Przyciągnął ją do siebie i kołysał w ramionach, całując jej brudne włosy. Kiedy podniósł twarz, zobaczyłem na niej ślady pobicia. Mało brakowało, a wypaliłbym Molinasowi w łeb.
– Coś ty mu zrobił, skurwysynu? Szkoda, że nie pozwoliłem mu cię udusić!
– Przecież nic mu nie jest! – burknął. Gardło musiało go boleć, bo Savich był bardzo silny, bez względu na to, co z nim wyprawiali. Pchnąłem go na podłogę, a sam podszedłem do Savicha, który wciąż kołysał Sherlock na kolanach.
– Fajnie, żeście nas tu znaleźli. Próbowałem stąd pryskać, ale się nie udało. Dwóch załatwiłem, ale przyszło im z pomocą jeszcze czterech i dali mi wycisk.
Mówił do rzeczy, co znaczyło, że nie przestał być sobą.
– Nie wstrzyknęli ci żadnego świństwa? – wolałem sprawdzić.
– Nie, przynajmniej odkąd obudziłem się tutaj. Natomiast jej – wskazał na Sherlock – coś dali. Pewnie chcieli, żebym był przytomny i widział, co się będzie z nią działo.
– A co się działo?
– Kiedy się obudziła, zdawało się jej, że znów tropi tego seryjnego mordercę, Marlina Jonesa.
Znałem tę historię, więc kiwnąłem głową, ale Laurze musiał wyjaśnić, o co chodzi:
– Przeżywała wtedy koszmar, bo on przez pewien czas ją więził i jeszcze długo potem wracało to do niej w snach. Narkotyk znów przywołał te wspomnienia, tylko spotęgowane. Trzeba ci było widzieć jej przerażenie! Zabiję tego drania – rzucił w stronę Molinasa. Nie przeszedł jednak od słów do czynów, bo nadal kołysał Sherlock na kolanach. Przytulając policzek do jej włosów, dodał jeszcze: – Potem, jak mnie pobili, nie podawali mi już żadnych narkotyków.
Patrząc na Sherlock nie mogłem się powstrzymać, aby nie przyłożyć Molinasowi w łeb. Wymierzyłem cios dobrze, bo poleciał głową na ścianę. Nabrałem w płuca dużo powietrza.
– Przepraszam, poniosło mnie, ale on za chwilę dojdzie do siebie. Ma nas stąd wyprowadzić. W pobliżu jest pas startowy.
– Chwała Bogu! – westchnął Savich, nie wypuszczając z objęć żony. – A ciebie znowu naszprycowali?
– Opowiem ci o tym później – rzuciłem szybko, bo zauważyłem, że Molinas otwiera oczy. Dalszą część przemowy skierowałem do niego: – Teraz nawiążesz łączność radiową i wezwiesz tu samolot, ale już!
– Zabierzmy go ze sobą, to osobiście zrobię mu zastrzyk, ale taki skuteczny! – zagroził Savich. Molinas tylko się uśmiechnął.
– Przykro mi, agencie Savich, ale to niemożliwe. W tym samolocie są tylko cztery miejsca, i to zakładając, że jeden z was będzie go pilotował.
– Nie ma sprawy. – Savich wstał, unosząc żonę w ramionach. – Mogę cię zabić tutaj, jeżeli nie będę mógł cię zabrać do kraju. To nawet lepiej, bo wolę nie myśleć, ile brudnego szmalu wydałbyś na adwokatów.
– Pana żonie nic się nie stanie – zapewniał Molinas. – Może jeszcze potrwać, zanim w pełni się wybudzi, ale będzie tak samo zdrowa jak przedtem. Wypróbowaliśmy na was dwa narkotyki, które można mieszać ze sobą w różnych proporcjach, mieliśmy tylko kłopoty ze zbilansowaniem dawki. Na taką samą ilość każdy może zareagować inaczej, niektórzy ludzie są szczególnie wrażliwi i pańska żona właśnie do takich należy.
Savich powoli położył Sherlock na zniszczonym, czarnym kocu rozesłanym na podłodze. Potem wstał i z sadystycznym uśmiechem obrócił się do Molinasa.
Nie chciałem wtrącać się do osobistych porachunków Savicha, więc przyglądałem się, jak Laura uklękła przy Sherlock, gładząc ją po ręku.
– Wstawaj! – rozkazał Savich Molinasowi. Ten powoli podniósł się na nogi. Savich wyrżnął go pięścią w żołądek, a kolanem w splot słoneczny. Molinas zwalił się na podłogę jak kłoda.
