Выбрать главу

O Boże, powrót do thatcherowskiej Wielkiej Brytanii i reaganowskiego świata, powrót do całego tego gówna. Most był przynajmniej przewidywalny w swojej osobliwości, przynajmniej był stosunkowo bezpieczny. Zresztą, może i nie. Sam nie wiem.

Ale wiem jedno: nie potrzebuję, żeby maszyna mówiła mi, co mam wybrać. Nie wybieramy między snem a rzeczywistością, tylko pomiędzy różnymi snami.

Jeden jest moim snem; most i wszystko to, co z niego uczyniłem. Drugi to nasz wspólny sen, nasze zbiorowe wyobrażenia. Przeżywamy sen; nazwijcie go amerykańskim, nazwijcie go zachodnim, nazwijcie go północnym lub po prostu snem wszystkich nas — ludzi, snem całego życia. Stanowiłem część tego snu, na dobre i złe, był on na wpół koszmarny i pozwoliłem niemal, żeby mnie uśmiercił, ale nie zrobił tego. Jak dotąd, w każdym razie.

Co się zmieniło?

Nie sam sen, nie skutki naszych snów, które nazywamy światem, nie nasze stechnicyzowane życie. Więc to ja się zmieniłem? Może. Kto wie; tu w środku wszystko mogło ulec zmianie. Nie będę w stanie powiedzieć, dopóki nie wydostanę się z powrotem na zewnątrz i nie zacznę przeżywać wspólnego snu, porzucając mój własny — o rzeczy przeistoczonej w miejsce, o środkach przekształconych w cel, o drodze przemienionej w miejsce przeznaczenia… Trójka karo, faktycznie, i most wysokiej klasy, wieczny, nigdy-ten-sam, z bezustannie liniejącym i wymienianym wielkim rudym korpusem, niczym wąż stale zrzucający skórę, przepoczwarzający się owad, który jest swoim własnym kokonem, i zawsze się zmieniający…

Te wszystkie pociągi. W przyszłości znajdę się w paru następnych. Z pewnością odbiorą mi prawo jazdy. Głupi sukinsyn. Skasowanie samochodu, jazda po pijanemu tuż przed Bożym Narodzeniem — jakże żenująca jest konieczność wracania do tego. Przynajmniej nie uczestniczył w tym nikt więcee, tylko ja i dwa auta. Nie jestem pewien, czy chciałbym wracać, gdybym kogoś zabił lub nawet poważnie zranił. Mam nadzieję, że ktokolwiek był właścicielem tego MG, nie miał fioła na jego punkcie. Biedny jaguar. Po poświęceniu takiej ilości czasu i wpakowaniu weń tylu pieniędzy, po całej tej kunsztownej pracy, którą włożyli ci ludzie. Może i dobrze się stało, że nie miałem go zbyt długo, zanim rozbiłem doszczętnie. Mógłbym jeszcze obdarzyć go uczuciem, mógłbym zacząć coś czuć do niego („Bardzo był pan przywiązany do tego samochodu, panie X?” „Przywiązany? Byłem uwięziony we wnętrzu tego drania przez trzy godziny”).

A ten most, most… Muszę pójść do niego z pielgrzymką, gdy tylko wydobrzeję. O ile będę mógł. Przejść nad wodą (zakładając, że mogę chodzić), przebyć rzekę, wrzucić monetę na szczęście, ha, ha.

Segmenty trzy; pierwszy drugi trzeci Forth Firth… wariat ze mnie, wariat… W wieżach mostu drogowego również były wielkie szare iksy. Teraz sobie przypominam. Trzy duże iksy jeden nad drugim, niczym galony lub wstążki… a także… a także… Co jeszcze? A właśnie, nie do-słuchałem do końca taśmy z nagraniami Pogues. Przegapiłem „A Man You Don’t Meet Every Day”. Pionty kawałek, zaśpiewaj go, chłopcze… Na drugiej stronie miałem Eurythmics — ot tak, dla małego kontrastu. Młoda Annie daae czadu z ciotunią Arethą robiom to dla ciebie, bo i czemu nie? I śpiewają „Better To Have Lost In Love (Than Never To Have Loved At AU)”. Więc to wyświechtany frazes? Wyświechtane frazesy też mają uczucia.

Chcę wrócić. Czy mogę?

Piip piip piip tu automat zgłoszeniowy; twojej świadomości nie ma teraz w domu, gdybyś jednak zechciał… trzask

Mogę? Czy mogę? Chcę wrócić. Teraz. Teraz próba. Śpij. Obudź się. A teraz zrób to.

Chodźmy tam.

Już za chwilę; przebudzenie. A przedtem słowo od naszych sponsorów. Najpierw jednak jedna mała gwiazdka:

Pewnego deszczowego i niezbyt ciepłego lata znalazłem się na plaży w Valtos. Byłem razem z nią, rozbiliśmy namiot i zażyliśmy prochy, które zmieniały rzeczywistość. Deszcz szemrał delikatnie na brezencie namiotu; ona chciała zostać w środku i oglądać album z obrazami Dalego, ale nie miała nic przeciwko temu, żebym wyszedł.

