, kończąc pracę podyplomową i chyba gotów był zostać wykładowcą.
Swemu pierwszemu dziecku dali jego imię. Nie potrafił wyrazić, jak wiele to dla niego znaczyło.
Podróżował. Po Europie koleją z ulgowym biletem, dopóki mieścił się w limicie wieku, po Kanadzie i Stanach Zjednoczonych także pociągiem, oraz autostopem, autobusami i pociągami do Maroka i z powrotem. Ta ostatnia eskapada nie sprawiła mu przyjemności; miał tylko dwadzieścia pięć lat, ale czuł się już staro. Zaczął łysieć. Jednakże pod koniec tej wyprawy odbył wspaniałą podróż pociągiem, jadąc prawie całą dobę przez Hiszpanię od Algeciras do Irun z paroma Amerykanami, którzy mieli bodaj najlepsze prochy, jakich w życiu próbował. Oglądał, jak słońce wschodzi nad równinami La Manchy, i słuchał symfonii wygrywanych przez stalowe koła pociągu.
Zawsze znajdował wymówkę, żeby nie odwiedzić Paryża. Nie chciał jej tam widywać. Andrea od czasu do czasu wracała do kraju — zmieniona, jakby poważniejsza i bardziej ironiczna, a nawet pewniejsza siebie. Włosy miała teraz krótkie; uważał, że wygląda w nich bardzo szykownie. Wakacje spędzali na zachodnim wybrzeżu i wyspach — gdy zdołał uzyskać dodatkowe wolne. Pojechali też do Związku Sowieckiego; on po raz pierwszy, ona — trzeci. Zapamiętał oczywiście pociągi i podróżowanie nimi, ale również ludzi, architekturę i pomniki wojenne. To nie była jednak podróż taka sama jak inne. Odczuwał cały czas zniechęcenie, znał jedynie parę słów po rosyjsku, a słuchanie, jak Andrea radośnie trajkocze z napotkanymi ludźmi, sprawiło, że poczuł, iż stracił ją z powodu języka (i to obcego języka, myślał z goryczą; wiedział, że w Paryżu Andrea ma kogoś).
Pracował przy projektowaniu rafinerii oraz urządzeń wiertniczych i zrobił na tym majątek; teraz, gdy ojciec był na emeryturze, posyłał trochę pieniędzy swej matce. Kupił mercedesa, a wkrótce potem zmienił go na stare ferrari, w którym stale brudziły się świece. Ostatecznie poprzestał na trzyletnim czerwonym porsche, choć tak naprawdę wolałby nowy.
Zaczął widywać się z dziewczyną o imieniu Nicola, pielęgniarką, którą poznał, gdy wycięto mu wyrostek robaczkowy w Royal Infirma-ry. Ludzie żartowali sobie z ich imion, nazywali ich imperialistami i pytali, kiedy mają zamiar zażądać zwrotu Rosji. Nicola była niską blondynką o szczodrym, przystępnym ciele; miała mu za złe prochy i powiedziała, gdy raz zaszastał pieniędzmi i kupił trochę kokainy, że jest szalony, marnując taką ilość pieniędzy po to, by wpakować ją sobie do nosa. Kiedyś, gdy podejrzewał, że powinien wyznać jej miłość, powiedział Nicoli, że ma dla niej wiele czułości. „Czuję tę twoją czułość każdego rana, bestio” — odparła, śmiejąc się i tuląc do niego. On również się śmiał, ale zdał sobie sprawę, że był to jedyny wypadek, gdy Nicola zażartowała. Wiedziała o Andrei, ale nie rozmawiali o niej. Rozstali się po sześciu miesiącach. Potem, nagabywany, odpowiadał, że zadaje się z różnymi dziewczynami.
Pewnego dnia o trzeciej nad ranem, gdy rżnął szkolną przyjaciółkę Andrei, zadzwonił stojący przy łóżku telefon.
— No dalej — powiedziała, chichocząc — odbierz.
Nie puściła go, gdy przesuwał się powoli po łóżku do dzwoniącego aparatu. Telefonowała jego siostra Morąg, żeby powiedzieć, że przed godziną jego matka umarła na wylew w szpitalu Southern General w Glasgow.