Выбрать главу

I Królestwo Fife. Obecnie niewielki obszar, wtedy jednak wystarczająco rozległy. Rzym też był mały na początku, ale to go nie powstrzymało; jak wyglądałby świat, gdyby jakaś część Szkocji — zanim jeszcze zaistniało państwo o tej nazwie — rozkwitła tak jak dawniej Rzym. Nie, wtedy nie było tutaj przeszłości, spuścizny historycznej. Ateny, Rzym, Aleksandria miały biblioteki, gdy my mieliśmy jedynie forty. Nie byliśmy dzikusami, ale też daleko było nam do miana cywilizowanych. Gdy staliśmy się gotowi odegrać swoją rolę, było już za późno; zawsze działaliśmy za wcześnie albo byliśmy spóźnieni, a najlepsze rzeczy zrobiliśmy dla innych.

Czuł, że przemawia przez niego sentymentalny szkocki nacjonalizm. Może lepiej kształtować świadomość klasową? No cóż, rzeczywiście.

Jak ona mogła to zrobić? Mniejsza o fakt, że to był jej dom — tu właśnie mieszkała jej matka, jej pierwsi przyjaciele, tutaj ukształtowało się tyle jej najwcześniejszych wspomnień i jej charakter — jak mogła zostawić to, co miała? Mniejsza o niego; chętnie pominąłby siebie w tym równaniu, ale ona miała tyle — do zrobienia i do przeżycia… Jak mogła to zrobić?

Poświęcenie się, kobieta w cieniu mężczyzny, dbająca o niego, stawiająca się na drugim mieescu: było to sprzeczne ze wszystkim, w co wierzyła Andrea.

On nadal nie potrafił rozmawiać z nią o tym w należyty sposób. Serce zabiło mu szybciej; odstawił puszkę, rozmyślając. Tak naprawdę nie wiedział, co takiego chce powiedzieć, wiedział jedynie, że chce z nią rozmawiać, trzymać w ramionach, po prostu być z nią i wyrazić wszystko, co do niej czuje. Powinien wyznać jej wszystkie swoje uczucia, to, co myślał o Gustavie, o niej, o sobie. Było to ważne, psiakrew.

Opróżnił puszkę, wrzucił do niej peta, po czym starannie zgniótł czerwoną blachę. Ze zgiętego aluminiowego narożnika skapnęło na jego dłoń trochę piwa. Wytarł ręce. Powinienem jej powiedzieć. Powinienem porozmawiać z nią teraz. Co robiła tego wieczoru? Były w domu, prawda? Tak, są obie. Jakaś impreza, na którą zostałem zaproszony, ale chciałem się zobaczyć ze Stewartem. Zadzwonię do niej. Podszedł do telefonu.

Zajęty. Prawdopodobnie kolejna godzinna rozmowa z Gustave’em; nawet gdy była tutaj, wydawało się, że połowę czasu spędza z nim. Odłożył telefon i z walącym sercem i pocącymi się dłońmi chodził po pokoju. Musiał się wysikać. Poszedł do łazienki, a potem umył ręce, wypłukał usta jakimś płynem. Nie czuł się nawet oszołomiony ani pijany. Znowu spróbował uzyskać połączenie; identyczny sygnał. Stanął przy oknie. Gdyby przysunął się do szyby i popatrzył prosto w dół, ujrzałby swojego jaguara. Biała obła zjawa na ciemnej ulicy. Znowu spojrzał na zegarek. Czuł się świetnie: całkowicie trzeźwy. Gotów do jazdy.

Czemu nie? — pomyślał. Wystartować białym juguarem w zmierzch, pojechać na autostradę i zalać most drogowy hałasem zwiększającego obroty silnika; arogancki uśmiech i bolesny ryk w uszach biednego sukinsyna pobierającego od ciebie opłatę… Cholera; pełne strachu i obrzydzenia, bardzo thompsonowskie. Trzymaj, chłopcze. Lektura tej cholernej książki zawsze sprawiała, że potem jechało się odrobinę szybciej. Ponosisz winę za słuchanie „White Rabbit” przed paroma minutami. To właśnie przebrało miarę. Nie, daj sobie spokój z jazdą. Zbyt dużo wypiłeś.

