Выбрать главу

– Dziękuję, dużo lepiej – uspokoiłem go. – Będę z tobą w kontakcie.

Delikatnie odłożyłem słuchawkę na widełki. Przypuszczałem, że Paul był zanadto przygnębiony, aby się dziwić, dlaczego o tak wczesnej porze (siódma rano czasu Zachodniego Wybrzeża) zadzwoniłem specjalnie, aby dowiadywać się o Jilly. Byłem ciekaw, kiedy Paul sam na to wpadnie i zadzwoni, aby mnie zapytać. Chwilowo jednak nie miałem pomysłu, co mu odpowiedzieć.

2

– Na miłość boską, Mac, dlaczego nie leżysz w łóżku? Na pewno lekarze jeszcze cię nie wypiszą. Spójrz tylko w lustro, gębę masz szarą jak popiół!

Lacy Savich, nazywana przez kolegów z FBI „Sherlockiem”, próbowała lekko popychać mnie w stronę łóżka. Zanim przyszła, zdążyłem już wsunąć nogi w dżinsy i właśnie szarpałem się z rękawami koszuli.

– Jazda do łóżka, Mac! Gdzie się znowu wybierasz w tych spodniach? – Sherlock wsunęła mi się pod pachę, aby mnie obrócić i siłą posadzić na łóżku. Nie zdołała jednak ruszyć mnie z miejsca.

– Daj spokój, Sherlock! – zaprotestowałem. – Czuję się świetnie i nie właź mi pod pachę, bo jeszcze się dziś nie myłem.

– Na to zawsze masz czas, a ja nie ruszę się stąd, dopóki przynajmniej nie usiądziesz i nie opowiesz mi, co jest grane.

– Dobra, mogę usiąść, jeśli już tak bardzo nalegasz… – Zgodziłem się skwapliwie, bo, prawdę mówiąc, sam bardzo tego chciałem, byleby nie na tym przeklętym łóżku! Uśmiechnąłem się do Sherlock – drobnej kobietki z burzą rudych loków, dziś grzecznie spiętych na karku złotą klamrą. Miała najbielszą skórę i najsłodszy uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałem, chyba że była na kogoś wkurzona, bo wtedy potrafiłaby chyba zgryźć żelazo! Rozpoczęliśmy pracę w Biurze Śledczym w tym samym czasie, jakieś dwa lata temu.

Krok za krokiem doprowadziła mnie do krzesła. Siadając, wyszczerzyłem zęby w uśmiechu, bo przypomniałem sobie, jak zdawaliśmy ostatni test sprawnościowy w Akademii Policyjnej. Sprawdzian polegał na wspinaniu się po linach, i do końca nie byłem pewien, czy potrafi to zrobić, ale nie miałem zamiaru zostawić jej samej sobie. Wisząc na linie obok niej, na przemian to ją zachęcałem, to kąśliwymi uwagami działałem jej na ambicję, dopóki tymi swoimi wątłymi ramionkami nie podciągnęła się na sam czubek. Sherlock nie miała może zbyt dobrze rozwiniętych mięśni, ale za to o niebo więcej hartu i siły ducha niż my wszyscy. Lubiła mnie też bardziej, niż na to zasługiwałem.

– Musisz mi wszystko powiedzieć – zażądała. – Łapiduchy już wytrząsają nad tobą głowami. Spróbuj tylko zrobić krok w stronę drzwi, a ręczę, że zaraz wpadną tutaj i obalą cię na podłogę. O, już nadeszły posiłki. Dillon, chodź tu i pomóż mi rozgryźć, co gnębi Maca. Popatrz, nawet włożył spodnie!

Dillon Savich uniósł brew, a jego spojrzenie wyraźnie mówiło: „To i lepiej, kurde, że włożył!”

Dla świętego spokoju usiadłem na podsuniętym krześle. W końcu pięć minut mnie nie zbawi, a prędzej czy później, i tak muszę stąd wyjść. Zawsze to lepiej, żeby najlepsi przyjaciele wiedzieli, co jest grane.

– Słuchajcie – oświadczyłem. – Tak się sprawy mają, że muszę zaraz stąd pryskać i pakować manatki, by wyrobić się na lot do Oregonu. Moja siostra miała wczoraj wypadek i dotychczas nie odzyskała przytomności. Nie mogę tu zostać ani chwili dłużej.

Sherlock uklękła przy krześle i ujęła moją wielką łapę w swoje małe rączki.

– Jilly miała wypadek? Co się stało? Zamknąłem oczy, bo znów nawiedziły mnie zmory rodem z tamtego upiornego snu, czy cokolwiek to było.

– Dzwoniłem dziś rano do niej do domu – wyjaśniłem. – Jej mąż, Paul, powiedział mi, co się stało.

Sherlock przechyliła głowę na bok i przez chwilę przyglądała mi się badawczo.

