Выбрать главу

Nadal nie potrafię przestać myśleć o mojej żonie. Ukatrupiłem ją prawie pół wieku temu, ale wciąż widzę jej urodziwą twarz, jakby wyki-towała dopiero wczoraj. Okazało się, że nie była taka młoda, na jaką wyglądała. Nigdy nie odkryłem, ile naprawdę miała lat, ale zausznik uważa, że co najmniej tysiąc. Nie starzała się powoli, jak nawet wiedźmy powinny się starzeć. Zaczarowałem ją tak, że do samej śmierci wyglądała jak dwudziestolatka. Wypaliła się przez to. Trudno powiedzieć, że ją winiłem, ale w końcu to człowieka dopada. Stała się posążkiem, maleńką rzeźbą z ciemnego drewna, twardą, ponurą i starą. Zostawiłem instrukcje, by zasadzono ją w tym lesie w pobliżu miejsca, w którym się urodziła; niebawem wyrosło z niej tam maleńkie drzewo. Zausznik twierdzi, że prawdopodobnie zmieni się ono z małego i pomarszczonego w duże, wysokie i młodsze, a potem się skurczy, jakby cofało się w przeszłość, aż stanie się nasieniem, a potem nawet on nie wie, co będzie. Ma smutną minę, mówiąc mi to wszystko, gdyż wie, że kiedy umrę — gdy obaj umrzemy, ponieważ on nie potrafi żyć beze mnie — po prostu rozsypie się w proch i tyle. Po śmierci nie czeka go nawet egzystencja w Zaświatach. Ma biedak pecha. Prawdopodobnie nie wpuszczą go nawet do piekła po tym, co się stało, gdy byłem tam ostatnim razem. Mały zausznik wciąż chichocze, gdy wspominamy dawne dzieje i to, jak go ratowałem. Chyba musieli tam zmienić cały system rządzenia, odkąd ten typ Charon zmienił się w kamień; dwójka bohaterów zwanych Wirgiliusz i Dantek chwilowo przejęła władzę; wciąż tam są. Cholera wie, jakie zgotują mi przyjęcie, gdy zjawię się u niebezpiecznych bram czy co tam teraz mają. Prawdopodobnie wpuszczą mnie bez problemu, ale założę się, że przygotowali coś naprawdę paskudnego. W każdym razie teraz już rozumiecie, dlaczego nie mam specjalnej ochoty kopnąć w kalendarz.

— A-ha.

— A-ha co?

— Wydawało mi się, że masz obserwować monitory.

— Obserwuję, obserwuję, tylko że… Chwilunia! Kto to, kurwa, jest?

— Na pewno nikt taki, kto nam dobrze życzy.

— O psiakrew!

Ze stoku schodzi muskularny blondyn z kurewsko wielkim mieczem. Jest cholernie szeroki w ramionach, ma coś w rodzaju metalowych pasków na całym ciele, wielkie buty i wąziutką przepaskę na biodra. Na głowie coś jakby hełm z głową warczącego chyba wilka. Podnoszę się w łóżku, już teraz czując strach. Jestem ostatnio sztywny jak kołek (z wyjątkiem miejsca, w którym chciałbym być sztywny) i z moim reumatyzmem, i w ogóle, z drżącą ręką, słabym wzrokiem i tak dalej, naprawdę nie wyobrażam sobie załatwiania porachunków z jakimś młodym, wyćwiczonym wojownikiem z paskudnie wielkim mieczem.

— Co się stało z tą pieprzoną strefą zakazaną? Myślałem, że ludzie powinni zapadać w sen, gdy spróbują się zbliżyć do latającego zamku!

— Hm, to pewnie przez ten jego hełm — odpowiada zausznik. — Prawdopodobnie zawiera jakieś ekranowanie neuralne. Zobaczmy, czy laser zdoła sobie poradzić z tym facetem.

