Выбрать главу

Zapach; o tak. Bardzo szpitalny. Nie ma wątpliwości, gdzie teraz jesteśmy. Również coś kwiecistego. Wyczuwam tu jeszcze dwie wonie. Jedną ostrą, lecz świeżą, i jedną… o wiele bardziej… sam nie wiem. Nie potrafię jej opisać… Aha, pierwsza to pewnie zapach kwiatów przy łóżku; tych w wazonie na szafce. Druga to jej zapach. Okazuje się, że wciąż używa perfum Joy. To na pewno ona; te perfumy nie pachną tak na nikim innym, nawet na jej matce. Ona jest tutaj!

Czy to ten sam dzień? Czyją zobaczę? Och, nie odchodź jeszcze! Zostań. Nie idź!

Porusz czymś. No dalej, przesuń.

Kompletne rozprzężenie. Niczego, cholera, nie widzę. Jestem jak zaspany lalkarz przyłapany na drzemce, potykający się za kulisami w próbie znalezienia właściwej długości sznurka, plączący wszystko. Ramiona? Nogi? Stopy? Który kawałek porusza czym? Gdzie się podziała instrukcja obsługi?… O Boże, chyba nie będziemy musieli uczyć się tego wszystkiego na nowo, prawda?

Oczy; otwórz, psiakrew!

Zaciśnij, ręce!

Stopy; no, róbcie, co do was należy! …Ktoś? Ktokolwiek?

Nie przejmuj się. Leż i myśl o Szkocji. Po prostu uspokój się, chłopcze. Oddychaj, poczuj ciężar zawiniętego pod materac koca i prześcieradeł, poczuj łaskotanie w miejscu, gdzie rurka przechodzi przez twój nos… Wszyscy są tam. Nie słyszę nikogo, kto by rozmawiał w pobliżu. Jedynie stłumione dudnienie budynku i gwar miasta. Lekka bryza porwała zapach perfum Andrei… Prawdopodobnie w ogóle jee tu nie ma. Wciąż widać kolor zaschniętej krwi za tym… Znowu lekki przeciąg; zabawne muśnięcie na policzku i skórze między nosem a wargą. W tych miejscach, okrytych przez te wszystkie lata brodą, nie czułem wiatru od rozpoczęcia studiów… Jeżeli kiedyś wydostanę się stąd, zapuszczę ją na nowo…

Wzdycham.

Naprawdę wzdycham; czuję opór zawiniętej pod materac pościeli, gdy moja pierś unosi się wyżej niż normalnie. Rurka, która wchodzi we mnie przez nozdrze, ślizga się po tkaninie koszuli na moim ramieniu, a potem wraca, gdy rozluźniam mięśnie i robię wydech. Westchnąłem!

Jestem tak zaskoczony, że otwieram oczy. Lewa powieka drży, zlepiona, po czym się podnosi. W ciągu paru sekund wszystko nieruchomieje, choć przez chwilę wydawało się trochę drżące i jaskrawe.

Andrea siedzi niespełna metr dalej, z nogami schowanymi pod małe krzesło. Jedna jej ręka spoczywa na udzie, drugą trzyma styropianowy kubek przy rozsuniętych wargach. Widzę jej zęby. Wpatruje się we mnie. Mrugam powiekami. Ona też. Poruszam palcami nóg i — spoglądając na koniec łóżka — widzę, jak biały żakiet porusza się w górę i w dół wraz z nimi.

Zginam ręce; mają tu cholernie szorstkie koce. Jestem głodny.

Andrea odstawia kubek i nachyla się trochę, jak gdyby nie dowierzała własnym oczom; przenosi spojrzenie z jednego mojego oka na drugie, najwyraźniej szukając w nich obu oznak przytomności umysłu (przyznam, że to uzasadniony środek ostrożności).

Andrea rozluźnia się. Kiedyś przyglądałem się, jak szyfonowa chusta wypadła jej z rąk, i nie przypominam sobie, by płynęła w powietrzu z większą gracją, niż teraz wiotczeje jej ciało. W ten sam sposób jej twarz traci całą warstwę troski. Jestem — właśnie przypomniałem sobie moje nazwisko — niemal zażenowany. Andrea powoli kiwa głową.

— Serdecznie witam — mówi uśmiechając się.

Czyżby?

Tytuł oryginału: „The Bridge”

Copyright © Iain Banks 1986

Projekt okładki:

Zombie Sputnik Corporation

Opracowanie merytoryczne: Jan Koźbiel

Redaktor techniczny: Elżbieta Babińska

Łamanie: Elżbieta Rosińska

Korekta: Micha! Załuska

ISBN 83-7180-945-X

Wydawca:

Prószyński i S-ka SA

02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7

Druk i oprawa:

Opolskie Zakłady Graficzne SA 45-085 Opole, ul. Niedziałkowskiego 8-12