Выбрать главу

Myślałem, że go ucałuję z radości! Kiedy już byłem pewien, że Laurze nic nie grozi, wybraliśmy się z Sherlock i Savichem po zakupy. Rzecz jasna, nie mieliśmy przy sobie gotówki ani żadnych dokumentów, doktor Salinas pożyczył nam pieniądze. Najpierw jednak Savich i ja musieliśmy się ogolić, inaczej nie wpuszczono by nas do żadnego sklepu. Po powrocie do szpitala wzięliśmy prysznic, w szatni dla lekarzy przebraliśmy się w nowe ciuchy, zjedliśmy coś i czekaliśmy.

Przyjechali wyżsi rangą funkcjonariusze miejscowej policji, aby nas przesłuchać i zapewnić nam ochronę, co ze względu na zawziętość żołnierzy Molinasa było posunięciem ze wszech miar sensownym. Zgodzili się poczekać z przesłuchaniem na przybycie przedstawicieli DEA i FBI, a wobec nas okazywali życzliwość i współczucie. Jeden porucznik zwierzył się nam, że coś słyszał o dawnych koszarach wojskowych położonych w pobliżu Dos Brazos, ale nie miał pojęcia, że obiekt ten służył obecnie gangsterom narkotykowym. Dotychczas policja w Kostaryce nie miała do czynienia z takimi sprawami.

Ten dzień zdawał się nie mieć końca. Laura na krótko wybudziła się z narkozy, ale była tak osłabiona, że większość czasu przesypiała. Zdecydowaliśmy, że tę noc spędzimy w szpitalu, ku zadowoleniu policjantów, którzy dzięki temu łatwiej mogli nas chronić.

Następnego ranka siedzieliśmy już w pokoju Laury, która jeszcze spała, więc rozmawialiśmy półgłosem. Słyszałem, że ktoś się zbliża, lecz nie podnosiłem oczu. Dopiero gdy otworzyły się drzwi pokoju, Savich zerwał się jak oparzony i wylewnie powitał wchodzącego:

– O rany, szefie, świetnie, że pana widzę!

Przełożony Savicha, wicedyrektor FBI Jimmy Maitland, wpadł do pokoju rozpromieniony, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.

– No, państwo „S”, cieszę się, że widzę was zdrowych i całych. Wcale mnie też nie martwi, że mamy już tę sprawę z głowy! – Uścisnął serdecznie Sherlock, a Savichowi szczerze pogratulował.

Zza jego pleców wynurzył się mój szef, Duży Carl Bardolino, za którego dałbym sobie uciąć rękę, bo słynął z lojalności wobec swych podwładnych, tak samo jak Jimmy Maitland w stosunku do swoich. Mierzył ponad metr dziewięćdziesiąt przy około dziewięćdziesięciu kilogramach wagi i nie znałem pracownika naszej firmy, który byłby w stanie pokonać go na siłowni.

– Witamy w Kostaryce, szefie! – pozdrowiłem go na wstępie.

– Chwała Bogu, że tym razem widzę cię w jednym kawałku, Mac.

Tymczasem do łóżka Laury podszedł facet, którego nie widziałem nigdy przedtem. Zabawne, że od razu wyczułem nie tylko to, że nie jest z FBI, ale także i to, że raczej go nie polubię.

– Spotkaliśmy się z tym panem na lotnisku – wytłumaczył Jimmy Maitland. – Zabraliśmy go ze sobą, bo mówił, że jest szefem Laury Bellamy w DEA. Nazywa się Richard Atherton.

Otaksowałem faceta wzrokiem. Był wysokim, szczupłym blondynem, stanowczo za dobrze ubranym jak na agenta federalnego. Wyglądał na takiego, co zadziera nosa – nawet mokasyny na jego nogach były ozdobione fikuśnymi frędzelkami.

– Mylił się pan, ja nie przyjechałem tutaj z misją FBI, tylko w sprawach osobistych. Chciałem pomóc mojej siostrze – wyjaśniłem na wstępie.

– Już mi to pan powiedział przez telefon – przypomniał Richard Atherton, patrząc na Dużego Carla, a nas ignorując. Przelotnie rzucił okiem na Laurę, a potem na Savicha: – Pan pewnie też był tu tylko z prywatną wizytą?

– Zgadza się, bo na pewno Mac panu powiedział, że ktoś usiłował go zabić, a Sherlock i ja nie lubimy, kiedy ktoś chce zrobić krzywdę naszemu kumplowi.

– Sherlock? – blondyn uniósł brew. – To pani jest tą agentką, która ujęła „Dusiciela”?