Wielki umięśniony niedźwiedź maszeruje po zboczu, bezczelnie wpatrując się w zamek, ze ściągniętymi wielkimi jasnymi brwiami, napinającymi się pod skórą muskularni, wymachując ogromnym mieczem. Nagle robi zaskoczoną minę i zaczyna nim wymachiwać jeszcze szybciej, tak że otaczają go rozmazane smugi. Chwilę później następuje błysk i monitor gaśnie.

— No nie! Co teraz?

Próbuję zejść z łóżka, ale moje stare mięśnie zmieniły się chyba w galaretę lub coś w tym rodzaju i pocę się jak tłusty wieprz. Monitor znowu ożywa, pokazując drzwi zamku od środka.

— Hmm — mruczy mały zausznik, jak gdyby był diabelnie przejęty. — Nieźle. Zaręczam, że posiada pewną ograniczoną zdolność przewidywania: wiedział, że laser wystrzeli do niego. Przypuszczalnie tylko z pa-rosekundowym wyprzedzeniem, ale wystarczająco wcześnie. Trudno będzie go powstrzymać. Ta sztuczka z laserem też była ładna, prawdopodobnie ma w mieczu jakieś pole zwierciadlane. Odbicie światła z powrotem w kierunku kamer mogło być przypadkowe, ale jeśli nie było, to tupeciarz z niego. Prawdziwy przeciwnik. Słucham?

— Nie mogę się ruszyć! Zrób coś! Pierdol rolę wspaniałego przeciwnika. Zabierz nas daleko od tego sukinsyna! Wpraw zamek w ruch!

— Niestety, mamy za mało czasu — odpowiada mały zausznik, zupełnie spokojny. — Zobaczymy, czy pocisk nożowy zdoła go zatrzymać.

— Pięknie, kurwa! Czy to cała nasza obrona?

— Niestety, tak. On oraz parę niezbyt inteligentnych i szczelnych komór powietrznych.

— To wszystko? Ty głupi sukinsynu. Dlaczego, do kurwy nędzy, pozwoliłeś odejść wszystkim wartownikom i…

— Błąd w ocenie, jak przypuszczam, łobuzie — stwierdza zausznik, ziewając.

Wskakuje mi na ramię i obaj obserwujemy drzwi zamku. Spod metalowej powierzchni wylania się ostrze miecza i wycina w nich koło. Blaszana tarcza spada na posadzkę i wielki jasnowłosy sukinsyn przechodzi przez otwór.

— Pola — cicho mówi zausznik, kiwaaąc mi głową przy uchu. — Te drzwi komory powietrznej były zbrojone włóknami. Przecięcie ich bez przygotowania wymagało użycia paru porządnych pól wspomagających brzeszczot. Ten chłopak wyposażył się w broń nie lada… Choć oczywiście mogło być zupełnie inaczej.

— Gdzie się podział ten skubany sztylet?! — krzyczę; jestem kompletnie sparaliżowany, gotowy zesrać się do łóżka.

Wielki syukinsyn ciężko stąpa korytarzem zamku. Wygląda na diabelnie ostrożnego, lecz zdecydowanego i wymachuje mieczem, jakby miał poważne zamiary. Posyła w bok groźne spojrzenie.

Maleńki sztylet zbliża się do niego, ale robi to stanowczo za wolno, prawie tak, jakby się wahał. Blondas wciąż patrzy na niego groźne. Sztylet zatrzymuje się w locie, a potem po prostu spada na podłogę i toczy się w kąt.

— No nie! — wrzeszczę.

— Mówiłem ci, że to tandetna imitacja. Na pewno wyposażyli go w obwód IFF. Przypuszczalnie miecz naszego przyjaciela dostarczył mu fałszywego sygnału „swój”. Autentyki to wolni strzelcy, wystarczająco sprytni, by samodzielnie podejmować decyzje i właśnie dlatego, rzecz jasna, są zupełnie nieprzydatni dla takich jak ty czy ja.