– Dobra, zasłużył na to – wtrąciła się Laura – ale pamiętaj, że będzie nam jeszcze potrzebny w dobrej formie. Musi przecież połączyć się z pilotem tego samolotu i sprowadzić go tutaj.
– I jeszcze odnaleźć Jilly – dodałem.
– Coś ty powiedział? – Savich spojrzał na mnie ze zdziwieniem. – To Jilly jest tutaj?
– Przyszła do mnie, kiedy wybudziłem się z narkotycznego transu. Ostrzegła, żebym tu nic nie jadł ani nie pił. Bez względu na to, co tutaj robi, faktem jest, że uchroniła Laurę i mnie od zażycia drugiej dawki narkotyków.
Laura nie spierała się ze mną, tylko uzupełniła:
– Gdyby miała lecieć z nami, potrzebny będzie większy samolot.
– Jilly i Sherlock są drobne. Myślę, że w piątkę zmieścimy się w Cessnie.
Tymczasem Savich dotknął poranionymi palcami mojego przedramienia.
– Mac, a twój szwagier Paul także tu jest?
– Tego nie wiem – przyznałem. – Ale nawet gdyby był, najchętniej zostawiłbym go tutaj. Przecież to on wymyślił tę diabelską miksturę ze wszystkimi szykanami. Mnie zależy tylko na Jilly.
Spojrzałem spod oka na Laurę i zauważyłem, że patrzy w podłogę, ale oczy ma zwężone wściekłością. Idąc śladem jej spojrzenia, dostrzegłem, że Savich jest przykuty za nogę do pierścienia wbitego w podłogę. Molinas miał po prostu pecha, że pchnąłem go dostatecznie blisko Savicha, aby mógł go dosięgnąć. Teraz przestałem się dziwić, że Savich wcześniej nie uciekł.
– Coś podobnego! Wierzyć się nie chce!
Trzeba ci było widzieć, jaką mieli satysfakcję, że mogę się miotać, a i tak nie sięgnę dalej niż na długość łańcucha! Pokazywali na mnie palcami i ryczeli ze śmiechu. Dobrze chociaż, że pchnąłeś mi tego drania odpowiednio blisko!
– To John Molinas, szwagier Alyssuma Tarchera – uświadomiła Savicha Laura, podczas gdy ja próbowałem znaleźć na kółku, które mi dał Molinas, klucz pasujący do kajdanek.
– A tak, pamiętam.
Laura odnalazła właściwy klucz i uwolniła nogę Savicha z obręczy. Z ulgą roztarł kostkę i odwinął skarpetkę. Skóra pod nią była zasiniona, ale nie uszkodzona.
– Chwała Bogu, że Sherlock dała mi te grube, wełniane skarpetki! – Mówił swoim normalnym głosem, a to już był dobry znak.
Musieliśmy teraz czekać, aż Molinas odzyska przytomność. Na szczęście Laura zauważyła, że na kulawym stoliku w rogu pokoju stoi wiadro wody i wylała je na niego. Savich usiłował postawić żonę.
– Sherlock, obudź się, kochanie! – powtarzał, poklepując ją po policzkach. – Otwórz oczy, przecież wiem, że możesz. No, już dobrze, następnym razem na siłowni dam ci się położyć na łopatki, tylko zrób to dla mnie i obudź się!
W końcu doprowadził do tego, że istotnie otworzyła oczy i spojrzała na niego, ale wyglądała na oszołomioną i wyczerpaną, a kiedy wyszeptała: „Dillon”, język jej się plątał.
– Poznała cię, to już dobrze, jak na początek – skomentowała Laura.
– Sherlock, to ja. Mac i Laura też są tutaj. Już wszystko w porządku, uciekamy stąd.
– On tu jest, Dillon – szepnęła, pocierając palcami skroń. – Siedzi tu i się śmieje. On mnie nie zostawi w spokoju, zrób coś!
Znów przymknęła oczy i opadła bezwładnie na ramię męża.
– Czy ona ma na myśli Marlina Jonesa? – spytałem, trącając w żebra Molinasa, który próbował złapać oddech.
– Tak – odpowiedział Savich, nie spuszczając oczu z jej bladej jak kreda twarzy. – Narkotyk, który dostała, odświeżył wspomnienia i zniekształcił jego wizerunek w jej wyobraźni, czyniąc z niego jeszcze większego potwora, niż był naprawdę. Ona ma go teraz przed oczami tak samo jak każdego z nas.
– Ze mną zrobili to samo, na szczęście tylko raz – przypomniałem sobie. – Powtórnie przeżyłem zamach bombowy w Tunezji, ale wróciło to do mnie w wydaniu dużo straszniejszym, niż było naprawdę. A Paul twierdził, że ten narkotyk miał osłabiać złe wspomnienia!