Выбрать главу

Wszystko to —w niedorzecznych strzępach, zbitkach —zachłystywałem się, brakowało słów. Krzywe, dwuwygięte usta z uśmieszkiem podsuwały mi potrzebne wyrazy —z wdzięcznością kiwałem głową: tak, tak… I nagle (co to?) —nagle: to już on mówi za mnie, a ja tylko słucham: „Tak, a potem… Właśnie tak było, tak, tak!”.

Czuję: jak pod eterem —wszystko tu, wokół kołnierza —coraz zimniejsze, i z trudem pytam:

— Ale jak to —ale tego wyście nie mogli…

Jego uśmieszek —w milczeniu —coraz bardziej krzywy… A potem:

— A wiecie co —chcieliście coś ukryć przede mną, wyliczyliście wszystkich, których widzieliście za Murem, ale jednego pominęliście. Mówicie, że nie? A nie pamiętacie, że tam przez sekundę, w przelocie —widzieliście tam… mnie? Tak, tak: mnie.

Pauza.

I nagle —błyskawicznie mi do głowy, bezwstydnie jasno: on —on też ich… I wszystko, wszystkie moje męczarnie, to wszystko, co ostatkiem sił przyniosłem tutaj jak ofiarę —wszystko to jest tylko śmieszne jak starożytna historyjka o Abrahamie i Izaaku. Abraham —zlany zimnym potem —już się zamierzył nożem na własnego syna —na siebie —nagle z góry głos: „Nie warto! Żartowałem…”.

Nie odrywając oczu od coraz bardziej krzywego uśmieszku wparłem się rękami w krawędź biurka, z wolna, z wolna odjechałem razem z fotelem, potem naraz —całego siebie —schwyciłem w garść —i wśród krzyków, stopni, ust —na łeb, na szyję.

Nie pamiętam, jak znalazłem się na dole, w jednym z publicznych szaletów na stacji kolei podziemnej. Tam, na górze, ginęło wszystko, rozpadała się największa i najrozumniejsza w dziejach cywilizacja, a tutaj —jak na ironię —wszystko było jak dawniej piękne. Pomyśleć tylko: wszystko to —już skazane, wszystko to zarośnięte trawą, o tym wszystkim —będą tylko „mity”.

Jęknąłem głośno. I w tejże chwili —czuję —ktoś łagodnie pogłaskał mnie po ramieniu.

To mój sąsiad, który zajmował sedes po lewej. Czoło —ogromna, łysa parabola, na czole żółte nieczytelne linijki zmarszczek. A te linijki o mnie.

— Rozumiem was, doskonale rozumiem —powiedział. —Ale uspokójcie się: nie trzeba. Wszystko to wróci, niechybnie wróci. Najważniejsze, żeby wszyscy poznali moje odkrycie. Wam pierwszemu o tym mówię: obliczyłem, że nieskończoność nie istnieje!

Spojrzałem na niego dzikim wzrokiem.

— Tak, tak, powiadam wam: nieskończoność nie istnieje. Gdyby świat był nieskończony, średnia gęstość materii musiałaby w nim równać się zeru. A ponieważ nie równa się zeru —o czym wiemy —wszechświat jest skończony, ma formę kulistą, a kwadrat promienia wszechświata y2 = średnia gęstość pomnożona przez… Jeszcze tylko to muszę —wyliczyć współczynnik liczbowy, a wtedy… Rozumiecie: wszystko —jest skończone, wszystko jest proste, wszystko —daje się wyliczyć; a zatem zwyciężymy filozoficznie —rozumiecie? A wy, mój szanowny, przeszkadzacie mi dokończyć obliczeń, krzyczycie…

Nie wiem, co mną bardziej wstrząsnęło: jego odkrycie czy jego stałość w tej godzinie apokalipsy; w ręce trzymał (zauważyłem to dopiero teraz) notes i suwak logarytmiczny. Zrozumiałem: jeśli nawet wszystko zginie, moim obowiązkiem jest (wobec was, moi nieznani, ukochani) —doprowadzić moje notatki do końca.

Poprosiłem go o papier —i na miejscu zanotowałem te ostatnie linijki…

Chciałem już postawić kropkę —tak jak starożytni stawiali krzyż nad dołem, w którym grzebali swoich umarłych, ale nagle ołówek zadrżał i wymknął mi się z palców…

— Słuchajcie —tarmosiłem sąsiada. —Słuchajcie, powiadam! Musicie —musicie mi odpowiedzieć: a tam, gdzie kończy się wasz kulisty wszechświat? Co tam —dalej?

