Zwróciłem się w lewo i stanąłem jak wryty.
– Co się stało, Mac?
– Nic, tylko jakbym to już kiedyś widział… – rzuciłem zdawkowo i otworzyłem drzwi. Wewnątrz zostawiliśmy tych ludzi całkiem gołych. Związaliśmy ich, najlepiej jak się dało, strzępami prześcieradła, którym przedtem osłaniała się Laura. Kobietę Laura związała elementami jej własnej bielizny.
– Chodźmy do gabinetu Molinasa – zaproponowałem. – Jeśli zastaniemy tam kogoś, zmusimy go, żeby zaprowadził nas do Sherlock i Savicha.
Przechodząc obok okna, zauważyłem, że na dworze było ciemno, co stanowiło pożądaną dla nas okoliczność. Ciekawe tylko, ile czasu spędziliśmy w tym wnętrzu?
W gabinecie nie zastaliśmy żywej duszy. Okno za biurkiem, w którym poprzednio stłukliśmy szyby, zabito deskami. Zacząłem po kolei otwierać szuflady biurka, licząc, że w którejś z nich mógł znajdować się telefon.
W pewnej chwili zakręciło mi się w głowie i poczułem, że nie mogę się skoncentrować. Stałem i czekałem, choć nie wiedziałem, na co. Może na śmierć? Znów poczułem przejmujące zimno i przyspieszone bicie serca. Widziałem, że Laura coś do mnie mówi, ale nie rozumiałem jej słów. Osuwając się na kolana, myślałem, że już umieram.
Oczywiście nie umarłem, tylko znowu zadziałał narkotyk. Ściana za plecami uchroniła mnie od upadku, ale oparłem się o nią bezwładnie, a głowa zwisła mi na bok.
Laura stała nade mną i potrząsała mną tak mocno, jak tylko mogła.
– Słuchaj mnie, Mac! Wiem, że mnie słyszysz, bo patrzysz na mnie. Mrugnij! O, tak, dobrze. To znaczy, że możesz zapanować nad tym, co dzieje się w twojej głowie. Weź się w garść, bo musimy się stąd wydostać!
Mój wzrok zatrzymał się na oknach, które nie były zabite deskami. Tkwiły w nich jednolite, szklane tafle. Jak to możliwe, że udało się nam za pierwszym razem przebić przez takie szkło?
– Mac, mrugnij jeszcze raz! – Laura przywołała mnie do rzeczywistości. Pewnie mrugnąłem, bo dalej mówiła coś do mnie ściszonym głosem. Była tak blisko mnie, że czułem na twarzy ciepło jej oddechu.
– A teraz podnieś rękę – zakomenderowała. Spojrzałem w dół na rękę zwisającą bezwładnie nad podłogą. Patrzyłem tak i patrzyłem, wreszcie siłą woli nakazałem sobie, podnieść tę pieprzoną łapę. I podniosłem, a nawet ująłem Laurę pod brodę.
– No, cokolwiek to było, już mija, ale nie masz pojęcia, co za koszmarne uczucie! Słuchaj, przypomniałem sobie, że nie zabezpieczyliśmy się, kiedy kochaliśmy się w naszej chatce. Ale nawet gdybyś zaszła w ciążę, nie martw się, bo ożenię się z tobą i wszystko będzie dobrze.
Z uśmiechem pochyliła się nade mną i pocałowała mnie w usta. Ten słodki pocałunek wywołał rozkoszny dreszcz w całym moim ciele, co było zjawiskiem zdrowym i jak najbardziej realnym.
– No, już mi lepiej! – odetchnąłem.
– Chwała Bogu, ale dobrze by było, gdybyś już wstał. Dasz radę?
Musiałem odbyć całą podróż w głąb siebie, aby się upewnić, że odzyskałem kontrolę nad swoim ciałem i umysłem. W tej chwili nie dałbym trzech groszy, czy jeszcze kiedykolwiek odważę się zażyć choćby aspirynę. Za nic w świecie nie chciałbym znów utracić panowania nad sobą! Na razie wstałem i skoncentrowałem uwagę na zabitym deskami oknie.
– Ten narkotyk jest naprawdę zabójczy. Cały zdrętwiałem, wszystko wydawało mi się inne niż normalnie, a pamięć płatała mi dziwne figle.
– Lepiej spróbujmy złapać Molinasa, Mac. Podniosłem więc automat i znów poczułem się silny.
Ciekawe tylko, na jak długo?
25
Byłem szczerze zaskoczony, kiedy w przeciwnym końcu gabinetu odkryliśmy wejście do… sypialni, podobnie jak biuro umeblowanej antykami. Człowiek, którego zidentyfikowaliśmy jako Molinasa, siedział na brzegu łóżka, w którym leżała kobieta, czy raczej młoda dziewczyna, najwyżej osiemnastoletnia, przykryta białym prześcieradłem aż pod brodę, a na białej poduszce rozsypywały się wachlarzowato błyszczące, czarne włosy.
