Выбрать главу

Wyciągnąłem rękę, aby zetrzeć brudną plamę z policzka Laury.

– Wiesz co, Lauro? – zagadnąłem. – Kiedy tydzień temu wylatywałem z Waszyngtonu, nawet przez myśl mi nie przeszło, że wyląduję w lesie tropikalnym z kobietą, którą kocham i do której musiałem przelecieć taki szmat drogi!

– Też bym na to nie wpadła – zgodziła się ze mną. – Ale na razie musimy przede wszystkim znaleźć Sherlock i Savicha.

Położyłem broń na ziemi i zapiąłem koszulę Laury pod szyję, a kołnierzyk podniosłem tak, aby mogła schować w nim podbródek.

– Lepiej zasłonić wszystkie odkryte miejsca – wyjaśniłem i zrobiłem to samo z moją koszulą. Mankiety rękawów zapięliśmy przy samych nadgarstkach, a nogawki spodni i tak mieliśmy wpuszczone w glany, które były zrobione z grubej skóry. Dawało to dobrą ochronę przed różnymi fruwającymi, biegającymi i pełzającymi stworzonkami, na jakie mogliśmy się natknąć.

Skierowaliśmy się na północny wschód, usiłując iść mniej więcej równolegle do przecinki odgraniczającej ścianę lasu. Chcieliśmy ukrywać się pod osłoną gąszczu leśnego tak długo, dopóki nie oddalimy się dostatecznie od obozu. Po godzinie marszu skręciliśmy znów na południe i wkrótce doszliśmy do skraju lasu. Gęstwina liści nagle się przerzedziła, nad głowami ukazało się słońce, nawet powietrze stało się bardziej rześkie. Przekroczyliśmy granicę między dwiema skrajnie różnymi strefami geograficznymi i przyrodniczymi. Bujna, tropikalna dżungla ustąpiła miejsca gołej ziemi. Oznaczało to, że odeszliśmy o co najmniej sto metrów na północny wschód od obozu narkotykowych gangsterów.

23

W dalszej perspektywie rysowały się góry, których szczyty tonęły w chmurach. Nigdzie natomiast nie było widać śladu ludzkiego bytowania. Z zielonego świata zamieszkanego przez więcej żywych istot niż gdziekolwiek indziej na kuli ziemskiej trafiliśmy na pustynię. Słońce w piętnaście minut wysuszyło nasze ubrania, ale w gardłach zaschło nam jeszcze szybciej.

– Potrzebujemy wody i jakiegoś ukrycia – mruknęła Laura. Miała nawet na oku coś konkretnego – wskazała kępę drzew rosnących na małym pagórku, niezbyt daleko od nas. Z wyżej położonego miejsca mogliśmy przyjrzeć się okolicy.

– Posłuchaj! – Wskazała palcem w niebo. Zobaczyłem nadlatujący mały samolot. Dopiero teraz zauważyłem także pusty pas startowy o jakieś kilkaset metrów od miejsca, gdzie staliśmy. Miała na nim wylądować czteromiejscowa cessna.

Szybko wycofaliśmy się pod osłonę lasu, dopóki nie usłyszeliśmy odgłosów lądowania. Wtedy ostrożnie unieśliśmy głowy na tyle, aby dojrzeć sylwetki trzech osób wysiadających z samolotu, które następnie wsiadły do czekającego z boku dzipa. Z tej odległości nie mogliśmy rozróżnić, czy to byli mężczyźni, czy kobiety. Dżip odjechał w kierunku wschodnim, licząc od pasa startowego. Wbrew moim oczekiwaniom upłynęło zaledwie kilka minut, a już Cessna uniosła się w powietrze i znikła nad łańcuchem górskim.

– Szkoda, że ten samolot nie kręcił się tu dłużej – narzekała Laura. – Może udałoby się przekonać pilota, żeby nas zabrał.

– Wystarczyłoby, gdyby był z nami Savich. Ma licencję pilota i potrafi latać wszystkim, czym się da.

Chcąc nie chcąc, musieliśmy znów wyjść spod osłony lasu, choć nie taiłem, że powiew suchego powietrza na twarzy sprawiał mi przyjemność. Laura też z lubością nadstawiła twarz pod promienie słońca.

– Mamy wczesne popołudnie, a więc zostało nam około czterech godzin do zmroku – oświadczyłem.

– Wystarczy, żeby się rozejrzeć za najbezpieczniejszą drogą powrotną do obozu.