W jego głosie pobrzmiewał szczery podziw, ale Sherlock wzdrygnęła się, a Savich i ja zmarszczyliśmy brwi, bo wiedzieliśmy, że pamięta jeszcze koszmarne sny wywołane narkotykiem, z Marlinem Jonesem w roli głównej. Puściła jednak jego uwagę mimo uszu i ostentacyjnie zwróciła się do Dużego Carla i Maitlanda.

– Przepraszam panów, ale tutejsza policja chce zająć obóz tych gangsterów. Czy mam im powiedzieć, że jesteście gotowi do akcji?

– Dobra, Sherlock, już ustaliliśmy to, co chcieliśmy – zgodził się Maitland.

– Ten przypadek leży w kompetencji brygady antynarkotykowej, nie FBI – zaoponował Atherton. – Cokolwiek ma pan w tej sprawie do powiedzenia, proszę informować najpierw mnie.

– Czy z pana zawsze był taki dupek? – Nie wytrzymałem. Atherton postąpił krok w moim kierunku, ale zatrzymał się niepewnie. Chciałem go celowo sprowokować, więc dodałem: – Laura mówiła mi, że pan jest ambitny, ale nie wspominała, że taki upierdliwy. Mam nadzieję, że to nie jest warunek stawiany wszystkim inspektorom z brygady antynarkotykowej?

Maitland znacząco zakaszlał, zakrywając usta dłonią. Natomiast Atherton posunął się jeszcze o krok w moją stronę. Dobrze, że Savich w porę złapał go za przedramię.

– Daj spokój, Atherton, to nieładnie! – wysyczał mu prosto w lewe ucho. – Dosyć już grasz nam obu na nerwach. Radzę ci, jeśli chcesz zachować zęby na swoim miejscu, siadaj grzecznie i słuchaj, co ci powiem. To już nie są żarty i musimy połączyć nasze siły. Popatrz na Laurę – mało brakowało, a byłaby umarła!

– Sama sobie winna, bo nie słuchała moich wyraźnych rozkazów.

W tym akurat nie mijał się z prawdą.

– Rzeczywiście – przyznałem mu rację. – Właściwie to wszyscyśmy trochę przeszarżowali, ale zapłaciliśmy za to z nawiązką.

– Udaremniliście naszą akcję!

– To się dopiero zobaczy – sprostował Maitland. – Podczas gdy my tu rozmawiamy, chyba z tuzin naszych agentów zagląda w Edgerton pod każdy kamień.

– Chcieliśmy od razu wezwać ich na pomoc, ale nie zdążyliśmy – dodała Sherlock. – Porwali nas już pierwszego dnia.

– Dobra, co się stało, to się nie odstanie. – Maitland zamachał wielkimi łapami. – Carl i ja wiemy nie od dziś, że tych dwoje nieraz za wiele sobie pozwala. Tym się zajmiemy później, a Mac nie przyjechał tutaj służbowo, tylko w sprawach osobistych. Przeczesujemy teraz Edgerton tak dokładnie, że gdyby jakiś trop wskazywał na udział Tarchera i Paula Bartletta w tej narkotykowej aferze, na pewno go znajdziemy.

Atherton odczepił się ode mnie, spojrzał spode łba na Maitlanda i westchnął:

– Dobrze już, dobrze. Jeśli tylko jest szansa znalezienia jakiegoś haka na Dela Cabrizo, chciałbym być przy tym. Podejrzewam jednak, że po to złapali was od razu, żeby mieć czas na usunięcie dowodów rzeczowych.

Maitland, jak zwykle, okazał się dyplomatą:

– Gdyby się wam udało zwinąć Dela Cabrizo, to chwała wam za to. Każda pomoc się przyda.

– Tak jak teraz sprawy się mają, jest to wspólna akcja naszych agencji – podsumował Duży Carl. – Zgadza się, Atherton?

Chcąc nie chcąc, musiał przytaknąć. Może wpłynął na to wygląd Laury, bladej i bezsilnej, z rurkami tlenowymi w nosie i kroplówką w żyle. Podszedł do niej i lekko dotknął jej ramienia. Niewykluczone, że jednak trochę się nią przejął.

Tymczasem Laura przemówiła, głosem wątłym jak nitka:

– Proszę was, koniecznie złapcie Molinasa. On tylko udaje takiego szlachetnego i dobrego tatusia, a naprawdę nie cofnie się przed niczym. Wcale nie jest lepszy od Dela Cabrizo. – Zamrugała powiekami, przymknęła oczy i wtuliła policzek w poduszkę.

– Najwyższy czas, aby FBI i DEA przystąpiły do wspólnej akcji – zarządził Maitland, wstając. – Jedziemy teraz do tego ich obozu, sprawdzić, co się tam dzieje.