Molinas nie słyszał naszego wejścia, bo całą uwagę skoncentrował na dziewczynie. Miał na sobie czarne spodnie z wypuszczoną na nie luźną, białą koszulą, a w łysinie odbijało się światło słabej żarówki zawieszonej nad łóżkiem.
Coś do niej cicho mówił, ale nie potrafiłem rozróżnić słów. Gładził ją po włosach, pocałował, a kiedy się wyprostował – kontynuował przemowę łagodnym, kojącym głosem. Nie orientowałem się, czy mówił po angielsku, czy po hiszpańsku, zauważyłem tylko, że dziewczyna wyciągnęła ku niemu rękę i lekko dotknęła jego ramienia.
Dałem Laurze znak głową i wskazałem na pistolet, który trzymała w ręku. Zmarszczyła czoło, ale niechętnie oddała mi broń. Ciekawe, skąd wiedziała, co zamierzam zrobić?
– Zajmij się dziewczyną! – szepnąłem. Przytaknęła ruchem głowy. Zostawiłem automat na podłodze tuż za drzwiami. Weszliśmy do sypialni, najciszej jak mogliśmy. W powietrzu unosił się słaby zapach róż. Nie lubiłem zbytnio tego zapachu, bo mnie od niego mdliło.
Molinas, pochylony nad dziewczyną, przemawiał do niej czule i poświęcał jej całą uwagę. Nie zaalarmowało go nawet skrzypienie moich butów. Ciekawe, co mówił?
Dyskretnie przystawiłem pistolet do jego lewego ucha.
– Cześć, stary, jak leci? – zapytałem. Dziewczyna w łóżku uniosła się, przyciskając plecy do zagłówka. Śmiertelnie wystraszona, oczy miała rozszerzone przerażeniem i nie mogła wykrztusić ani słowa. Molinas najpierw zesztywniał, ale zaraz się odprężył.
– Jeśli mnie zabijecie, sami też nie wyjdziecie stąd z życiem – ostrzegł.
– Tobie to już nie zrobi różnicy, Molinas – odparowała Laura ze stoickim spokojem.
– A ty skąd wiesz, kim jestem?
– Kogo innego mogli tu posłać? Wyznaczyli cię, żebyś nas pilnował, ale te zabawy, które sobie z nami urządzaliście, pewnie sam wymyśliłeś.
– Wiem, że niektórzy nasi ludzie potrafią zachowywać się jak zwierzęta, ale ja próbowałem was chronić.
Przeniosłem wzrok na dziewczynę, która nadal przytrzymywała prześcieradło pod szyją, kurczowo zaciskając szczupłe dłonie.
– Nie bój się – powiedziałem do niej po hiszpańsku. – Nie zrobimy ci krzywdy.
Przytaknęła powolnym ruchem głowy i przemówiła doskonałą angielszczyzną:
– Kim pan jest?
– Mam na imię Mac, a ty?
– Marran.
Tymczasem Molinas się poruszył, więc musiałem skupić całą uwagę na nim.
– Miej ją na oku – poleciłem Laurze. Sam podszedłem do niego i podniosłem wyżej pistolet.
– Zaprowadzisz nas teraz tam, gdzie trzymacie jeszcze dwoje naszych agentów – rozkazałem.
– Oni nie żyją… – próbował się wymówić.
– Więc i ty nie będziesz żyć. – Przystawiłem pistolet do kącika jego ust i odbezpieczyłem go.
– Nie, nie! – wychrypiał. – Oni żyją, przysięgam! Zaprowadzę was do nich!
– Czy podaliście im taki sam narkotyk jak mnie?
– Inny. Nic im nie będzie.
– Módl się, żeby tak było. Teraz wstawaj, ale bardzo powoli.
– Może powinniśmy zabrać tę dziewczynę ze sobą? – podsunęła Laura. Molinas, wstając, spróbował rzucić się na mnie, ale uderzyłem go kolbą pistoletu w bok głowy. Dziewczyna wydała jęk strachu, ale Laura szybko zatkała jej usta dłonią i przycisnęła głowę mocniej do poduszki. Molinas nie stracił przytomności, ale osunął się na kolana, jęcząc i trzymając się za głowę. Na pewno drania łeb rozbolał!
– Spróbuj jeszcze raz takich sztuczek, a zabiję! – syknąłem scenicznym szeptem. Obawiałem się, że dziewczyna może narobić hałasu, ale nie chciałem wlec jej ze sobą. Zdecydowałem, że zostawimy ją tutaj. Już otwierałem usta, żeby powiedzieć o tym Laurze, ale zauważyłem, że już zaczęła drzeć prześcieradło na pasy. Poczekałem, aż skończy, trzymając Molinasa na muszce. Dziewczyna umilkła, ale łzy ściekały jej ciurkiem po policzkach.