– Tak, ale ja jestem głodny. – Pogłaskałem się po brzuchu, ale nagle znieruchomiałem, widząc oczy Laury, najpierw śledzące moje ruchy, potem rozszerzone strachem. Ni stąd, ni zowąd poczułem silny przypływ pożądania i oczywiście odnośny narząd stwardniał mi jak kołek, czego nie dało się ukryć. Czułem, że tracę panowanie nad sobą.

– Co ci jest, Mac? – spytała z przerażeniem Laura. Nagle rzuciłem się na nią, zatkałem jej usta dłonią i wychrypiałem nieswoim głosem:

– Lauro, musimy się pokochać. Tu i teraz, bo nie wytrzymam…

– Mac, przestań! Słyszałem jej głos, ale nie zwracałem uwagi na to, co do mnie mówi. Myślałem tylko o jednym i dążyłem do tego za wszelką cenę. Próbowałem równocześnie zerwać z Laury koszulę i rozpiąć rozporek. Nie w głowie mi były jakieś pieszczoty czy intymne dotknięcia – pragnąłem po prostu jak najszybszego zespolenia. Na szczęście Laura wyrwała się z moich rąk.

Na chwilę odzyskałem zdolność logicznego myślenia i wykrztusiłem:

– To mnie znowu napadło. Nie wiem, czy będę w stanie to pohamować. Uciekaj, bo mogę ci zrobić krzywdę!

– Nie, Mac, już raz to zwalczyłeś, na pewno i teraz potrafisz.

– Lauro, proszę… – Znów rzuciłem się na nią, pchnąłem ją na drzewo, ale na szczęście nie upadła. I nie uciekła, tylko ruszyła na mnie i z całej siły kopnęła mnie w jaja. Zaparło mi dech, ale ból wyparł z mojego mózgu wszystkie inne popędy. Stałem zgięty wpół jak staruszek, bo wiedziałem, że ten ból będzie się jeszcze nasilał. Tak też się stało, więc jęczałem i skręcałem się, czekając, kiedy cierpienie dobiegnie końca. Starałem się równo oddychać i siłą woli powstrzymałem się, by nie upaść na ziemię i nie płakać jak dziecko. Laura przez ten czas stała może niecały metr przede mną, nie odzywając się ani słowem.

– Masz cios! – pochwaliłem, kiedy już odzyskałem mowę. Żadne z nas się nie poruszyło. Nadal stałem zgięty w kabłąk, starając się odzyskać panowanie nad sobą. – Nie przypuszczałem, że ten narkotyk ma tak silne działanie. Człowiek męczy się jak ranne zwierzę i chciałby za wszelką cenę z tym skończyć. Myślałem, że prędzej mnie zabijesz niż powstrzymasz, ale na szczęście skutecznie wybiłaś mi głupoty z głowy.

– A co mogłam innego zrobić? Mam nadzieję, że nic ci się nie stało?

– Nie będziesz musiała mnie znowu kopać, przynajmniej na razie, bo już się pozbierałem. Były jednak takie chwile, że seks znaczył dla mnie więcej niż życie.

Laura położyła mi palce na ustach.

– Jeśli chcesz dostać jeszcze jednego kopa, to lepiej od razu mi powiedz.

– Chyba już nie – wyznałem, więc usiedliśmy oboje w cieniu karłowatego, poskręcanego drzewka. Wątpliwa to była osłona, bo więcej cienia dałby jeden liść z jakiegokolwiek drzewa w lesie. Laura tymczasem zaczęła analizować sytuację.

– Zauważ, Mac, że ani nas nie zabili, ani nawet nic właściwie nam nie zrobili. Owszem, chcieli się zabawić naszym kosztem, ale nas nie torturowali. Tak nie postępuje żaden gang narkotykowy, jeśli przypuszcza, że ktoś zagraża ich działalności. Koło „Chaty pod Mewami” też strzelali do nas tak, aby nie trafić, tylko zapędzić nas do środka. W ten sposób mogli nas uśpić i przewieźć tutaj.

– Może potrzebne im były króliki doświadczalne do wypróbowania nowego narkotyku?

– Do tego mogli porwać przypadkowych ludzi z ulicy, niekoniecznie czterech agentów federalnych. – Mówiąc to, wzięła mnie za rękę. – Wiem, że trudno ci będzie to znieść, ale ktoś musiał wydać im rozkazy, aby nas nie zabijali. A jedyną osobą, której zależało na twoim życiu, mogła być tylko Jilly. Myślę, że gdybyś nie był w to wplątany, dawno byśmy nie żyli.

– To już prędzej Paul – zaoponowałem. – Wydał taki rozkaz, bo wiedział, jak ciężko Jilly przeżyłaby moją śmierć.