Выбрать главу

Odniosłem wrażenie, że Laurze to pytanie przyniosło ulgę. Wymieniłem więc posłusznie nazwiska wszystkich, których poznałem w Edgerton. Kiedy skończyłem, Castanga podsumował:

– Dobrze więc, mamy tu jakieś dwanaście nazwisk. Przeczytam je teraz na głos, a ty możesz dodać lub skreślić z tej listy, kogo zechcesz. Zaczniemy od najgrubszej ryby, Alyssuma Tarchera. Facet jest cholernie nadziany i ma olbrzymie wpływy; słyszałem, że we władzach stanowych, a nawet w Waszyngtonie. Wciągnąłeś go na listę razem z całą rodzinką…

– A jak inaczej? – przerwałem mu. – Ale zaraz, coś jeszcze wydarzyło się w Edgerton od mojego przybycia. Przecież dwa dni temu załatwili Charliego Ducka, a Maggie do tej pory nie odkryła ani motywów zabójstwa, ani tego, z jakiego powodu splądrowano jego dom.

W tym miejscu poczułem nad nim przewagę, więc spojrzałem mu prosto w oczy i dodałem:

– Ona twierdzi, że Charlie był przypadkową ofiarą. Może ma rację, ale kto wie…

– Tak, to rzeczywiście paskudna sprawa! – przyznał Castanga. – Tym bardziej, że dziadek był emerytowanym gliniarzem, który kiedyś podobno miał niezłą opinię.

– Tak, Maggie wspomniała mi o tym.

– Już dawno temu odszedł z Komendy Policji w Chicago. Muszę zapytać Maggie, czego tymczasem dowiedziała się w tej sprawie. Miała wysłać zwłoki do Portland, żeby zrobili sekcję, chociaż i tak widać było, że śmierć nastąpiła od ciosu w głowę. Jednak zawsze lepiej sprawdzić, bo nie wiadomo, co się jeszcze okaże. Maggie naciskała, żeby odesłali ciało do wtorku, bo na ten dzień wyznaczony jest pogrzeb.

Następnie zwrócił się do Laury.

– Pani twierdzi, że nie ma pani wrogów. Proszę więc zrobić listę osób, które zna pani w Salem i razem ją potem przejrzymy.

Laura potakująco kiwnęła głową, ale zaraz przymknęła oczy. Była blada i wyglądała na zmęczoną. Podejrzewałem, że sam wyglądam nie lepiej.

Zastanawiałem się, czy powinienem powiedzieć mu o ostatnich słowach Charliego. Po namyśle zdecydowałem się pozostawić decyzję w tej sprawie Maggie.

Pomyślałem także o Jilly i Paulu. Czyżby nienawidzili Laury tak mocno, że postanowili wyprawić ją na tamten świat? Może Jilly o własnych siłach opuściła szpital, pojechała do Salem, wdarła się do mieszkania Laury i wsypała fenobarbital do puszki z kawą?

– Czy Jilly miała klucz do twojego mieszkania? – spytałem Laury, choć te słowa z trudnością przeszły mi przez gardło.

– Chyba nie, choć odwiedzała mnie od czasu do czasu… Na razie muszę wziąć silniejszy środek przeciwbólowy, bo łeb mi pęka!

Detektyw Castanga podniósł się z krzesła i wsunął notatnik do wewnętrznej kieszeni marynarki.

– Dobrze, wystarczy na razie. Porozmawiamy o tym, kiedy pani się lepiej poczuje. Tymczasem postawię funkcjonariusza pod drzwiami pani domu.

– Dziękuję, panie śledczy. – Laura westchnęła, zamknęła oczy i odwróciła się plecami do niego.

– Idziesz ze mną, Mac? – zapytał mnie.

– Na razie nie chciałbym zostawiać jej samej. Nie zapominajmy, że ktoś chciał ją zabić, a trochę potrwa, zanim zdąży pan kogoś tu przysłać.

– Nie tak długo – pocieszył mnie detektyw. – Mam tu takiego chłopaka, trochę już się zdążył wypalić w naszej robocie, ale dobrze jej przypilnuje. Nazywa się Harold Hobbes, jest całkiem sympatyczny, ale jeśli zaszłaby taka potrzeba, nie wpuści tu nawet własnej matki. – To ostatnie zdanie skierował do Laury.

– Dziękuję panu bardzo – powiedziała.

Podprowadziłem Castangę kawałek, wzdłuż szpitalnego korytarza, na którym nasze kroki wmieszały się w kakofonię odgłosów szpitalnych, czyichś krzyków, brzęczącej w tle muzyki, pikania urządzeń elektronicznych i przypadkowych przekleństw. Kiedy wróciłem do pokoju Laury, zastałem tam wysoką kobietę pochyloną nad jej łóżkiem.

