Выбрать главу

Nie wytrzymałem i w czasie obchodu pytam:

– Panie doktorze, trzeciego dnia po przyjściu miałem być operowany, ą już minęło dziesięć dni i nikt się tym nie interesuje. Długo tak można czekać?

– Czekać to można i rok – odpowiedział doktor spokojnie – a pana nie operuje się dlatego, że „ciotka” jest chora, a odchodząc zastrzegła, żeby nic nie robić do jej powrotu, bo chce sama pana operować.

To mogę czekać nawet miesiąc – odpowiedziałem zadowolony. Obawiałem się już, że lekarze doszli do wniosku, iż operacja nie pomoże. Jeszcze bardziej ucieszyłem się, gdy usłyszałem, że jutro „ciotka” – wraca do pracy.

Następnego dnia w czasie obchodu „Ciotka” zatrzymała się przy moim łóżku i powiedziała krótko:

– Niech się pan przygotuje duchowo na jutro – robimy zabieg.

– Duchowo to ja już jestem przygotowany od miesiąca – odpowiedziałem – ale nie lubię przygotowania cielesnego.

– Jakiego?

– Cielesnego – powtórzyłem. – Sól gorzka, „międzymiastowa” itp. – A dlaczego „międzymiastowa”? – śmiejąc się pyta doktor.

– Bo cały interes odbywa się w kabinie, na której jest napis „00” a dwa zera to przecież numer międzymiastowej centrali telefonicznej…

Zabieg nie trwał dłużej niż godzinę. Operowała „ciotka” w asyście innych lekarzy. Tym razem stół operacyjny nie był już dla mnie nowością. Sam się ułożyłem, zapytałem, jaką mam przybrać pozycję i obserwowałem przygotowania do operacji. Miałem dobre samopoczucie, bo już działała morfina.

Miejscowe znieczulenie – i zaczęło się operowanie. Lekarze rozmawiali, włączałem się do ich rozmowy.

– Pani doktor – pytam – Jak pani myśli, czy zabieg będzie skuteczny?

– A czy ja jestem wróżbitą? Zobaczymy.

– Są różni wróżbici – odpowiadam. – Nie pamiętacie państwo ogłoszeń w prasie przedwojennej: „Młody przystojny chiromanta-wróży z rąk, nóg i piersi”.

– I z piersi?

– Tak, ale to mniej ważne. Najważniejsze to, że „młody, przystojny”.

Operacja trwa. Lekarze rozmawiają – a ja od kilku minut milczę.

– Pan nic nie mówi. Boli? -pyta „ciotka”. – No tak, teraz na pewno boli.

– A jak boli, to mam płakać? – zdobywam się na pytanie.

Kochany chłop z niego – mówi „ciotka”. – Z nim można robić, co się tylko chce.

Wreszcie operacja skończona. Kilka dni leżenia. Gdy zostaną zdjęte szwy, będzie już można chodzić.

Już jestem „na chodzie”. Teraz co drugi dzień ordynator robi punkcję. Wdało się jeszcze podejrzane ropienie, ale po kilku tygodniach i to się w klarowało, Wojna z przetokami ostatecznie skończyła się zwycięstwem.

Sanatorium to me tylko leczenie chorych. To również zbiorowisko ludzi, żyjących odrębnym życiem małego społeczeństwa. Ludzie różni pod względem wieku, wykształcenia i przekonań znajdują się w warunkach przymusowych, skazani na wielomiesięczne wspólne przebywanie. To zróżnicowanie powoduje nieraz konflikty.

Z chwilą przyjścia do sanatorium chory traci część swojej osobowości. Przestaje być autorytetem dla otoczenia, jakim mógł być w swoim miejscu racy. Personel sanatoryjny nieraz stara się zrobić z chorego kukłę, która nie ma nic do gadania.

Następuje święte oburzenie, jeśli chory ma jakieś życzenia, czegoś chce czy coś mu się nie podoba.

Ale jest też kategoria chorych, którym Wydaje się, że są pępkiem świata! S to ludzie, którzy me potrafią żyć w kolektywie. Cisza ma być w pokoju wtedy, kiedy on chce: Zachowuje się głośno, kiedy jemu się podoba.

Jeśli znajdzie się ktoś, kto nie pozwala się sterroryzować takiemu egoiście lub jeśli wymaga od personelu tego, co się należy pacjentowi – nieraz staje się solą w oku personelu. I ja sobie zarobiłem na taką opinię po kilkunastu incydentach.

– Kto teraz jest dyrektorem: – spytałem kolegów. – Jeszcze go nie widziałem.

– To nowy dyrektor – mówili koledzy. -Jest dopiero dwa miesiące, a już wrzucił karnie kilkunastu chorych, Wyrzuca za byle głupstwo. Bardzo ostry.

Po dwóch tygodniach, gdy już byłem na chodzie, po operacji, prze miejscowy radiowęzeł ogłoszono, że po kolacji, w stołówce, odbędzie sil ogólne zebranie kuracjuszy, na którym wybierać będziemy radę kuracjuszy i delegatów oddziałowych. Kuracjusze gremialnie przyszli na zebranie. Była okazja wypowiedzenia wszystkich żalów, jakie kto miał, bo Wiadomo było, że na zebraniu będzie cała dyrekcja.

