Выбрать главу

– Jaka szkoda, że w naszej brygadzie nie znam nikogo takiego… – Nie dokończyła i położyła mi palce na ustach. – No, tylko nie próbuj robić sobie żartów z naszej agencji!

– Gdzieżbym śmiał! Na razie tylko podstawię krzesło pod klamkę i położę spluwę przy samym łóżku. Pozamykamy dokładnie okna i szczelnie zaciągniemy zasłony, więc nic nie powinno nam grozić.

– W każdym razie więcej nie możemy zrobić. Czy to możliwe, że jest dopiero wpół do dziewiątej? Taka jestem zmęczona, że wydaje mi się, jakby była północ!

– No to idź się kąpać pierwsza, a ja się jeszcze rozejrzę.

– Tylko uważaj, Mac! – Dotknęła lekko mojego policzka. – Mówię poważnie, bo nagle zacząłeś dla mnie dużo znaczyć.

Najchętniej zacząłbym ją całować i długo nie przestawał, więc szybko wyszedłem na dwór. Deszcz chwilowo ustał, ale nisko nawisłe czarne chmury o groteskowych kształtach przesuwały się, zasłaniając księżyc w pełni. W taką noc mogły swobodnie hulać upiory i wilkołaki!

W którymś momencie usłyszałem po mojej lewej stronie, z przeciwnego kierunku niż klify, jakiś dziwny szelest, jakby stąpanie ciężkich stóp. Zaraz po nim nastąpiła chwila ciszy, a potem nowy szelest.

Zastygłem w bezruchu w takiej ciszy, że słyszałem własny oddech. I nic poza tym. Im dłużej czekałem, tym bardziej dzwoniła w uszach cisza. W końcu doszedłem do wniosku, że wyobraźnia płata mi figle.

Przypomniałem sobie, jak Cal mówiła, że za nic nie poszłaby w nocy na cmentarz, bo ma wrażenie, że drzewa rosną tam do środka, a ich korzenie przewijają się między trumnami. Myślałem wtedy, że plecie głupstwa, a teraz sam stwarzałem strachy, których się bałem.

Podszedłem do skraju klifu i spojrzałem z góry na równą taflę czarnej wody. Rozciągała się w nieskończoność, sprawiając wrażenie, że zlewa się z nisko nawisłymi, ciemnymi chmurami. Zarys linii brzegowej wyznaczały wieczorne mgiełki i poukładane w stosy bądź porozrzucane luzem drewno wyrzucone przez morze. Z wody wystawały czarne skałki jak jacyś upiorni wartownicy. Fale rozbijały się o nie, bryzgając białą pianą. Miało to trwać niezmiennie, w nieskończoność. Zastanawiałem się, czy gdybym musiał na to patrzeć przez resztę życia, to zaznałbym spokoju ducha czy przeciwnie – zwariowałbym?

Zawróciłem w stronę „Chaty”, ale zatrzymałem się na chwilę, aby zanalizować sytuację. Domek znajdował się na samym końcu wąskiej, wyboistej drogi gruntowej, wijącej się w kierunku południowo-zachodnim aż do klifu. Nie mogłem stąd dostrzec drogi głównej, gdyż nie przejeżdżał tędy żaden samochód, którego światła byłyby widoczne z większej odległości. Obszedłem domek od tyłu, dokładnie sprawdzając zamknięcie okien. Na południe od niego rozciągały się dzikie, niezamieszkałe wzgórza. Nie byłem tym zachwycony, gdyż od tamtej strony niemal każdy mógł dostać się do „Chaty”. Zacząłem się zastanawiać, czy nie jesteśmy czasem największymi idiotami w stanie Oregon, siedząc tu pod samym nosem Tarchera. Mało tego, że narażałem swoje życie, to jeszcze i Laury… Tak czy owak, nie mogłem się już wycofać i nie przypuszczałem, aby Laura myślała o czymś podobnym.

Okna naszego domku, przesłonięte wyblakłymi, bawełnianymi zasłonkami w kwiatki, wyglądały na dobrze zabezpieczone. Chyba nie mogłem zrobić nic więcej. Do tego znów rozbolała mnie głowa i całe ciało, jakbym oberwał pociskiem burzącym. Byłem tak zmęczony, że ledwo się trzymałem na nogach, ale równocześnie przejmował mnie dziwny niepokój.

W sypialni czekała Laura w długiej, nocnej koszuli. Stała przy łóżku i patrzyła na mnie.

– Cześć! – przywitała mnie głosem głębokim i pełnym, a przy tym seksownym jak jasny gwint. Czterema krokami pokonałem przestrzeń dzielącą mnie od niej. Wyszła mi naprzeciw, podniosła do góry głowę i pocałowała mnie w usta.