– Hej, co tam się dzieje? – krzyknąłem i jednym krokiem byłem przy niej. Dopiero kiedy kobieta wyprostowała się i spojrzała na mnie pytającym wzrokiem, rozpoznałem w niej doktor Kiren.

– Pani Scott chciała mnie o coś spytać, ale jest tak zmęczona, że musiałam się nachylić, aby ją zrozumieć – wyjaśniła lekarka.

– Och, przepraszam.

– Do wieczora powinna czuć się już całkiem dobrze. Może nawet puścimy ją do domu…

Do domu? Nie, to stanowczo nie był dobry pomysł. Postanowiłem, że wymyślę coś innego. Tymczasem odezwał się pager doktor Kiren, więc w biegu przykazała Laurze odpoczywać i opuściła pokój. Przypomniałem sobie jeszcze o pogrzebie Charliego Ducka. Żeby tylko zdążyli odesłać z powrotem jego ciało, bo ceremonia ostatniego pożegnania musiała się odbyć jak należy.

Pochyliłem się jeszcze nad Laurą i musnąłem kciukiem czoło nad jej brwiami.

– Jeszcze przyjdę do ciebie dziś po południu – obiecałem. – Wtedy porozmawiamy, a na razie odpoczywaj. Harold Hobbes będzie pilnował twojego pokoju. Jeśli mimo to ktoś się tu wśliźnie, po prostu krzycz.

– Dobrze… – odpowiedziała, nie otwierając oczu. Dopiero kiedy byłem już przy drzwiach, zawołała za mną: – Dziękuję, Mac!

– Nie ma za co.

– Tak mi przykro, że przeze mnie omal nie zginąłeś…

– Ja myślę! Kiedy pożegnałem się z Laurą, podjechałem pod jej dom. Ludzie Castangi skończyli już zabezpieczanie śladów, ale musiałem pokazać administratorowi odznakę FBI, żeby wpuścił mnie do środka. Grubster czekał pod samymi drzwiami na swoją panią. Na mój widok miauknął, obrócił się na miejscu i poszedł naprzód z ogonem uniesionym pionowo w górę.

– Czekaj, zaraz dam ci jeść! – zawołałem za nim. Zupełnie jakby zrozumiał, zatrzymał się, podniósł lewą przednią łapkę, oblizał ją i usiadł tam, gdzie stał. Zagadywałem więc dalej: – Zobaczmy, gdzie pańcia schowała jedzonko dla ciebie?

Wyłożyłem na kocią miskę całą puszkę łososia z ryżem. Domieszałem do tego przygarść jakiejś suchej karmy, która jednak wyglądała tak nieapetycznie, że polałem to wszystko po wierzchu odtłuszczonym mlekiem. Grubsterowi najwidoczniej to zasmakowało, bo jedząc, przez cały czas mruczał. Postawiłem mu więc do dyspozycji pełną miskę wody i zabrałem się do wymiany zawartości kuwety. Grubster obserwował moje czynności i chyba doszedł do wniosku, że dobrze to robię, bo wychodząc z kuchni, przystanął na chwilę i potarł pyszczkiem moją nogę.

– Teraz kolej na ciebie, Nolan! – Gwarek, ledwo usłyszał swoje imię, wydał serię skrzekliwych wrzasków, które w ptasim języku najwyraźniej miały oznaczać polecenia. Zmieniłem mu więc wodę w poidełku, pokruszyłem na kawałki kromkę chleba i rozsypałem ziarna słonecznika po podłodze klatki. Nolan zeskoczył tam natychmiast i zaczął z apetytem zajadać.

Wychodząc, przeniosłem wzrok z Grubstera na Nolana i z westchnieniem zawróciłem. Pogłaskałem kota i podrapałem go za uchem, a Nolan odprowadzał mnie ożywionym skrzeczeniem. Wychowałem się wśród psów, ale przez ostatnie cztery lub pięć lat nie trzymałem w domu żadnego zwierzaka. Jednak już po kilku minutach spędzonych w towarzystwie tych dwojga wydało mi się całkiem oczywiste, że muszę się z nimi uprzejmie pożegnać. Zawołałem więc do nich:

– Cześć, na razie, niedługo po was wrócę!

– Skuaak! – odpowiedział mi Nolan. Natomiast Grubster nie zareagował, bo już spał.

Wczesnym popołudniem byłem już z powrotem w Edgerton. Wstąpiłem do delikatesów „U Grace” i zamówiłem kanapkę z tuńczykiem na żytnim chlebie, z pomidorami i piklami. Przy posiłku wypytywałem Grace, czy nie wie o jakimś domu lub mieszkaniu do wynajęcia, w mieście lub pod miastem, na przykład w pobliżu domku Roba Morrisona.