Nie zdążył odpowiedzieć: z góry —po stopniach —tupot —

Notatka 40

Konspekt:
FAKTY
DZWON
JESTEM PRZEKONANY

Dzień. Jasno. Barometr 760.

Czy to rzeczywiście ja D-503, zapisałem te dwieście dwadzieścia stron? Czy rzeczywiście kiedyś czułem —czy też wyobrażałem sobie, że czuję to wszystko?

Charakter pisma —mój. Dalej też —ten sam charakter, na szczęście —tylko charakter pisma. Żadnych bredni, żadnych idiotycznych metafor, żadnych uczuć: tylko fakty. Jestem bowiem zdrów, zdrów w sposób absolutny, doskonały. Uśmiecham się, nie mogę się nie uśmiechać: wyciągnęli mi z głowy jakąś drzazgę, w głowie lekko, pusto. Dokładniej: nie pusto, ale nie ma żadnego obcego ciała, które przeszkadzałoby się uśmiechać (uśmiech to normalny stan człowieka normalnego).

Fakty —takie. Owego wieczoru mojego sąsiada, który odkrył skończoność wszechświata, i mnie, i wszystkich wokół nas —zatrzymano jako nie posiadających zaświadczenia o operacji —i odstawiono do najbliższego audytorium (numer audytorium —nie wiedzieć czemu znajomy: 112). Tutaj zostaliśmy przywiązani do stołów i poddani Wielkiej Operacji.

Nazajutrz ja sam D-503, stawiłem się u Dobroczyńcy i opowiedziałem mu wszystko, co było mi wiadome o wrogach szczęścia. Dlaczego przedtem mogło mi się to wydawać trudne? Niepojęte. Jedyne wytłumaczenie: moja dawna choroba (dusza).

Tegoż dnia wieczorem —przy jednym stole z Nim, z Dobroczyńcą —siedziałem w słynnej Sali Gazowej. Doprowadzono tamtą kobietę. W mojej obecności miała złożyć swoje zeznania.Kobieta ta uparcie milczała i uśmiechała się. Zauważyłem, że ma ostre i bardzo białe zęby, i że jest to piękne.

Potem wprowadzono ją pod dzwon. Twarz jej zrobiła się bardzo biała, a ponieważ oczy ma ciemne i duże —było to bardzo piękne. Kiedy spod dzwonu zaczęto wypompowywać powietrze —odrzuciła głowę do tyłu, na wpół przymknęła oczy, wargi zaciśnięte —coś mi to przypominało. Patrzyła na mnie wczepiając się mocno w oparcie fotela —patrzyła, dopóki oczy nie zamknęły się całkiem. Wtedy ją wyniesiono, przy pomocy elektrod szybko przywrócono do przytomności i znowu posadzono pod Dzwon. To powtarzało się trzykrotnie —mimo wszystko nie powiedziała ani słowa. Inni, doprowadzeni razem z tą kobietą, okazali się uczciwsi: wielu zaczęło mówić już za pierwszym razem. Jutro wszyscy staną na stopniach Maszyny Dobroczyńcy.

Odkładać tego nie można —bo w zachodnich dzielnicach —ciągle jeszcze chaos, ryk, trupy, bestie i —niestety —znaczna ilość numerów, które zdradziły rozum.

Ale na poprzecznej, 40 alei, udało się skonstruować tymczasowy mur z wysokowoltowych fal. Mam nadzieję —zwyciężymy. Więcej —jestem przekonany —zwyciężymy. Bo rozum musi zwyciężyć.

Od Tłumacza

Eugeniusz Zamiatin (1884–1937), głośny i tłumaczony u nas przed wojną, jest dziś dla większości polskich czytelników postacią nie znaną. Tak gruntowne zapomnienie zawdzięcza ten mistrz rosyjskiej prozy XX wieku stalinowskiej proskrypcji. Zmuszony do opuszczenia ZSRR (którego obywatelstwo zachował zresztą do śmierci w Paryżu) w roku 1931, wciągnięty został na czarną listę pisarzy tak skutecznie, że pierwsza w ojczyźnie publikacja słynnej na cały świat powieści My (1920) stała się wydawniczą sensacją anno 1988. Publikacja ta zbiegła się z rosyjskim krajowym pierwszym wydaniem powieści Orwella 1984, dla której była niewątpliwie pierwowzorem, i Nowego wspaniałego świata Huxleya, który inspirację czerpał zapewne także z powieści Zamiatina.