Diabła tam. Wszyscy to robią o tej porze roku. Psiakrew, lepiej jeżdżę po pijanemu niż większość ludzi na trzeźwo. Po prostu nie przejmuj się, dasz sobie radę. Przecież znasz drogę. W mieście jedź bardzo ostrożnie, na wypadek, gdyby jakiś dzieciak wybiegł na jezdnię, masz przecież spowolnione reakcje, a potem spokojnie autostradą. Z dozwoloną prędkością lub nawet wolniej, żadnego przeganiania miejscowego rajdowca-małolata w fordzie capri ani robienia brzydkich niespodzianek okularnikom w BMW. Po prostu nie daj się zastraszyć, po prostu zachowaj skupienie, nie myśl o Czerwonych Rekinach czy Walach Białych, wypróbowując zawieszenie na betonowych murkach bądź sztucznych zaspach na bezkolizyjnych skrzyżowaniach. Po prostu nie przejmuj się, słuchaj muzyki. Może cioci Joanie. Czegoś kojącego. Nie usypiającego, lecz spokojnego, nie za bardzo ekscytującego, niczego takiego, co prawa stopa słyszy i zaraz dociska pedał do deski. Nic w tym guście… Ostatni raz spróbował się dodzwonić. Potem poszedł odwiedzić Stewarta, który spał spokojnie i tylko obrócił się na drugi bok, gdy on zaglądał do sypialni, z dala od blasku świata w korytarzu. Skreślił parę słów do przyjaciela i zostawił kartkę przy budziku. Zabrał swoją starą kurtkę motocyklową i szalik z monogramem i opuścił mieszkanie.

Wydostanie się z miasta zajęło mu trochę czasu. Wcześniej spadł przelotny deszcz; ulice były mokre. Gdy przemykał się jaguarem wśród samochodów, puścił „Steeltown” Big Country; miał wrażenie, że pasuje do miejsca narodzin Carnegiego. Nadal czuł się świetnie. Wiedział, że nie powinien prowadzić i wolał nie myśleć, co wykazałby alkomat, ale przecież jedna — trzeźwa — część jego świadomości obserwowała i oceniała jego poczynania; i dojechałby, poradziłby sobie, gdyby się nie zdekoncentrował i nie miał pecha. Gdy zmierzając do autostrady, zobaczył przed sobą pusty odcinek drogi, obiecał sobie, że więcej tego nie zrobi. Tylko ten raz, bo przecież to ważne. I będę bardzo ostrożny.

W tym miejscu jezdnia miała dwa pasma; pozwolił, by samochód dał susa naprzód, i wyszczerzył zęby w uśmiechu, gdy siła bezwładności wcisnęła go w fotćl.

— Uwielbiam słuchać warczenia tego silnika — mruknął pod nosem.

Wyciągnął kasetę z nagraniami Big Country z japońskiego odtwarzacza, bocząc się na siebie za przekroczenie dozwolonej prędkości. Pozwolił, by przód auta opadł; zwolnił.

Coś niezbyt wrzaskliwego i ekscytującego na dojazd i przejazd przez wielki szary most. „Bridge Over Troubled Water”? — pomyślał, uśmiechając się szeroko. Nie miałem tego w samochodzie od wieków, żołnierzu.

Miał natomiast nagrania Lone Justice i „How Will the Wolf Survive?” Los Lobos na drugiej stronie taśmy; podniósł kasetę i rzucił na nią okiem, gdy zbliżał się do autostrady. Nie, pragnął usłyszeć Meksy-kanów z Teksasu natychmiast, a nie chciał czekać, aż taśma się przewinie. W takim razie pozostają tylko Pogues. „Rum Sodomy the Lash”; cholernie fajne melodie do monotonnej jazdy. Nie szkodzi, że z odrobiną wrzasków. Przynajmniej nie pozwalają człowiekowi zasnąć. Tylko nie próbuj dostosowywać tempa jazdy do muzyki. No, proszę…

Wjechał na M90 i skierował się na południe. Niebo nad pstrokatymi chmurami było ciemnoniebieskie. Bardzo łagodny wieczór; prawie nie czuł chłodu. Jezdnia wciąż była mokra. Śpiewał razem z Pogues i starał się nie jechać zbyt szybko. Poczuł pragnienie; w kieszeni drzwi leżała zwykle puszka coca-coli lub im bru, ale tym razem nic nie znalazł; zapomniał włożyć nową. Ostatnio zapominał o zbyt wielu rzeczach. Po tym, jak paru kierowców błysnęło mu ostrzegawczo, włączył światła mijania.

Wjechał na wzgórze między Inverkeithing a Rosyth i zobaczył światła obrysowe mostu drogowego: nagłe białe błyski na iglicach dwóch wielkich wież. Widok naprawdę żenujący; wolał stare czerwone światła. Zjechał na lewy pas, by przepuścić forda sierrę i obserwował, jak znikają jego tylne światła. Normalnie nie puściłbym ci tego płazem, kolego — pomyślał.

Rozparł się w fotelu i uderzał palcami w kierownicę w takt muzyki. Droga zmierzała ku schodkowemu wycięciu w skałach; w światłach reflektorów błysnął znak wskazujący drogę do North Queensferry. Mógł tam zjechać, znowu stanąć pod mostem kolejowym, ale przedłużanie tej podróży nie miało sensu; byłoby kuszeniem losu.