Выбрать главу

– Ci dranie przecięli druty telefoniczne, Mac. Prawda jest taka, że siedzimy tu zamknięci jak w pułapce.

– Cwane bestie – przyznałem. Przeszedłem do kuchni, aby sprawdzić zaplecze domku, a przy okazji przyniosłem ostatnie dwa piwa, jakie zostały w lodówce. Wyciągnąłem z kieszeni monetę ćwierćdolarową i podałem Sherlock, aby podrzuciła ją do góry. Tym sposobem los miał rozstrzygnąć, kto napije się piwa, gdyż nie miałem złudzeń, bym w innym przypadku miał je dostać. I tak jednak wypadło na Laurę i Sherlock, które bez wyrzutów sumienia zabrały się do opróżniania puszek.

– To jednak faceci z jajami – rzekł Savich, czyszcząc broń przy oknie. – Kiepsko strzelają, ale traktują to cholernie poważnie.

– Dillon, powiedz, że w naszym wynajętym samochodzie jest komórka! – poprosiła Sherlock z nadzieją w głosie.

– Gdyby była, na pewno powiedziałbym ci o tym – rozwiał jej nadzieje.

– Jakie to smutne. Szkoda, że tak szybko skończyłam piwo!

Sprawdziłem zamek w drzwiach i mocniej wcisnąłem krzesło pod klamkę.

– Kiedy się porządnie ściemni, musimy się stąd wydostać – obwieściłem.

– Już jest wystarczająco ciemno – skorygowała mnie Laura. – Jedźmy stąd zaraz, najlepiej twoim wozem, Mac, bo z tego dodge’a dużo nie wyciśniemy.

Za późno ugryzła się w język. Gdy spojrzała na Savicha, ten jednak nie skomentował jej słów. Dopiero po namyśle odpowiedział:

– Zgoda, ale zauważcie, że już od prawie pół godziny panuje cisza. Gdyby chcieli nas zabić, strzelaliby dalej. Spróbujmy więc pryskać stąd zaraz.

Bezszelestnie otworzyłem frontowe drzwi. Odczekałem chwilę, następnie wysunąłem się na zewnątrz, w stronę klifów, osłaniając się pistoletem gotowym do strzału. Nad oceanem lśniła tarcza księżyca w pełni, ale na szczęście coraz to przesuwały się przed nią strzępiaste chmury. Odczekałem, aż chmury przesłonią księżyc i chyłkiem przebiegłem do taurusa, mając za sobą Savicha, Sherlock i Laurę.

Kobiety położyły się płasko na podłodze przy tylnym siedzeniu, Savich usiadł na przednim, a ja przekręciłem kluczyk w stacyjce. Nic jednak z tego nie wyszło. Spróbowałem jeszcze raz, ale potem dałem spokój.

– Ktoś uszkodził mi wóz – oświadczyłem.

– Musieli to zrobić bardzo dyskretnie – rzekł Savich. – W takim razie wracajmy. Będę was osłaniał.

Pobiegliśmy z powrotem jak wariaci, ale nikt do nas nie strzelał. Ledwo znaleźliśmy się w środku, zaryglowaliśmy i zabarykadowaliśmy drzwi.

– To zabawne, że w Ameryce można zostać równie skutecznie odciętym od świata, jak w Afryce Północnej, co Mac? – zauważył Savich. Przypomniałem sobie, jak wtedy myślałem, że już po mnie, ale tam jednak nadeszła jakaś pomoc.

– To powinno było spotkać tylko mnie – Laura potrząsnęła głową z twarzą ściągniętą smutkiem. – Wiem, że i wy jesteście policjantami, ale to nie było wasze zadanie, tylko moje. Byliście tylko przypadkowymi obserwatorami, a przeze mnie znaleźliście się w samym oku cyklonu.

– Podjąłem tę decyzję wspólnie z tobą – zaprotestowałem. – To Sherlock i Savich są przypadkowymi obserwatorami.

– Daj spokój, Mac – poprosił Savich, a Sherlock zaproponowała:

– Właściwie możemy napić się kawy. Tak czy siak, musimy tu czekać na przyjazd szeryfa. Chyba zechce sprawdzić, co się z nami dzieje, prawda?

– Nie przypuszczam, żeby pozwolili nam przesiedzieć tu przy kawie całą noc – zauważył trzeźwo Savich. – Na pewno znowu przyjdą.

– Ciekawe, jak to możliwe, że wystrzelili przynajmniej dwanaście magazynków i ani razu nie trafili? – zastanawiałem się głośno.

– Może z jakichś powodów nie chcą nas zabić? – podchwycił Savich.