Spacerowałem wygiętym w łuk brzegiem rozkołysanego morza, w miejscu gdzie fale wgryzały się w złocisty półksiężyc piasku; byłem sam na sam z ciepłą, wilgotną bryzą i jedną, może dwiema milami plaży, deszcz kropił z ciągnących się szarą wstęgą chmur. Natrafiałem na muszle nożeńców przypominające kawałki stłuczonej tęczy i obserwowałem, jak niesione wiatrem krople deszczu spadają na suchy jeszcze piasek; cała plaża wydawała się falować i płynąć jak żywa. Pamiętam mój dziecinny zachwyt, z jakim dotykałem piasku i ciemnych plam na jego powierzchni.

Znajdowałem się na obrzeżu Wysp Zewnętrznych, na wzburzonym morzu, w drodze do Kanady, na Grenlandię i Islandię, oraz na obracającej się lodowej czapie nad biegunem północnym; tam, na końcu Długiej Wyspy, którą tworzy wiele wysp, na łuku przerywanego lądu, leżącego na tle morza niczym kręgosłup, niczym wykwit mózgu nad układem ośrodkowym. Mój umysł był tą Wyspą, odsłoniętą na gwałtowne uderzenia morza, wiatru, deszczu i słońca przez nóż narkotyku; z dala od nieszczęścia.

Wydawało mi się, że wtedy ujrzałem to wszystko: sposób, w jaki mózg rozkwita na końcu swojej połączonej stawami łodygi, sposób, w jaki — zakorzenieni w glebie — rośniemy i stajemy się. Wówczas znaczyło to wszystko i nic, i nadal tyle właśnie znaczy.

A sobie powiedziałem, że byłem daleko od domu… ponieważ byłem moim własnym ojcem i moim własnym dzieckiem, i wyjechałem na pewien czas, ale potem wróciłem. Dziecko, twój ojciec był daleko od domu. To właśnie sobie powiedziałem, gdy zmierzałem z powrotem: Dziecko, twój ojciec był daleko od domu.

…Tak, oczywiście, ale to było dawno temu. A teraz? Boże święty, mówię o sześciu miesiącach bez alkoholu i papierosa! Przypuszczalnie byłem zdrowszy, leżąc tutaj bez przytomności, niż przez resztę mojego dorosłego życia; ćwiczeń może i było niewiele, ale do trawienia nie miałem nic bardziej szkodliwego niż to, co pakują mi tą rurką do nosa, cokolwiek to jest. Jak, u diabła, moje ciało przetrwało sześć miesięcy bez alkoholu i narkotyków?

Może stanę się bohaterem powieści zawróconym z drogi zła, może przestanę pić i nigdy więcej niczego nie zapalę, nie powącham i nie przeżuję, a gdy już zwrócą mi prawo jazdy, nigdy nie przekroczę dozwolonej prędkości i w przyszłości nigdy, ale to nigdy nie powiem nic nieprzyzwoitego o naszych legalnie i demokratycznie wybranych przedstawicielach ani o przedstawicielach naszych sojuszników i będę miał więcej cierpliwości i szacunku dla poglądów innych ludzi, bez względu na to, jak kretyńskie one…

Nie, gdybym zamierza! to robić, po co zawracać sobie głowę powrotem? Chromolę to. Mam zamiar robić to wszystko w dwójnasób, gdy tylko będę mógł. Po prostu w przyszłości będę trochę ostrożniejszy.

Dziecko, twój ojciec… Wiem, wiem. Tak słyszeliśmy. Chyba otrzymaliśmy tę wiadomość, dziękuję. Ktoś jeszcze?…

Skończyły się nasze popijawy (dzieńki billowi)

Te obrady są zamknięte (dla Maca)

Brammer budzi się… (możemy to powtórzyć?)

Brahma budzi się (dziękuję)

Spoko (milcz i dalej rób swoje).

Czerń.

Nie, nie czerń… Coś. Ciemna, brązowa niemal czerwień. Wszędzie. Próbuję odwrócić wzrok, ale nie potrafię, więc nie chodzi jedynie o kolor ściany bądź sufitu. Czy to się dzieje za moimi oczyma? Nie wiem. Nie rozumiem.

Dźwięk; coś słyszę. Przypomina mi ponowne wypływanie na powierzchnię po zanurkowaniu do basenu; ów dźwięk, coś w rodzaju bulgoczącego szumu, powoli zmieniający częstotliwość z bardzo niskiej na wysoką i pękający jak bańka… Rozmowa, śmiejąca się kobieta. Brzęk i grzechotanie, pisk koła lub nogi krzesła.