Ustąpiło bez śladu moje zmęczenie. Wprawdzie znałem tę kobietę dopiero od kilku dni, ale pragnąłem jej bardziej niż jakiejkolwiek innej. Miałem nadzieję, że w naszych wzajemnych stosunkach nie było już miejsca na kłamstwo.

Moje ręce poszły w ruch, przebierały w jej gładkich, gęstych włosach i wędrowały wzdłuż pleców. Przygarniałem ją do siebie coraz mocniej.

– Ależ to czyste szaleństwo! – Roześmiałem się jej prosto w twarz, obserwując, jak nabiera kolorów. Oddychała szybko, równie podniecona jak ja.

– Owszem, bo szaleję za tobą! – Ugryzła mnie w ucho, zahaczyła od tyłu moją nogę i obaliła mnie na łóżko. Rzuciła się na mnie, całując i wichrząc mi włosy. Ja robiłem to samo, czując, jak rozpiera mnie energia.

Nie minęła minuta, a zrzuciłem z siebie wszystko. Jej nocna koszula frunęła w odległy kąt pokoju. Nie wierzyłem swemu szczęściu, pożerając wzrokiem jej ciało i nie wiedząc, od czego zacząć. Wyręczyła mnie w tym, całując mnie i dotykając chyba wszędzie.

Wśród paroksyzmów śmiechu i jęków rozkoszy pogrążyłem się w niej, a ona wygięła się w łuk, na zmianę to gryząc, to oblizując mój kark i podskubując mnie drobnymi pocałunkami. Na chwilę się opanowałem, aby chwycić ją silniej w objęcia i lepiej poczuć, jak ogarnia mnie zewsząd.

– O rany, Lauro, chciałem zrobić to z tobą już wtedy, kiedy pierwszy raz zobaczyłem cię w bibliotece! – mruknąłem.

– A ja pragnęłam cię, kiedy jedliśmy kurczaka po tajlandzku! – przypomniała, obejmując mnie mocniej za szyję. – Poczekaj, Mac, niech tylko się lepiej poczuję.

Jeszcze dziś wieczorem nie przypuszczałam, że do tego dojdzie…

Poczułem, jak pręży się pode mną z rozkoszy. Nie wytrzymałem więc długo i razem z nią poszybowałem na szczyty.

– Jesteśmy teraz tylko we dwoje, Lauro.

– No i świetnie! Tak się cieszę, że przyszedłeś wtedy do biblioteki, choćbyś nawet nie miał pojęcia o żadnych gangach narkotykowych!

Mniej więcej dziesięć po pierwszej nad ranem znów nie spaliśmy, tylko gwałtownie dawaliśmy upust swoim żądzom, tym razem już bez śmiechu. W ciemnościach czułem tylko przy sobie ponętne ciało Laury i słyszałem rozkoszne jęki dobywające się z jej ust. Gdy ochłonęliśmy, podparłem się na łokciach i pozwoliłem, aby zetknęły się nasze czoła.

– No, to koniec ze mną – westchnąłem.

– Właśnie to czuję! – wyzłośliwiła się perfidnie.

– Nie to miałem na myśli.

– Wiem, wiem. – Pocałowała mnie w podbródek, ugryzła lekko w ucho i pociągnęła na siebie. Otoczyła mnie ciasno ramionami i wymruczała: – Ze mną był koniec, kiedy pojawiłeś się w dziale naukowym naszej biblioteki i rozśmieszyłeś mnie swoim pierwszym słowem. Do tej chwili trudno mi w to uwierzyć.

– Mnie też. Szkoda, że nie poznaliśmy się w bardziej normalnych okolicznościach. Jeśli w czasie zalotów ktoś człowieka podtruwa lub strzela do niego, i to wcale nie jest tatuś panienki, to siłą rzeczy biedak musi ciągle oglądać się za siebie.

– Tak mi przykro, że zmusiłam cię do tego! Niedobrze mi się robi, ilekroć pomyślę o tych wszystkich kłamstwach, których musiałam ci naopowiadać. Powiedz, że mi przebaczyłeś!

– Chyba nie mam innego wyjścia, ale pamiętaj, Lauro, żadnych więcej kłamstw ani uników, dobrze?

– Obiecuję, ale ty mi za to obiecaj, że to wszystko dobrze się skończy.

– Mogę ci przyrzec, że postaramy się wyjść z tego z życiem, ale czy to się może skończyć dobrze, jeśli Jilly jest w to zamieszana?

W odpowiedzi tylko mnie pocałowała i oboje zapadliśmy w sen. Pamiętałem tylko, że czułem jej ciepły oddech na skórze mojego karku.