– A właściwie po co do niej dzwoniłeś? – Sherlock była osóbką nie tylko szczerą i odważną, ale i bystrą! Jej mąż, dla kontrastu wielki i silny chłop, stał w drzwiach i nie spuszczał z niej oka. A ona zaś cierpliwie czekała, aż otworzę się przed nią, co zresztą zamierzałem zrobić, bo wiedziałem, że nie mam innego wyjścia.

– Dobrze, Mac, posiedź tak i trzymaj oczy zamknięte, to ci dobrze zrobi! – poradziła. – Dopilnuję, żeby nikt nie przeszkadzał. Szkoda, że nie uszczknęłam trochę whisky z żelaznego zapasu Dillona, to ruszyłoby cię szybciej niż nasz Sean, kiedy wrzaśnie Dillonowi nad uchem.

– Może to nie ma nic do rzeczy… – coś sobie przypominałem – tej nocy Midge przyniosła mi piwo, bo ją prosiłem. I wcale mnie nie zemdliło, było naprawdę pyszne!

Powiedziałem prawdę, ale nie całą. Ta jedna puszka Bud Light dała mi większą rozkosz niż seks.

– No, to się cieszę! – przyznała Sherlock i poklepała mnie po policzku. Widziałem jednak, że nadal czeka na to, co mam powiedzieć. Jej mąż stał obok, cierpliwy i odprężony. Szkoda, że w naszym biurze nie pracowało więcej takich facetów jak on, zamiast tych skostniałych biurokratów, którzy bali się wykroczyć poza usankcjonowane ramy. Patrząc na ich postępowanie, modliłem się, aby z wiekiem nie popaść w taką samą rutynę. W brygadzie antyterrorystycznej miałem większą szansę, by tego uniknąć, bo biurokraci robili swoje w Waszyngtonie, a w terenie człowiek i tak był zdany tylko na siebie – przynajmniej na terenie działania grupy terrorystycznej z Tunezji!

– Wszystko zaczęło się od tego – wykrztusiłem wreszcie – że miałem wczoraj taki dziwny sen. Śniło mi się, że albo ja tonąłem, albo tonął ktoś obok mnie, a tym kimś była Jilly…

Wzdrygnąłem się na samo wspomnienie. Opowiedziałem im to, co zapamiętałem, czyli prawie wszystko.

– Dlatego zadzwoniłem do niej z samego rana i dowiedziałem się, że to, co mi się przyśniło, zdarzyło się naprawdę. Jilly zapadła w śpiączkę i do tej pory się nie wybudziła!

Prawdę mówiąc, nadal nie wiedziałem, co mam przez to rozumieć. Czy to oznaczało, że moja siostra będzie odtąd wegetować jak warzywo, a nam przypadnie w udziale podjęcie decyzji, czy i kiedy odłączyć ją od aparatury?

– Boję się bardziej niż kiedykolwiek w życiu! – wyznałem szczerze. – Uwierzcie mi, że wolałbym już sam jeden, tylko z Magnum 0,450, stawić czoło terrorystom, a nawet wylecieć w powietrze na bombie, bo to betka przy tym, co teraz czuję.

– No, nie przesadzaj, załatwiłeś dwóch bandziorów, w tym samego herszta! – wtrącił się Savich. – A bomba mogła cię rozerwać na strzępy, gdyby nie łut szczęścia i piaszczysta wydma w odpowiednim miejscu.

– To akurat doskonale rozumiem – przytaknąłem po chwili namysłu. – Nie rozumiem natomiast, co miał oznaczać sen, i tego najbardziej się boję. Widziałem, jak ona uderzyła o wodę, ale to ja czułem ból, a potem zdawało mi się, że umarłem. Zupełnie jakbym był tam z nią, albo wręcz, jakbym był nią. To czyste szaleństwo, ale nie mogę udawać, że nic się nie stało. Muszę jechać do Oregonu, i to nie za tydzień lub nawet za dwa dni, ale jeszcze dziś!

Dobrze, że Sherlock w tym momencie była przy mnie, bo chciało mi się wyć, a tak mogłem przynajmniej przyciągnąć ją do swego zdrowego boku i pozwolić, aby zarzuciła mi na szyję wątłe ramionko. Czułem, jak w gardle wzbiera mi płacz, ale nie mogłem w ich obecności uronić ani jednej łzy, bo nie darowałbym sobie tego, chociaż na pewno nie pisnęliby nikomu ani słówka. Wystarczyło, że trzymałem ją przy sobie i czułem, jak miękkie włosy łaskoczą mnie w nos. Ponad jej głową spojrzałem na Savicha. Byłem drużbą na ich ślubie półtora roku temu. Pracowali razem w Wydziale Prewencji Kryminalnej, który Savich, ogólnie lubiany, sam zorganizował trzy lata temu, a obecnie stał na jego czele. Zdołałem wziąć się w garść na tyle, że zażartowałem: