Usiadła na łóżku i nie patrząc na mnie, tylko na swoje bose stopy, poskarżyła się:
– Umieram z pragnienia.
– Nie możemy tu nic pić, nawet wody z kranu.
– A dlaczego? Odwróciłem się do niej. Ująłem jej rękę i zamknąłem w swoich dłoniach. Oparła policzek na moim ramieniu.
– Posłuchaj, Lauro, odwiedziła mnie Jilly. Jest tutaj i wygląda na zmartwioną. Ostrzegła mnie, żeby tu niczego nie jeść ani nie pić.
– Jilly tutaj? Kiedy ją widziałeś?
– Nie wiem, ale była tu tak samo, jak my tu jesteśmy.
– To znaczy, że maczała w tym palce. Chyba nareszcie sam to zrozumiałeś?
– Tak, wiem – przyznałem.
– Czyli że znowu nas złapali. Co robimy? Wstałem i zacząłem miarowo przechadzać się po pokoiku o wymiarach trzy i pół na trzy i pół metra.
– Przede wszystkim musimy znaleźć Sherlock i Savicha – rzuciłem przez ramię. – Są tu na pewno.
Dziwne, ale kiedy tak krążyłem, omawiając z Laurą swoje plany, przez cały czas miałem świadomość, że z moim mózgiem jeszcze nie wszystko jest w porządku. W pamięci powtórnie ożyły najstraszniejsze chwile w Tunezji, i to w znacznie ostrzejszej formie.
Starałem się nie patrzeć na kurek nad zlewem, bo przecież nie wolno nam było tknąć nawet kropli wody.
24
Jilly nie kazała nam pić, ale co z jedzeniem? Nie mówiła nic o jedzeniu? Skąd, oczywiście, że powiedziała. Pamiętałem, że nie kazała nam także nic jeść, a tymczasem przed oczami miałem półmisek dymiącego ryżu, stos tortilli ociekających topionym masłem i miseczkę z wołowiną w czerwono zabarwionym sosie. Nie tknąłem jednak niczego.
– Nie będziemy ryzykować. Oni mogą podawać nam narkotyki tak samo w wodzie, jak i w potrawach – tłumaczyłem jej, chociaż kląłem pod nosem, gdy zaleciał mnie kuszący zapach tortilli.
Posiłek przyniosła nam dziewczynka mniej więcej dwunastoletnia, tak wystraszona, że bliska omdlenia. W drzwiach natomiast stało dwóch mężczyzn z wycelowaną w nas bronią.
– Aha, jeszcze coś! – przypomniałem sobie, stawiając na podłodze dwie tace z posiłkiem. – Lepiej sprawdźmy, czy nie ma tu ukrytej kamery albo aparatu podsłuchowego.
Nie znaleźliśmy żadnych takich urządzeń, ale na wszelki wypadek dodałem ściszonym głosem:
– Musimy być przygotowani na każdą okazję, jaka nam się nadarzy.
– Myślisz, że może się nam udać tak jak za pierwszym razem? Teraz już przysłali dwóch facetów z automatami, a sracz jest bez pokrywy.
– Nie są przecież głupi. Musimy wymyślić coś lepszego, ale pod tym względem mamy nad nimi przewagę.
– Idę o zakład, że nafaszerowali narkotykami to żarcie i wodę. Na pewno prędzej czy później ktoś tu przyjdzie, żeby sprawdzić, co z nami. Nie przypuszczam, aby wpadli na to, że nie tkniemy niczego. Raczej się spodziewają, że do tego czasu albo skostniejemy z zimna, albo będziemy pieprzyć się na podłodze, czy co tam jeszcze ten narkotyk potrafi robić z ludźmi.
Spuściła głowę, nigdy jeszcze nie widziałem jej tak załamanej.
– Posłuchaj, Lauro. Możemy już trzeźwo myśleć, bo to świństwo przestało działać. Poza tym jesteśmy zawodowcami i prędzej potrafimy wydostać się stąd niż ktokolwiek inny. A na razie przytul się do mnie, bo jestem trochę wytrącony z równowagi i potrzebuję twojego wsparcia.
Mocniej zacisnęła prześcieradło nad piersiami i przysunęła się do mnie. Nic nie mówiła, tylko trzymała mnie w objęciach, a w którymś momencie poczułem, że całuje moje obnażone ramię. Przede wszystkim jednak wzbierała we mnie taka złość, że gotów byłbym zabić pierwszego człowieka, który przekroczyłby te drzwi. Pocałowałem Laurę, odsunąłem ją od siebie, i odłamałem nogę łóżka. Przy tym ruchu spadł ze mnie koc, ale nie zwracałem na to uwagi. Zważyłem w ręku nogę i stwierdziłem, że może świetnie służyć jako pałka. Podałem ją Laurze.
– Daj mi tym w łeb, gdybym znowu próbował cię napastować. Już wolę to od kopniaka.
Wzięła ode mnie pałkę i z uśmiechem zważyła ją w dłoni.
– Lepiej daj mi tutaj któregoś z tych drani! Rzeczywiście była to świetna broń, więc odłamałem z łóżka jeszcze jedną nogę dla siebie. Dobrze leżała w ręku. Uśmiechnąłem się do Laury. Owinięta w to zetlałe prześcieradło, z potarganymi włosami, wyglądała na twardą kobietę, gotową na wszystko. Zauważyłem jednak, że nie patrzy na moją twarz, a zupełnie gdzie indziej. Podniosłem więc koc i powtórnie nim się owinąłem.
– Jesteś wspaniała! – pochwaliłem. – Nie wyobrażam sobie lepszej partnerki. A teraz znów będziemy czekać.
No więc czekaliśmy, chwilami zapadając w drzemkę. W pokoju nie było okien, więc nie wiedzieliśmy, czy jest dzień, czy noc. Sześćdziesięciowatowa żarówka sączyła mdłe światło.
Zaalarmował nas dopiero tupot przynajmniej trzech par butów. Jakże chętnie naszpikowałbym sukinsynów ołowiem!
Dałem Laurze znak podniesionym palcem. Odpowiedziała skinieniem głowy, co oznaczało, że jest gotowa. Byłem ciekaw, czy jest równie wściekła jak ja.
Tymczasem bezszelestnie poruszyła się klamka w drzwiach. Nie spuszczaliśmy z niej oka.
Pierwsza do środka weszła kobieta ubrana w biały fartuch. Niosła małą, metalową tackę. Na jej widok ostentacyjnie jęknąłem i złapałem się za gardło.
Od razu przyklękła przy mnie, więc jęknąłem znowu. Równocześnie jednak śledziłem wzrokiem postępujących za nią dwóch osobników z automatami, tych samych, którzy wcześniej eskortowali nasze śniadanie, lunch czy cokolwiek to było. Zauważyłem, że pierwszy z nich opuścił broń, bo przyglądał się klęczącej przy mnie kobiecie. Złapałem więc ją pod pachy i pchnąłem prosto na niego, a dokładnie na jego AK-47.
– Carlos! – wykrzyknął.
Mężczyzna o tym imieniu w ułamku sekundy pojawił się w drzwiach z bronią gotową do strzału, ale zza jego pleców wynurzyła się Laura i z rozmachem trzasnęła go pałką w bok głowy. Oczy mu wyszły na wierzch, krew rzuciła się ustami i upadł pod same drzwi. Tymczasem drugi, ten, na którego pchnąłem kobietę, oswobodził automat i uniósł w górę. Niestety, nie znajdowałem się w stosunku do niego w korzystnej pozycji. Przetoczyłem się jakoś na lewy bok i próbowałem nogą wytrącić mu broń z ręki, ale trzymał ją mocno. Oddał kilka strzałów, z których jeden odbił się od podłogi obok mojej głowy, rozbryzgując drzazgi na pierś i ramię. Natomiast druga kula chyba trafiła kobietę, gdyż usłyszałem jej krzyk. Zyskałem dzięki temu czas na powrót do równowagi. Teraz mogłem skutecznie kopnąć go w podbródek, podczas gdy Laura od tyłu dołożyła mu pałką po nerkach.
Oczy popłynęły mu w głąb czaszki i padł ciężko jak worek z mąką. Dopiero wtedy mogłem powoli wstać.
Ci faceci podchodzili do sprawy poważnie. Uklęknąłem przy kobiecie i sprawdziłem, że została tylko lekko ranna w przedramię i że nic jej nie będzie. Przykazałem jej tylko po hiszpańsku, żeby się nie ruszała i zachowała ciszę. Natomiast od jej towarzyszy potrzebowałem tylko ich ubrań.
Laura zaczęła od niższego żołnierza i rozebrała go do naga. Ja zrobiłem to samo z drugim, po czym prawie równocześnie wepchnęliśmy nogawki mundurowych spodni w glany. Laura jeszcze raz pochyliła się nad ranną kobietą.
– Co tam jest? – spytałem.
– Popatrz! – pokazała mi automatyczny pistolet typu Bren Ten, jedenastostrzałowy, kalibru 10 milimetrów. – Ta kobieta miała go na tacce razem z jakimiś buteleczkami i strzykawkami. To dobra broń w bezpośrednim starciu.
Na wszelki wypadek zabrałem z tacki dwie małe fiolki.
– To jest myśl! – pochwaliła mnie Laura. – Jesteś gotów?