– Możliwe. W jednej chwili wszystkie trzy okna od frontu rozbiły się w drobny mak, a do środka wpadły nieduże, lecz ciężkie, metalowe pojemniki. Tocząc się po podłodze, wydawały dudniące odgłosy i wyrzucały z siebie obłoki gryzącego dymu, który palił usta.

Nie było już czasu na jakąkolwiek reakcję. Laura wpatrywała się z przerażeniem w szary, jajowaty zasobnik, który upadł około półtora metra od niej i ciągnął za sobą smugę bladoniebieskiego dymu.

– Tak mi przykro, kochani! Przepraszam was, ale to kwas lodowy!

Chciałem od razu zapewnić ją, że nie jest niczemu winna, ale ledwo otworzyłem usta, miałem wrażenie, że wdychany kwas wypali mi język. Krzyczeć z bólu też nie mogłem, bo coś ściskało mnie za gardło. Było to najdziwniejsze w świecie uczucie, jakbym kurczył się w sobie. Wargi mi drętwiały, a zęby szczękały jakby z zimna. Właśnie dlatego nazwano tę substancję kwasem lodowym, bo zanim zwaliła człowieka z nóg – fundowała mu takie sensacje.

Dopóki jeszcze mogłem cokolwiek widzieć, zobaczyłem, jak Savich mocno przyciska żonę do siebie. Laura leżała na boku z podkurczonymi nogami. Nie ruszała się, więc próbowałem zbliżyć się do niej, dopóki nie straciłem jej z oczu. Poczułem, że powieki przymarzają mi do policzków, a z oczu ciekną łzy, które też zamarzały. Chciałem jeszcze powiedzieć Savichowi, że musimy się stąd wydostać, a potem już nic nie czułem.

20

Wiedziałem, że nie śpię, ponieważ słyszałem własne jęki. Nie czułem jednak żadnego bólu, słyszałem tylko, jak Laura powtarza raz po raz:

– Mac, nie rób tego. Proszę cię, przestań. No, obudź się!

Otworzyłem oczy i ujrzałem pod sobą twarz Laury, która nie przestawała mówić:

– Mac, widzę, że nie śpisz. Daj spokój, nie rób tego! Nie rozumiałem, o czym mówi. Czego miałem nie robić?

– Mac, proszę cię, odejdź. No, przestań!

Wprawdzie nie czułem bólu, ale za to czułem coś aż zanadto konkretnego, co śmiertelnie mnie męczyło, ale nie miałem pojęcia, skąd się wzięło.

– Mac, zbudź się! W tym momencie uświadomiłem sobie, że leżę na niej, ona jest naga i ja też, a jeszcze do tego znajduję się między jej nogami i szykuję się do wykonania pchnięcia. Czułem tak przemożne pożądanie, że nie przypuszczałem, abym mógł się temu oprzeć.

– O Boże, Laura!

– Mac, przestań!

– O Boże, chyba nie mogę! Dyszałem, próbując zapanować nad ruchami własnego ciała, ale popęd płciowy był silniejszy ode mnie. Napiąłem mięśnie i krzyczałem w głos, bo przecież nie chciałem jej zgwałcić, tylko działo się ze mną coś, czego nie pojmowałem. To coś popychało mnie wbrew mojej woli, czułem jej nagie ciało tuż przy swoim i nie byłem w stanie powstrzymać się od tego, do czego mnie ciągnęło. Kiedy spojrzałem na nią – zauważyłem łzy ściekające po jej policzkach.

– Nie! – krzyknąłem, odrzuciłem głowę do tyłu i wysiłkiem woli stoczyłem się z niej na podłogę. Leżałem tam, ciężko dysząc, klnąc i czując przenikającą całe moje ciało nieprzepartą chęć, żeby ją posiąść.

– Mac… – Jej głos dobiegał jakby z daleka, chociaż wiedziałem, że leży tuż przy mnie. – Dobrze się czujesz?

W tym pytaniu pobrzmiewała raczej ulga niż strach. Przekręciłem się na bok, aby dojrzeć jej twarz. Laura patrzyła na mnie i uśmiechała się, ale dopiero teraz zauważyłem, że ręce ma związane nad głową. Była bezbronna, zdana na moją łaskę, gdy tymczasem ja mogłem swobodnie się poruszać, nie zdjęto ze mnie wszystkiego, miałem na sobie koszulę i adidasy.

Zacząłem głęboko oddychać, raz po razie, żeby nałykać się świeżego powietrza, a przy tym przewentylować mózg. Wyciągnąłem rękę, aby dotknąć Laurę, ale zaraz cofnąłem, bo zbrakło mi sił. Na je} policzkach wciąż widniały łzy. Nie mogłem na to patrzeć, spróbowałem je otrzeć.

– Tak mi przykro, Lauro. Co się właściwie stało?