Chorzy zbierają się w grupki i umawiają się, kogo wybrać do nowej rady, Oto już otwarto zebranie. Za stołem prezydialnym dyrektor, przełożona pielęgniarek, przewodniczący rady miejscowej związku zawodowego, sekretarz POP oraz kilku chorych, wśród nich przewodniczący Rady Kuracjuszy, który wygłosił referat sprawozdawczy z działalności rady.

Dość długi referat miał na celu wykazać aktywną pracę rady, lecz gdy się posłuchało uważnie, widać było, że praca ta była bardzo słaba. Po referacie głos oddawano przewodniczącym różnych komisji, na jakie podzielony był samorząd kuracjuszy: komisji wyżywienia, komisji kulturalnej i innych,

Najbardziej zdziwiło mnie sprawozdanie komisji wychowawczej, w którym omawiano różne przekroczenia regulaminu przez chorych; każdy omawiany przypadek kończył się słowami: „Został karnie wypisany z sanatorium”.

Zaczęła się dyskusja. Pewien chory marudził, że koce od lat są nie trzepane. Przy słaniu łóżek taki kurz, że nie ma czym oddychać…

– No to nie oddychać!…, – zawołałem półgłosem. Siedzący w pobliżu roześmiali się.

– …robaki włażą do ucha,- kończy dyskutant – a podłogi zamiatają na sucho i znów wznoszą się tumany kurzu. Wszędzie pilą papierosy, Na korytarzu, w ustępie, a łazience, na schodach. Ten, stan powinno się natychmiast zlikwidować, a za palenie papierosów powinno się zwalniać karnie – zakończył.

Teraz mówi drugi. Ten dla odmiany narzeka na wyżywienie. Z tego, co powiedział, można wnioskować, że wszystko jest niedobre, nie do jedzenia, z popsutych produktów, i że: „świnie by tego nie chciały jeść”.

Poprosiłem o głos.

Jestem nie pierwszy raz w sanatorium – zacząłem – i wszędzie chorzy ostro stawiają sprawę wyżywienia. Gdy spotkałem się z tym zagadnieniem pierwszy raz postanowiłem zaobserwować, jak to właściwie jest. Dzisiaj już mogę się na ten temat wypowiedzieć. Obserwuję jednego takiego, który bez przerwy psioczy na złe jedzenie. Potrafi z grymasem wstrętu odsunąć talerz ze smażonym dorszem mówiąc: „Jak ludzie mogą jeść takie świństwo, przecież to wstrętne”. Opatyczyłem go wtedy solidnie. Nie chce, niech nie je, ale niech nie robi z tego manifestacji, że to niby on tylko taki arystokrata, a reszta jak świnie – zjedzą wszystko.

Gdybym mógł – mówiłem dalej -chciałbym zobaczyć, co jedzą w domu ci, którzy tak grymaszą. Ręczę, że mało kto jada codziennie na obiad mięso. A tu mamy pięć razy w tygodniu mięso, raz jajka i raz rybę. Ciekawi mnie, kto w domu spożywa posiłki pięć razy dziennie. Myślę, że niewielu jest takich. Bywa, że obiad nie jest smaczny, ale u siebie w domu też nie zawsze uda się ugotować dobry obiad. Jeśli chodzi o zestaw posiłków – często planuje się obiad, a potem okazuje się, że magazyn nie ma odpowiednich produktów i trzeba gotować z tego, co znajduje się w podręcznym magazynie. Mówię to na podstawie długiej, osobistej obserwacji. Ja na przykład nie lubię rannej mlecznej, słodkiej zupy. Ale to, że ja nie lubię, nie znaczy, że zupa nie jest dobra i że „świnie tego nie chcą żreć”, jak mówią niektórzy.

Z obserwacji wiem, że chorzy opychają się własnymi, przysłanymi z domu produktami. Jak taki zje przed obiadem kawał szynki czy polędwicy, do tego bułkę z masłem, to gdy po godzinie przyjdzie na obiad, kręci nosem i mówi, że to żarcie dla świń. Niejeden nie zdaje sobie sprawy, że działa na szkodę własnego domu, własnej rodziny, własnych dzieci. Ojciec czy matka chorzy na gruźlicę. Rodzina sama nie zje, nie kupią ubrania, sprzedają coś z domu, żeby tylko posłać temu choremu – a on nie chce jeść tego, co mu dają w sanatorium, tylko pisze do domu: „Przysyłajcie, bo inaczej zdechnę z głodu”. A jego jedzenie sanatoryjne, jedzenie stuprocentowej jakości oddaje się świniom. Dodatkowe, własne jedzenie powinno być po to aby – jeśli ktoś ma dobry apetyt i racja sanatoryjna jest dla niego za mała – po oficjalnym posiłku zjadł coś swojego. Ale nie wierzę w to, że racja jest za mała. Każdy może zjeść zupy, chleba, jarzyn i kartofli tyle, ile potrafi. Ściśle wydzielane są tylko porcje mięsa, masła, jajek. Każdy, kto chce, zawsze otrzyma dokładkę do obiadu, a jeśli poczeka do końca obiadu, to dostanie nawet drugą i trzecią porcję mięsa. Sam to robię, więc wtem na pewno. Nie trzeba tylko wstydzić się prosić kelnerkę o drugą porcję, Dotychczas nie zdarzyło się, żeby mi odmówiono.